PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BAZA WIEDZY
ORGANIZACJE
Zbigniew Cybulski tak długo przekonywał, że Bohumil Hrabal przepisał do książki scenę, która wydarzyła się w Bristolu, że mu w końcu uwierzono.
Zbigniew Cybulski tak długo przekonywał, że Bohumil Hrabal przepisał do książki scenę, która wydarzyła się w Bristolu, że mu w końcu uwierzono.

W ciemnych okularach

W żadnym wypadku nie można tamtego, popularnego przed czterdziestoma laty Bristolu porównywać do dzisiejszej, ociekającej luksusem hotelowej restauracji. Teraz trudno przezwyciężyć odruch zdjęcia butów zaraz po przekroczeniu progu lokalu; kiedyś bawiono się bez skrępowania w czterech salach. Bristol wyglądał bowiem nieco inaczej niż dzisiejsza knajpa w najdroższym warszawskim hotelu. Pierwsza była „Sala z szyszkami” i tam zazwyczaj zaczynał się wieczór. Jej nazwa pochodziła od osobliwych ozdób podwieszonych pod sufitem. Zasuszone sosnowe szyszki latami zwieszały się z sufitu jednej z bristolowych sal.

Później towarzystwo przenosiło się do „Sali Marmurowej” lub – jeszcze później – do „Nocnej”. Od czasu do czasu odwiedzano też tzw. „Pięterko”, gdzie odbywały się ambitne występy artystyczne w ramach Studia Piosenki, które prowadził nieco zapomniany dziś brawurowy konferansjer - Ludwik Klekow. Na akordeonie grywał tam często - zapomniany całkowicie - Tadeusz Kozłowski, kompozytor piosenek żołnierskich.


 Hotel Bristol dzisiaj, fot. materiały promocyjne Hotelu

Wykwint za rozsądną cenę

Knajpa nie ociekała dzisiejszym luksusem, ale była elegancka. Można powiedzieć: wykwint za rozsądną cenę. Lokal był w finansowym zasięgu przeciętnego mieszkańca Warszawy. Ceny nie zaczynały się, jak dziś, od średniej krajowej. Kilka kieliszków bułgarskiego wina, barszczyk z pasztecikiem, bryzol z pieczarkami - były dostępne dla każdego. Każdy więc, być może z wyłączeniem biednych studentów, mógł zobaczyć przesiadujących w Bristolu ludzi kina: Andrzeja Łapickiego, Zbigniewa Cybulskiego czy Janusza Morgensterna. Artyści odwiedzali Bristol niemal codziennie. Morgenstern, który spędził w legendarnej knajpie niejeden wieczór, uwielbiał podobno smak bristolowej ryby z wody (najchętniej zamawiał sandacza posypanego pietruszką) i ryż z rodzynkami na deser. Do eleganckiego charakteru lokalu starali dopasować się kelnerzy. Przede wszystkim: podchodzili do gościa, gdy ten siadał przy stoliku, co jak na ówczesne standardy było zachowaniem sensacyjnym. Czasem co prawda dopisali pijanemu biesiadnikowi do rachunku własny obiad czy kilka piw wypitych na zapleczu. Ale w zamian za to wyglądali tak, jak na prawdziwych kelnerów przystało: białe koszule wpuszczone w spodnie, paski zapięte na wysokości pępka i wąsy. Nikt się więc specjalnie nie skarżył.

Legenda

Zbigniew Cybulski do Bristolu wbiegał w swoich przyciemnianych okularach. Taki miał styl. Siadał zawsze na brzegu krzesła, jak gdyby tylko „wpadł na moment”, ale po kilku dłuższych chwilach opowiadał najpopularniejszą wówczas legendę o lokalu. Otóż, jak wielokrotnie powtarzał wybitny aktor, przed I wojną światową do Bristolu przychodziła najwyższa szarża rosyjskiej lejbgwardii. Oficerowie pili szampana z damskich pantofelków, strzelali do kryształowych pajączków, brali po dziesięć pań na pięterko i dawali kelnerom napiwki stanowiące równowartość rocznej bristolowej pensji. Podobno kiedyś nasłuchał się tych opowieści jeden czeski pisarz, który w bristolowym barze zamawiał wyłącznie piwo i po latach umieścił scenę z rosyjskimi oficerami w książce, która zdobyła sporą popularność. Nazywała się „Obsługiwałem angielskiego króla”. Cybulski powtarzał tę anegdotę dotąd aż ucichły wszelkie stolikowe polemiki i próby podważenie wiarygodności opowieści. Aktor nie kłócił się z tymi, którzy uważali, że to nie może być prawda. Milczał, a za kilka dni przychodził, wypijał i słowo w słowo opowiadał od początku o strzelaniu do kryształowych żyrandoli. Aż wygrał.

Służba nie drużba

Jak każda knajpa, w której przebywali artyści i zagraniczni goście, Bristol miał swoje ucho. Porucznika, któremu Andrzej Łapicki nadał przezwisko „Peters”. Nie zwykły Piotrek, bo zawsze w trochę takim bondowskim stylu przychodził: w płaszczu i przyciemnianych okularach. Bez zbędnego silenia się na wtopienie się w tłum, raczej właśnie z ambicją wyróżnienia swojej funkcji.

Porucznik Peters nie miał łatwego zadania, bo szatnia wraz z ebonitowym aparatem telefonicznym, który portier łaskawie podawał spod lady, mieściła się tuż obok wejścia – na wprost „Sali marmurowej”. Wtedy, w połowie lat 60., aparatów na monety jeszcze nie było, więc jeśli ktoś chciał zadzwonić, musiał położyć bilon na ladzie i pogodzić się z bliskością etatowego, portierowego ucha. Petersa to nie dotyczyło. Kiedy przechylał się przez kontuar, bezceremonialnie sięgał po aparat i odsyłał portiera do toalety – wszyscy goście w Bristolu widzieli, że coś się kroi. Ale specjalnie się tym szpiclowskim zabiegom nie dziwiono, nawet z wyrozumiałością patrzono na porucznika, wiadomo – służba nie drużba i czasem trzeba coś przekazać na bieżąco. Na przykład, że żona Wojciecha Frykowskiego zbyt długo rozmawia z dwoma zagranicznymi producentami filmowymi i może chodzić o coś więcej niż seks. Albo, że Alex Jordan, jedna z barwniejszych postaci niezliczonej ilości bristolowych wieczorów, udaje Breżniewa i wali butem w blat stołu, protestując przeciwko zbyt długiej – w jego odczuciu – realizacji zamówienia dwóch wódek z tatarem. – Daj spokój Petersowi, już trzy razy telefonował – mówił mu Janusz „Kuba” Morgenstern. – Ja go na tym ebonitowym aparacie zawieszę na całą noc – odpowiadał Jordan.

Postać…  – posiedzieć raczej niż postać – powiedziałby Stefan Kisielewski. Has, który wpadał do Bristolu twierdził, że to agent CIA, ale nikt mu nie wierzył. – Ciszej, Peters umrze z zazdrości – szybko konkludował Tadeusz Konwicki, który wymyślił sobie zabawę polegająca na fizycznym upodabnianiu się do porucznika, głównie poprzez siedzenie w ciemnych okularach po zmroku.

Kowbojski kapelusz

O tajemniczym Aleksie Jordanie wiadomo tyle, że był przyjacielem Jerzego Kosińskiego, pomagał mu w pracy nad pierwszą wersją „Malowanego ptaka” i potrafił posługiwać się językiem angielskim na tyle, że polskie wydawnictwo w Stanach zleciło mu przekład „Polski JagiellonówPawła Jasienicy. Jordan był zagorzałym zwolennikiem Romana Dmowskiego, czuł wstręt do czarnoskórych, z którymi ciągle musiał załatwiać interesy w USA. Bowiem w chwilach wolnych od tłumaczenia pereł polskiej literatury, handlował używanymi samochodami. Podobno nosił kowbojski kapelusz i rogatego byczka ze sznurówkami, ściśle upiętego pod szyją. Kiedy wpadał do Bristolu, nie mówił nic o Stanach, raczej o swoich marzeniach – kiedy „system komuchów już padnie” i będzie mógł zostać w kraju. Nawet nie zerkał w stronę Petersa wykrzykując te słowa. Chciał być pisarzem. I kiedy w 1989 roku nadeszła wszystkim znana zmiana, jedna z legend starego Bristolu zmarła ze starości w przytułku dla bezdomnych, gdzieś na południu Stanów Zjednoczonych, do ostatnich chwil otoczona czułą opieką czarnoskórego personelu.

Kiedy kilka lat temu dowiedział się o tym Andrzej Łapicki – mając w nosie wszystkie polskie podziały powstałe po 1989 roku – wykrzyknął w kawiarnianej solidarności: – Jezus Maria, a Petersa to nam zweryfikowali?

Marek Łuszczyna
Magazyn Filmowy SFP, 25, 2013
  24.12.2013
Kieślowski, neaon i złoty kastet. "Mozaika"
Chłopcy od wody sodowej. "Europejska"
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll