PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BAZA WIEDZY
ZAWODY FILMOWE
Z nadzieją, że jedna z najwybitniejszych montażystek, Lidia Zonn, wybaczy nam posłużenie się tytułem jej pięknej książki ("W montażowni – wczoraj"), prezentujemy artykuł, który ma na celu prześledzenie – w ogólnych zarysach i bez ścisłego trzymania się chronologii – ewolucji montażu obrazu w kinowych, pełnometrażowych polskich filmach fabularnych po 1945 roku.
O tym, jak było w montażowni „przedwczoraj”, czyli w kinie polskim sprzed II wojny światowej, wiemy niewiele. Zawód montażysty wyodrębnił się dopiero pod koniec tamtego okresu. Wcześniej filmy montowali przeważnie operatorzy (np. Zbigniew Gniazdowski) - oczywiście pod okiem reżyserów i producentów, a czasami sami reżyserzy. W napisach czołowych hasło „montaż” było prezentowane sporadycznie. Zagościło jednak w czołówkach ostatnich przedwojennych filmów Michała Waszyńskiego, gdzie widniało pod nim nazwisko Czesława Raniszewskiego, po wojnie związanego z Wytwórnią Filmów Fabularnych w Łodzi i parającego się montażem do końca życia (zmarł w 1963 roku). Raniszewski montował m.in. "Pokolenie" – debiut Andrzeja Wajdy oraz "Wolne miasto" i "Świadectwo urodzenia" – wczesne filmy Stanisława Różewicza. „(…) Lubiłem patrzeć, jak w jego ręku scena nabierała życia, rytmu” – napisał o nim Różewicz we wspomnianej książce Lidii Zonn. Nazwał tam swojego pierwszego montażystę „majstrem”. Docenił jego „perfekcyjnie opanowane rzemiosło”. Chwalił go za to, że miał „pewną rękę”, którą „ciął materiał precyzyjnie, bez <przymiarek>”.

Maharadża w dorożce

Z bagażem doświadczeń zdobytych jeszcze przed II wojną światową, głównie przy montowaniu Tygodnika Filmowego Polskiej Agencji Telegraficznej, wkraczał do kinematografii powojennej Wacław Kaźmierczak. A wraz z nim – Ludmiła (Lala) Niekrasowa-Perska. Oboje byli dokumentalistami, mieli wielkie zasługi dla Polskiej Kroniki Filmowej.

W warszawskiej Wytwórni Filmów Dokumentalnych wychowali kilka pokoleń montażystek, które potem pracowały (w Warszawie, Łodzi, Wrocławiu) zarówno w dokumencie, jak i fabule. Dlaczego montażystek? Bo dokąd kino opierało się na taśmie filmowej i montaż filmów wymagał ogromnej precyzji rąk przy sklejaniu ujęć klejem acetonowym czy nawet wprowadzoną później sklejarką, dotąd zawód montażysty był – przynajmniej w Polsce – sfeminizowany. Dziś, gdy taśmę wypiera cyfra, uprawia go zdecydowanie więcej panów niż pań, choć i one radzą sobie przy komputerze równie dobrze, jak kiedyś przy stole montażowym.

Jedną z wychowanek Kaźmierczaka i Niekrasowej-Perskiej była Jadwiga Zajiček, legendarna montażystka (i reżyserka filmów dokumentalnych), która przepracowała w kinematografii blisko sześćdziesiąt lat. Do zawodu trafiła w roku 1948, a jeszcze w 2002 montowała "Superprodukcję" Juliusza Machulskiego, mając za sobą m.in. trzy wybitne dzieła Andrzeja Munka: "Człowieka na torze", "Eroicę" i "Zezowate szczęście". W 1988 roku kryminał Jacka Bromskiego "Zabij mnie glino" przyniósł jej nagrodę za montaż na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. „We wczesnych latach 50. XX w. Wanda Jakubowska, zagorzała komunistka, stwierdziła, że do swoich filmów nie potrzebuje montażysty, ale wyłącznie osobę do sklejania taśmy!!!” – wspomina Jadwiga Zajiček – „Tak nastąpił okres <awansu społecznego>. Młode kelnerki ze stołówki i pomoce kuchenne, niektóre z niepełnym wykształceniem podstawowym, awansowano i kierowano do mojej montażowni w WFD w charakterze asystentek. Jedna z nich tak oto opisała materiał filmowy ukazujący Gandhiego w lektyce: <Maharadża w dorożce>. Na szczęście to były wyjątki, na Chełmskiej montaż spoczywał jednak głównie w rękach profesjonalistów”.

Jadwiga Zajicek, Fot. Archiwum prywatne

„Praca montażystki była w moim długim życiu zawodowym bardzo ważna i fascynująca” – kontynuuje Zajiček – „Za najważniejszy w niej uznałabym kontakt z reżyserami, którzy zapisali się swoimi filmami w historii kina. Wieloletnia współpraca z Andrzejem Munkiem – niezwykłym, wspaniałym reżyserem, współtwórcą polskiej szkoły filmowej, artystą wielkiego formatu – była jego i moją szkołą montażu w filmie fabularnym. Współpraca to zbyt dumnie powiedziane. To była moja praca dla niego (podkr. J.Z.). Im człowiek starszy, tym skromniejszy w ocenie swego wkładu w powstawanie filmu, a szczególnie w relację montażysta-reżyser”.

Prawa ręka Wajdy

Reżyserzy wywodzący się z polskiej szkoły filmowej wywarli duży wpływ na montażystki swoich dzieł. Dla Jadwigi Zajiček kimś bardzo ważnym stał się Andrzej Munk. Halina Prugar mogłaby zapewne powiedzieć to samo o Andrzeju Wajdzie. Zmontowała blisko dwadzieścia filmów mistrza, w tym te, które dynamicznym łączeniem ujęć, scen czy sekwencji torowały drogę tendencjom w sztuce montażu dzisiejszej doby reklam i teledysków, takie jak "Wszystko na sprzedaż", "Polowanie na muchy", "Ziemia obiecana" (wspólnie z Zofią Dwornik), a zwłaszcza - "Wesele". W książce „W montażowni – wczoraj” Lidia Zonn odnotowała jej słowa: „Przy montażu filmów Wajdy nauczyłam się najwięcej. Zostawiał mnie samą i musiałam sobie radzić. Na początku przy stole montażowym siedziałam godzinami. Jeśli miałam już gotową scenę, montowałam jeszcze jedną wersję – dla siebie. Próbowałam zmontować ją z dubli inaczej niż zakładał scenopis. Na takich próbach się uczyłam. Montaż był dla mnie wielką zabawą i ciężką, żmudną pracą. Ale ta żmudna praca dawała rezultaty (…)”.

Po Bożemu lub inaczej

W wyniku żmudnej pracy – nie tylko Haliny Prugar, również wielu jej koleżanek i kolegów po fachu – powstał szereg znakomicie zmontowanych filmów polskich. W jednych akcja rozwijała się linearnie, w porządku chronologicznym, więc montaż jedynie ją „prowadził” – ale w taki sposób, by nadając obrazom właściwy rytm, utrzymać widzów w napięciu. Niezależnie od tego, czy oglądali podszyty wątkami sensacyjnymi "Pociąg" Jerzego Kawalerowicza (montaż: Wiesława Otocka) czy poetyckie "Zmruż" oczy Andrzeja Jakimowskiego (montaż: Cezary Grzesiuk). W innych montaż podtrzymywał zaproponowaną przez reżysera, nierzadko podsuniętą też przez materiał scenariuszowy, złożoną konstrukcję dramaturgiczną filmu, która w ten czy inny sposób zrywała z ciągłością czasowo-przestrzenną. Dzięki utkaniu wersji kinowej "Nocy i dni" Jerzego Antczaka (montaż: Janina Niedźwiecka) ze wspomnień sędziwej bohaterki, co było możliwe dzięki montażowi retrospekcji, film ten stał się opowieścią o przemijaniu. Montaż pomógł zatem w odsłonięciu egzystencjalnego wymiaru dzieła. Przypominają się inne filmy, którym sens nadawała w pewnej mierze narracja oparta na zmyślnych zabiegach montażowych: "Rękopis znaleziony w Saragossie" Wojciecha Jerzego Hasa (montaż: Krystyna Komosińska), "Człowiek z marmuru Wajdy" (montaż: Halina Prugar), "Przypadek" Krzysztofa Kieślowskiego (montaż: Elżbieta Kurkowska). Z nowszych: "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" (montaż: Ewa Smal), "Dom zły" Wojtka Smarzowskiego (montaż: Paweł Laskowski), "Śluby panieńskie" Filipa Bajona (montaż: Krzysztof Szpetmański), "Jesteś Bogiem" Leszka Dawida (montaż: Jarosław Kamiński), "Wałęsa. Człowieka z nadziei" Andrzeja Wajdy (montaż: Milenia Fiedler, Grażyna Gradoń).

Setki, zoom i nowa fala

Spróbujmy na tym etapie rozważań postawić pytanie, czy któryś z ważnych nurtów w polskiej sztuce filmowej odcisnął jedynie sobie właściwe piętno na montażu. Jadwiga Zajiček odpowiada przecząco. „Ani polska szkoła filmowa, ani kino moralnego niepokoju nie miały zasadniczego wpływu na charakterystykę montażu w filmach spod znaku tych kierunków” – twierdzi montażystka. – „Ale że filmy te powstały z potrzeby wolności w kraju i sztuce, łączenie planów było w nich jednak śmielsze, zaskakujące”.

Z obszernego bloku artykułów poświęconych montażowi, autorstwa m.in. Jerzego Skolimowskiego, Krzysztofa Zanussiego i Lidii Zonn, opublikowanych w miesięczniku „Kino” (nr 10/1971), można natomiast wywnioskować, że na długo przed „przełomem cyfrowym” w kinematografii, na montaż filmów polskich oddziaływały jednak nowinki techniczne, a także mody estetyczne z Zachodu. I tak stuprocentowy zapis dźwięku przeniósł – także w montażu filmów – ciężar z obrazu na dialog. Transfokator z kolei wzbogacił zaczerpniętą z francuskiej nowej fali narrację opartą na długich ujęciach z montażem wewnątrzkadrowym, którą w swoich wczesnych filmach polskich posługiwał się Skolimowski. „Stracił za to na znaczeniu montaż cięty: łączenie planów za pomocą sklejek” – pisał we wspomnianym wydaniu „Kina” Zanussi. Tym większy szok wywołało już wkrótce (na początku 1973 roku) "Wesele" Wajdy, zbudowane w większości z krótkich ujęć.

Co ciekawe, okazuje się, że nawoływanie do dynamicznego montażu nie było znamienne wyłącznie dla pokoleń z przełomu XX i XXI stulecia, zapatrzonych w efektowne formy przekazu, takie jak reklama kinowo-telewizyjna czy teledysk. Już w owym „Kinie” sprzed ponad czterdziestu lat montażystka "Wesela", Halina Prugar, stwierdzała: „(…) Szybkie tempo życia i nowe kierunki w sztuce filmowej wymagają nowych środków wyrazu. Widzowie czekają na kino nowoczesne, prawdziwe, na szybko następujące po sobie obrazy, żywe, ciekawe ujęcia (…)”.

Byle szybciej?

No i doczekali się w kinie polskim „szybko następujących po sobie obrazów” – już nie w wyjątkowych, „wystrzałowych” eksperymentach w rodzaju "Wesela" czy "Ziemi obiecanej", lecz jako dominującej tendencji narracyjno-montażowej. Wnieśli ją na ekran młodzi filmowcy, wchodzący do zawodu w latach 90. i po roku 2000, czerpiący natchnienie – choć to oczywiście generalizacja – właśnie z reklam, wideoklipów oraz z hollywoodzkich filmów akcji.

W sukurs przyszła im elektroniczna – w najdoskonalszej postaci: cyfrowa – technologia zapisu oraz montażu obrazu i dźwięku.

Ewa Różewicz montowała m.in. "Balangę" Łukasza Wylężałka i "Gry uliczne" Krzysztofa Krauzego, dwa filmy z lat 90. zrealizowane wprawdzie tradycyjną techniką – na taśmie światłoczułej – niemniej utrzymane w modnej „młodzieżowej” estetyce. „Miałam wrażenie, że na ich użytek wymyśliłam montaż, który nazwałam syntetycznym. Operuje on skrótem, który  polega na tym, że zdarzenie trwające kwadrans <streszcza> w minutę, a pod względem wizualnym daje efekt zbliżony do animacji” – tłumaczy Ewa Różewicz. Montażystka podkreśla przy tym, że podział filmów na te z wolnym i szybkim montażem wydaje się uproszczony, gdyż w jednym dziele mogą współistnieć oba sposoby łączenia ujęć. „W mojej pracy wykorzystuję psychologię, wiem, że percepcja widza ma swoje granice, więc nie mogę kazać mu długo oglądać montażu syntetycznego, <idącego na skróty>, takiego jak w "Balandze" czy "Grach ulicznych". Opieram się też na swojej wiedzy muzycznej, a w muzyce przeważnie jest raz staccato, raz legato. Tak samo powinno być w filmie” – mówi Różewicz.

Szał na punkcie „szybkiego” montażu ogarnął jednak nie tylko sensacyjne produkcje (adresowane do stosunkowo młodych ludzi), których niemalże znakiem firmowym stały się "Psy" Władysława Pasikowskiego (montaż: Wanda Zeman). Producenci "Ogniem i mieczem", historyczno-kostiumowego supergiganta Jerzego Hoffmana, chcąc, by film „kupiła” młodzież, zaprosili do współpracy z reżyserem-klasykiem dwóch młodych, rzutkich montażystów – wymienionego już Cezarego Grzesiuka oraz Marcina „Kota” Bastkowskiego. W jednym z wywiadów Hoffman nazwał ich „pistoletami”. Ogniem i mieczem biło rekordy powodzenia, a Bastkowski montował później Hoffmanowi pierwszy polski film fabularny 3D – "1920. Bitwę Warszawską".

Tylko atmosfery żal…

Wraz z odesłaniem stołów montażowych na zasłużoną emeryturę, skończyło się coś jeszcze: niepowtarzalna atmosfera panująca podczas pracy nad filmem w wytwórnianych montażowniach, w każdej nieco inna. Ta atmosfera – kameralna, niemal rodzinna, sprzyjająca twórczemu wysiłkowi – stała się częścią legendy warszawskiej Fabryki Snów przy Chełmskiej. Wspominana jest dziś z sentymentem. Bo kiedyś w tych montażowniach – ciasnych, zagraconych, ale swojskich – reżyser, montażystka oraz traktowana zazwyczaj partnersko asystentka montażu razem głowili się nad tym, co wyciąć z filmu, a co w nim zostawić, żeby był jak najlepszy.

Dziś montażownią bywa pokój w mieszkaniu montażysty albo pomieszczenie wynajęte w nowoczesnym, lecz pozbawionym duszy biurowcu. Ludzie, którzy zajmują się różnymi aspektami postprodukcji tego samego filmu: montażem obrazu, udźwiękowieniem, oprawą muzyczną, korekcją barwną etc., pracują z reguły w różnych miejscach i częściej kontaktują się ze sobą za pośrednictwem poczty elektronicznej czy telefonu niż osobiście. „A przecież montaż wymaga częstych, bezpośrednich rozmów reżysera z montażystą, w których ścierają się ich koncepcje” – zauważa Rafał Listopad, montażysta m.in. filmów "Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł" Antoniego Krauzego i "Bez wstydu" Filipa Marczewskiego.

Agnieszka Grochowska i Mateusz Kościukiewicz w Bez Wstydu, reż. Filip Marczewski, Fot. Kino świat

„Dawniej montażysta był przeważnie, choć nie zawsze, towarzyszem podróży reżysera od pierwszej do ostatniej sklejki” – mówi Marcin Piątkowski, który zmontował "Billboard" Łukasza Zadrzyńskiego i "Francuski numer" Roberta Wichrowskiego. – „Musieli pracować wspólnie, bo kiedy już zasiedli za stołem montażowym, nadawali filmowi w 80 procentach kształt ostateczny. Prawie każda ich decyzja była decyzją o fundamentalnym znaczeniu i w zasadzie była nieodwracalna. Łatwo sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby reżyser zjawił się w montażowni po dwóch tygodniach samodzielnego montowania filmu przez montażystę i oświadczył, że wszystko jest nie tak jak sobie wyobrażał i trzeba rozklejać, sklejać od początku. W takich przypadkach montaż cyfrowy nie sprawia najmniejszego problemu”.

Montaż cyfrowy: wygoda i pułapka

Z uwagami Marcina Piątkowskiego można polemizować. Bo oto znów we wspomnianym numerze „Kina” sprzed 40 lat znajdziemy wypowiedź, tym razem Lidii Zonn, świadczącą o tym, że względna „wolność” znana była również tradycyjnemu montażowi taśmy światłoczułej. „Współczesny film odchodzi od perfekcji scenopisowej w kierunku większej swobody. Opowiadanie jest coraz bardziej syntetyczne, przechodzi się od jednego sedna sprawy do drugiego, wyrzuca uboczne sytuacje (…)” – pisała Zonn.

Bez wątpienia jednak cyfra pozwala na znacznie większą swobodę niż taśma, zarówno w samym montażu materiałów filmowych, jak i wiążącej się z nim organizacji pracy.

„Przede wszystkim jednak, posługując się montażem cyfrowym, można przeprowadzić w krótkim czasie praktycznie tyle prób montażowych, ile się chce, dowolnie przestawiać ujęcia, sporządzić zupełnie nową wersję układu scen, wrócić do pierwotnej itp.” – objaśnia Marcin Piątkowski.

Przykładu dostarcza "Sukces" Marka Bukowskiego, zmontowany przez Jarosława Barzana – dwukrotnego laureata nagrody za najlepszy montaż na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni ("Pół serio" Tomasza Koneckiego, "Warszawa" Dariusza Gajewskiego), dwukrotnie też nominowanego do Polskiej Nagrody Filmowej – Orła ("Pitbull" Patryka Vegi, "Lejdis" Koneckiego). „Sukces był kręcony na taśmie światłoczułej, ale montowany w komputerze. To dało reżyserowi szansę poszukiwania podczas montażu najwłaściwszej formy dla historii młodego człowieka, którą chciał opowiedzieć na ekranie” – tłumaczy Jarosław Barzan. „Kiedy historia była już ułożona chronologicznie, Marek zaproponował, żeby zacząć ją… od końca. I tak też się stało, chociaż chyba zbyt pochopnie porzuciliśmy pierwszą wersję. No ale to w końcu był film Marka, a nie mój; montażysta musi pamiętać, że przy całej własnej inwencji twórczej pełni rolę służebną wobec scenariusza i reżysera” – dodaje Barzan.

Taka jest też rola samego montażu cyfrowego, na co zwraca uwagę Ewa Różewicz. „Jest on bardzo wygodny, niemniej nie powinno się go absolutyzować. Należy obchodzić się z nim jak z każdym środkiem wyrazowym kina: rozsądnie i w miarę potrzeb dramaturgii danego filmu, a nie na zasadzie sztuki dla sztuki; w przeciwnym razie okaże się pułapką” – upomina montażystka.

Czy istnieje polska szkoła montażu filmowego?

Podsumowując powyższe rozważania, chyba warto zapytać, czy montaż filmów polskich w całym procesie swego rozwoju po 1945 roku wykształcił cechy specyficzne, właściwe tylko jemu, które pozwalałyby mówić – zapewne nazbyt szumnie i na wyrost – o rodzimej szkole montażu?
Praktycy niemal zgodnie zaprzeczają.

„Nie ma czegoś takiego, jak typowo polski montaż” – przekonuje Ewa Różewicz. - „Ten, kto dopatruje się go w faktycznie jednym z naszych najoryginalniejszych filmów: nakręconym w 1958 roku "Ostatnim dniu lata" Tadeusza Konwickiego, opartym na niesłychanie wolnej narracji i, jak mówi się w żargonie montażystów, <klamkowaniu>, czyli pozostawianiu w każdym ujęciu kilku klatek więcej niż potrzeba, popełnia błąd. Albowiem podobna, powolna, <nastrojowa> narracja była w większości filmów, jakie powstawały na świecie w latach 50. i 60. XX wieku”.

Jej pogląd podziela Jarosław Barzan. „Nie potrafię wskazać żadnej wyróżniającej się cechy stylistycznej montażu w kinie polskim” – mówi. – „Montaż jest narzędziem tak elastycznym, że dostosowuje się do potrzeb każdego opowiadania filmowego i wymagań każdego reżysera z osobna. Tak jedne, jak i drugie są bardzo rozmaite, niepodobna więc, żeby powstał jakiś jeden styl montażowy, rozpoznawalny we wszystkich czy przynajmniej w większości filmów realizowanych w danym kraju, np. w Polsce”.

„Nie ma żadnej polskiej szkoły montażu i chwała Bogu” – cieszy się Marcin Piątkowski. – „Bo gdyby była, oglądalibyśmy filmy mniej lub bardziej podobnie zmontowane. A bez szkoły mamy z jednej strony dynamiczną "Drogówkę" Wojtka Smarzowskiego, z drugiej zaś powolną, <wypuszczoną>, jak mawiają montażyści, "Miłość" Sławomira Fabickiego. Tak jest ciekawiej”.

Julia Kijowska i Marcin Dorociński w filmie Miłość, reż. Sławomir Fabicki, Fot. Forum Film Poland

Ziarno wątpliwości zasiewa ciekawa wypowiedź Rafała Listopada. Jego zdaniem na barkach montażystów zaczyna spoczywać coraz większa współodpowiedzialność za film. Stają się oni partnerami reżysera nie dopiero na „swoim” etapie postprodukcji filmu, czyli przy montażu, lecz już w czasie preprodukcji. „Coraz częściej zdarza mi się konsultować scenariusz, rozrysowywać z reżyserem i autorem zdjęć inscenizację zanim ruszy kamera. Tak było przy "Bez wstydu" Filipa Marczewskiego i "Grach", które wyreżyserował jego brat, Maciek” – mówi Listopad.

Zjawisko, które dostrzega montażysta "Czarnego czwartku…" (podobne doświadczenia miała Ewa Różewicz), zapewne występuje też w innych kinematografiach, więc znowu nie można mówić tu o jakiejś polskiej specyfice. Warto jednak zauważyć, że upodobnia ono to, co dzieje się z montażystami, do polskiej szkoły operatorów filmowych, której istotą jest właśnie angażowanie się autorów zdjęć w realizację filmu już na etapie przygotowawczym.

I jeszcze uwaga „organizacyjna”: nasi montażyści są zrzeszeni w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich oraz w Polskim Stowarzyszeniu Montażystów. Niektórzy należą do obu gremiów.

Poza kadrem

Mamy świadomość, że nie wyczerpaliśmy tematu i pominęliśmy wielu wybitnych polskich montażystów, za co przepraszamy. Być może zabrakło również istotnych zagadnień, takich jak montaż filmów dokumentalnych i animowanych czy montaż dźwięku. Naszym zdaniem wymagają one oddzielnych opracowań, jakkolwiek – z czego zdajemy sobie sprawę – na różnych płaszczyznach wiążą się z montażem w fabule.

Zatem fakt, iż nie pochyliliśmy się nad twórczością Agnieszki Bojanowskiej, nieżyjącej Katarzyny Maciejko-Kowalczyk czy – przywoływanej tu jako autorka książki o montażu – Lidii Zonn, montażystek głównie filmów dokumentalnych, nie oznacza, że nie doceniamy ich osiągnięć. Pisząc niniejszy artykuł, trzeba było po prostu obrać jakiś kierunek, a obrawszy – dokonać selekcji materiału, jak… w montażu filmu.

Pracę montażystów dźwięku przedstawimy w „Magazynie Filmowym SFP”, gdy będziemy omawiać temat dźwięku.
Andrzej Bukowiecki
Magazyn Filmowy SFP, 30/2014
  8.03.2014
fot. Fot. Archwium prywatne
Wirtuoz drugich skrzypiec
65. urodziny Lecha Brańskiego
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll