Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
O pracy przy powstawaniu trylogii "Hobbit" Petera Jacksona z animatorem z firmy Weta Digital, a zarazem członkiem Stowarzyszenia Filmowców Polskich, Maciejem Sznablem rozmawia Paweł Zwoliński.
Jak dostał się Pan do nowozelandzkiej firmy odpowiedzialnej za animacje bohaterów filmów z trylogii „Władca Pierścieni” i „Hobbit”?
Od wielu lat fascynował mnie Tolkien i możliwość przedstawienia jego świata na ekranie. Kiedy powstawał kinowy "Władca Pierścieni", zatrudniłem się jako grafik przy promocji tego filmu w Polsce. Oglądając przysyłane do nas z Nowej Zelandii materiały z planu, wiedziałem że chcę wziąć w tym udział. Zacząłem uczyć się animacji 3D. W Polsce nie było szkoły, która mogła przygotować do pracy przy tego typu filmach. Jedynym miejscem, gdzie można było uszczknąć trochę wiedzy były nowo powstające domy produkcyjne i małe studia animacji. Tam zdobywałem pierwsze szlify. Poznałem wtedy masę zdolnych i bardzo pomocnych ludzi, od których dużo się nauczyłem. To były świetne czasy, fascynujące projekty. Dzięki nim zacząłem budować portfolio, które otworzyło mi drogę do filmowego Śródziemia.
Maciej Sznabel i troll - bohater filmu "Hobbit: Niezwykła podróż", fot. Małgorzata Lisiecka.
Na czym dokładnie polega Pana praca?
Pracuję w Weta Digital, firmie założonej przez Petera Jacksona, wyspecjalizowanej w efektach specjalnych. Zajmuję się animacją postaci, zarówno bohaterów stworzonych od początku w komputerze, jak i cyfrowych dublerów aktorów. Często dostaję do wykonania ujęcia, których prawdziwy aktor nie mógłby zagrać, skomplikowane sceny akcji. Są to na przykład postacie, którzy występują w jednym ujęciu ze Smaugiem. Na zbliżeniach widzimy sfilmowanych aktorów, ale w szerokich kadrach uciekające przed smokiem krasnoludy to już animowani przez nas dublerzy. Dzięki temu interakcja bohaterów ze skrzydlatą bestią była dużo bardziej wiarygodna, a prawdziwy aktor nie ryzykował poparzenia smoczym ogniem. (śmiech)
Jakie postacie ze świata Śródziemia Pan animuje?
Czy wśród Pana kolegów znajduje się więcej Polaków?
Razem ze mną pracuje trzech Polaków, między innymi Krzysztof Szczepański i Tom Kloc, współautorzy animacji Smauga. Z Krzysztofem spotkaliśmy się kilka lat temu w studio Marka Serafińskiego w Warszawie. Przegadaliśmy wiele godzin, analizując produkcje Petera Jacksona niemal klatka po klatce. Dziś możemy uczestniczyć w ich powstawaniu.
Jakie to uczucie współpracować na planie takiego widowiska, będącego niewątpliwie jedną z największych superprodukcji w dziejach kinematografii?
To spełnienie marzeń sprzed lat, uwieńczenie wieloletniej fascynacji Śródziemiem. Widzę tu na co dzień moich idoli: Alana Lee, Johna Howe, ilustratorów dzieł Tolkiena, których rysunki oglądałem z wypiekami na twarzy jako nastolatek. Teraz pracujemy w jednej firmie, to od nich otrzymujemy szkice ujęć, które tworzymy. Również z punktu widzenia zawodowego jest to olbrzymia nobilitacja. Co roku tysiące osób aplikują do Weta Digital, ale tylko niewielu udaje się przejść przez sito kilkuetapowej rekrutacji. Kilkanaście lat temu w dziedzinie efektów specjalnych niepodzielnie rządził Hollywood, może jeszcze kilka studiów brytyjskich. Nagle, na końcu świata pojawiła się firma, która nie tylko dorównywała jakością pracy Zachodowi, ale szybko stała się liderem. W tej chwili jest to mekka każdego animatora 3D.
Maciej Sznabel na planie filmu "Hobbit: Niezwykła podróż". W tle dom Bilbo Bagginsa, fot. Małgorzata Lisiecka.
Co było największym wyzwaniem dla Pana na planie „Hobbita”?
Prawdziwym wyzwaniem jest dopasować animowanego bohatera do ujęcia ze sfilmowanym aktorem. Interakcja tych dwóch postaci nie może pozostawiać wątpliwości, że znajdują się w tym samym świecie. Punktem wyjścia jest dla nas nagranie z planu motion capture, gdzie przebrany w specjalny kostium dubler odgrywa daną scenę. Naszym zadaniem jest dopracować grę aktorską, "uczłowieczyć" surowy, cyfrowy zapis, dostosować go do charakteru postaci i atmosfery ujęcia. Na pewno trzeba być świetnie przygotowanym i elastycznym, umieć szybko znajdować rozwiązania. Każdego dnia możesz dostać inny temat - czasem robisz tłum walczących postaci, a czasem bardzo bliski, subtelny detal. Raz twój bohater będzie masywnym krasnoludem, a raz filigranowym elfem. Musisz umieć odnaleźć się w każdym zadaniu.
Czym się różni praca na planie „Hobbita” od pracy przy polskich animacjach?
Nie wiem, czy mogę porównać moje polskie doświadczenia z pracą tutaj. W kraju brałem udział głównie w produkcjach artystycznych, czy poruszających tematy społeczne, takich jak "Sala Samobójców". Zahaczyłem o kino edukacyjne, reżyserując animację dla Centrum Nauki Kopernik. Miałem okazję pracować ze świetnymi ludźmi, przy ciekawych i rozwijających projektach. Mam wielki sentyment do tych lat, tym bardziej że ukształtowały moją wrażliwość. Były to produkcje na mniejszą skalę, w niewielkich zespołach. Teraz pracuję z tysiącem ludzi, w studio rozrzuconym na kilku hektarach miasta. I nie da się ukryć, artystyczna wrażliwość ma tutaj zupełnie inne zastosowanie… Powstają tu produkcje komercyjne, wychodzące jednak poza ramy filmu rozrywkowego. To kino nastawione na stworzenie pewnej unikatowej atmosfery, zaskoczenie i olśnienie widza, tak żeby chciał jak najdłużej zostać w pokazanym przez nas świecie. Żeby tak się stało, świat ten musi być jak najbardziej wiarygodny wizualnie. Weta znana jest z perfekcjonizmu. Tutaj powstał "Władca Pierścieni", "King Kong", "Avatar". Realistyczna animacja postaci stoi tutaj na najwyższym poziomie. Nad ujęciami pracuje się tak długo, aż będą doskonałe. Zawsze masz czas na dopracowanie sceny, nie ma presji ze strony supervisorów. Ważny jest tylko ostateczny rezultat. Taką idylliczną sytuację wyobrażam sobie w każdej firmie, również w Polsce. Nie brakuje w kraju ani świetnych artystów, ani świetnego zarządzania projektami, ani prawdziwej pasji filmowej. Brakuje tylko podobnych budżetów (śmiech).
Konrakt włamywacza, fot. Maciej Sznabel.
Czy przy zamykającej części „Hobbita” również Pan pracuje?
Tak. Niewątpliwie będzie to jeszcze większe wyzwanie dla mnie i całego zespołu.
Jakimi postaciami się Pan zajmuje przy wieńczącym trylogię filmie?
Niestety, przed ukazaniem się oficjalnych materiałów nie mogę powiedzieć nic o pracy nad ostatnią częścią.
Jakie są Pana filmowe plany w najbliższej przyszłości?
W tej chwili pracuję równolegle przy nowej serii "Planety Małp". To świetna odskocznia od fantasy, dużo mroczniejszy, bliższy naszym realiom świat. Uczę się dużo o psychice i zachowaniach naszych najbliższych krewnych. Właśnie to lubię najbardziej w byciu animatorem - każdy projekt jest inny, przy każdym poznaję zupełnie nowe zagadnienia, wchodzę w inne uniwersum. To się nie może znudzić. Staram się, żeby tak wyglądała moja najbliższa przyszłość - coraz ciekawsze wyzwania, nowe miejsca. Chciałbym też w pewnym momencie przełożyć zdobyte doświadczenia na własny projekt - zarys historii chodzi mi po głowie od paru lat. Najchętniej zrealizowałbym go w Polsce, z ludźmi których znam od dawna. Dlatego mam nadzieję, że moja wyprawa do fabryki marzeń będzie przebiegać jak w podtytule Hobbita, czyli “Tam i z powrotem” (śmiech).
Broń filmowego Legolasa, fot. Maciej Sznabel
Na czym dokładnie polega Pana praca?
Pracuję w Weta Digital, firmie założonej przez Petera Jacksona, wyspecjalizowanej w efektach specjalnych. Zajmuję się animacją postaci, zarówno bohaterów stworzonych od początku w komputerze, jak i cyfrowych dublerów aktorów. Często dostaję do wykonania ujęcia, których prawdziwy aktor nie mógłby zagrać, skomplikowane sceny akcji. Są to na przykład postacie, którzy występują w jednym ujęciu ze Smaugiem. Na zbliżeniach widzimy sfilmowanych aktorów, ale w szerokich kadrach uciekające przed smokiem krasnoludy to już animowani przez nas dublerzy. Dzięki temu interakcja bohaterów ze skrzydlatą bestią była dużo bardziej wiarygodna, a prawdziwy aktor nie ryzykował poparzenia smoczym ogniem. (śmiech)
Jakie postacie ze świata Śródziemia Pan animuje?
Prawie wszystkie: Gandalfa walczącego z Czarnoksiężnikiem, konfrontację orków z elfami, Bilbo ze Smaugiem, Thorina uciekającego przed smokiem, krasnoludy atakowane przez pająki. Każdego z głównych bohaterów animowałem przynajmniej raz.
Maciej Sznabel i trolle - bohaterowie filmu "Hobbit: Niezwykła podróż", fot. Małgorzata Lisiecka.
Czy wśród Pana kolegów znajduje się więcej Polaków?
Razem ze mną pracuje trzech Polaków, między innymi Krzysztof Szczepański i Tom Kloc, współautorzy animacji Smauga. Z Krzysztofem spotkaliśmy się kilka lat temu w studio Marka Serafińskiego w Warszawie. Przegadaliśmy wiele godzin, analizując produkcje Petera Jacksona niemal klatka po klatce. Dziś możemy uczestniczyć w ich powstawaniu.
Jakie to uczucie współpracować na planie takiego widowiska, będącego niewątpliwie jedną z największych superprodukcji w dziejach kinematografii?
To spełnienie marzeń sprzed lat, uwieńczenie wieloletniej fascynacji Śródziemiem. Widzę tu na co dzień moich idoli: Alana Lee, Johna Howe, ilustratorów dzieł Tolkiena, których rysunki oglądałem z wypiekami na twarzy jako nastolatek. Teraz pracujemy w jednej firmie, to od nich otrzymujemy szkice ujęć, które tworzymy. Również z punktu widzenia zawodowego jest to olbrzymia nobilitacja. Co roku tysiące osób aplikują do Weta Digital, ale tylko niewielu udaje się przejść przez sito kilkuetapowej rekrutacji. Kilkanaście lat temu w dziedzinie efektów specjalnych niepodzielnie rządził Hollywood, może jeszcze kilka studiów brytyjskich. Nagle, na końcu świata pojawiła się firma, która nie tylko dorównywała jakością pracy Zachodowi, ale szybko stała się liderem. W tej chwili jest to mekka każdego animatora 3D.
Maciej Sznabel na planie filmu "Hobbit: Niezwykła podróż". W tle dom Bilbo Bagginsa, fot. Małgorzata Lisiecka.
Co było największym wyzwaniem dla Pana na planie „Hobbita”?
Prawdziwym wyzwaniem jest dopasować animowanego bohatera do ujęcia ze sfilmowanym aktorem. Interakcja tych dwóch postaci nie może pozostawiać wątpliwości, że znajdują się w tym samym świecie. Punktem wyjścia jest dla nas nagranie z planu motion capture, gdzie przebrany w specjalny kostium dubler odgrywa daną scenę. Naszym zadaniem jest dopracować grę aktorską, "uczłowieczyć" surowy, cyfrowy zapis, dostosować go do charakteru postaci i atmosfery ujęcia. Na pewno trzeba być świetnie przygotowanym i elastycznym, umieć szybko znajdować rozwiązania. Każdego dnia możesz dostać inny temat - czasem robisz tłum walczących postaci, a czasem bardzo bliski, subtelny detal. Raz twój bohater będzie masywnym krasnoludem, a raz filigranowym elfem. Musisz umieć odnaleźć się w każdym zadaniu.
Czym się różni praca na planie „Hobbita” od pracy przy polskich animacjach?
Nie wiem, czy mogę porównać moje polskie doświadczenia z pracą tutaj. W kraju brałem udział głównie w produkcjach artystycznych, czy poruszających tematy społeczne, takich jak "Sala Samobójców". Zahaczyłem o kino edukacyjne, reżyserując animację dla Centrum Nauki Kopernik. Miałem okazję pracować ze świetnymi ludźmi, przy ciekawych i rozwijających projektach. Mam wielki sentyment do tych lat, tym bardziej że ukształtowały moją wrażliwość. Były to produkcje na mniejszą skalę, w niewielkich zespołach. Teraz pracuję z tysiącem ludzi, w studio rozrzuconym na kilku hektarach miasta. I nie da się ukryć, artystyczna wrażliwość ma tutaj zupełnie inne zastosowanie… Powstają tu produkcje komercyjne, wychodzące jednak poza ramy filmu rozrywkowego. To kino nastawione na stworzenie pewnej unikatowej atmosfery, zaskoczenie i olśnienie widza, tak żeby chciał jak najdłużej zostać w pokazanym przez nas świecie. Żeby tak się stało, świat ten musi być jak najbardziej wiarygodny wizualnie. Weta znana jest z perfekcjonizmu. Tutaj powstał "Władca Pierścieni", "King Kong", "Avatar". Realistyczna animacja postaci stoi tutaj na najwyższym poziomie. Nad ujęciami pracuje się tak długo, aż będą doskonałe. Zawsze masz czas na dopracowanie sceny, nie ma presji ze strony supervisorów. Ważny jest tylko ostateczny rezultat. Taką idylliczną sytuację wyobrażam sobie w każdej firmie, również w Polsce. Nie brakuje w kraju ani świetnych artystów, ani świetnego zarządzania projektami, ani prawdziwej pasji filmowej. Brakuje tylko podobnych budżetów (śmiech).
Konrakt włamywacza, fot. Maciej Sznabel.
Czy przy zamykającej części „Hobbita” również Pan pracuje?
Tak. Niewątpliwie będzie to jeszcze większe wyzwanie dla mnie i całego zespołu.
Jakimi postaciami się Pan zajmuje przy wieńczącym trylogię filmie?
Niestety, przed ukazaniem się oficjalnych materiałów nie mogę powiedzieć nic o pracy nad ostatnią częścią.
Jakie są Pana filmowe plany w najbliższej przyszłości?
W tej chwili pracuję równolegle przy nowej serii "Planety Małp". To świetna odskocznia od fantasy, dużo mroczniejszy, bliższy naszym realiom świat. Uczę się dużo o psychice i zachowaniach naszych najbliższych krewnych. Właśnie to lubię najbardziej w byciu animatorem - każdy projekt jest inny, przy każdym poznaję zupełnie nowe zagadnienia, wchodzę w inne uniwersum. To się nie może znudzić. Staram się, żeby tak wyglądała moja najbliższa przyszłość - coraz ciekawsze wyzwania, nowe miejsca. Chciałbym też w pewnym momencie przełożyć zdobyte doświadczenia na własny projekt - zarys historii chodzi mi po głowie od paru lat. Najchętniej zrealizowałbym go w Polsce, z ludźmi których znam od dawna. Dlatego mam nadzieję, że moja wyprawa do fabryki marzeń będzie przebiegać jak w podtytule Hobbita, czyli “Tam i z powrotem” (śmiech).
Broń filmowego Legolasa, fot. Maciej Sznabel
Paweł Zwoliński
4.02.2014
fot. Maciej Sznabel
Między filmem a grą. Te światy mogą się od siebie uczyć
Czy stereografia się kończy?
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024