PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Z Christophem Terhechte, dyrektorem sekcji Forum festiwalu Berlinale, rozmawia Anna Serdiukow.
Od lat sekcja Forum pozostaje ulubioną sekcją na Berlinale. To najbardziej progresywny z festiwalowych programów. Zgodzi się pan z taką definicją?
Tak, choć trudno wyznaczyć kierunki naszych poszukiwań. Nigdy nie istniały formalne kryteria dla naszej sekcji. Szukamy filmów, które nie mieszczą się w definicjach, wykraczają poza gatunki; często prezentują nowy sposób myślenia o kinie, świeże trendy i idee w kreowaniu współczesnego języka filmowego. Nigdy nie interesowało nas kino perfekcyjne, doskonałe warsztatowo. Cenimy autorskie podejście, szukamy indywidualizmu w postrzeganiu świata i oryginalności w próbach oddania go na ekranie. Co roku wypatrujemy tego, co zaskakujące i jeszcze nienazwane. Nie trzymamy się modeli czy receptur, może poza jedną – gdybyśmy wiedzieli, czego szukamy, nie szukalibyśmy tego.
 
Sekcja Forum ewoluuje razem z kinem?
Mam nadzieję. Widzę jednak masę zagrożeń dla sekcji takich jak nasza. Kiedy udaje ci się coś lub kogoś odkryć – nazwisko, czy trend – zaczynasz zamykać się w pewnej tendencji lub estetyce i pokazywać podobne filmy. Wpadasz w pułapkę. Jako pierwszy pokazujesz w swoim programie świeży film, potem następny podobny do niego, za dwa lata kolejny.

To najprostszy sposób, by popaść w rutynę? 
Tak. A z doświadczenia wiem, że w ramach jednej kinematografii czy trendu zdarza się dwóch, góra trzech wybitnych twórców tej samej generacji, których można nazwać prekursorami, geniuszami. Następuje pokoleniowy zryw. I choć może zdarzyć się wielu zdolnych autorów w przeciągu dekady, większość z nich to zwykle jedynie naśladowcy i rzemieślnicy, którzy sprawnie podążają wytyczoną już drogą. Tak było w przypadku nowego kina chińskiego, to samo dotyczy współczesnej rumuńskiej kinematografii. Nadal zdarzają się im mocne propozycje i ciekawe tytuły, ale od mniej więcej dwunastu lat rumuńscy twórcy w większości powtarzają się. Nawet ci młodsi zbyt mocno działają w ramach jednego filmowego stylu i kilku zgrabnych znaków szczególnych. Festiwale często pokazują nowe rumuńskie filmy nie dlatego, że są naprawdę dobre, ale dlatego, że utarło się myślenie, że są dobre.

Co się robi w takich sytuacjach?
Zaczyna się szukać gdzieś indziej. Ale czujny selekcjoner – taki, który nie chce spocząć na laurach – co roku sprawdza nowe źródła filmowych odkryć. Od dawna jestem optymistą, jeśli chodzi o kino realizowane na wschodzie Europy. Od upadku ZSRR minęło już sporo czasu, zekranizowano wiele ciekawych historii, ale wciąż są takie, które czekają, by zaistnieć na ekranie. Filmowcy ze starszych pokoleń musieli odbudować w sobie niezbędną odwagę, by móc opowiedzieć o pewnych tematach; młodzi twórcy po prostu się z nią urodzili. Gruzja to przykład współczesnej kinematografii, która wykształciła już swój charakter, filmowy język i specyficzny, rozpoznawalny styl. I choć rocznie nie powstaje tam wiele filmów, te, które są realizowane, to zwykle bardzo dobre propozycje – mają tożsamość i autorski podpis swoich twórców. Jest tu nie tylko artystyczna wizja, ale i pomysł na promocję tego kina. O tym aspekcie często się zapomina. 

Kino polskie gościło w sekcji Forum kilkakrotnie w ostatnich latach.
W tym roku "Huba" Anki i Wilhelma Sasnali, w latach poprzednich "Made in Poland" i "Sekret" Przemysława Wojcieszka. Poszukujemy filmów, które będą rezonować z publicznością, burzyć schematy, oczekiwania, ale i wyobrażenia o danej kinematografii. To świadomi twórcy, którzy pozostają wierni sobie i potrafią pójść pod prąd – nie chodzi tylko o własne podwórko, ale w ogóle o kino. Jestem przekonany, że do głosu będzie dochodzić coraz więcej twórców z tej części kontynentu.

Powiedział pan, że sekcja Forum ewoluowała wraz z kinem. Z publicznością jest podobnie – ewoluuje wraz z wami, edukujecie ją?

Widzę w tym głęboki sens. Edukujemy, ale nie w sposób dydaktyczny i akademicki, jedynie wskazujemy to, co może być interesujące i z różnych względów ważne bez wartościowania. Nasza publiczność bez wątpienia dorastała wraz z nami, dziś nie boi się zadawania pytań podczas spotkań z twórcami. Cieszy mnie, że jest szczerość po obydwu stronach ekranu. A jednocześnie smuci fakt, że po dziesięciu dniach festiwalu, kiedy udaje nam się umieścić niektóre filmy z sekcji Forum w repertuarze pobliskiego kina arthouse’owego, publiczność przychodząca na te seanse jest znikoma.

Co to znaczy?
Że dziś samo kino, czy może raczej obietnica spotkania z niekomercyjnym filmem, to za mało dla widza. Trzeba stworzyć wielkie, medialne wydarzenie, jakim jest festiwal – i przyjeżdżające na niego gwiazdy – by ściągnąć ludzi do kin. Festiwale stały się platformą porozumienia, ale nie potrafią zmienić nastawienia ludzi na dłużej. Dlatego festiwale tak ekscytują, bo sprawiają, że ci, którzy niekoniecznie chodzą do kina na co dzień, potrafią przez ponad tydzień chodzić na trzy seanse dziennie.

Ilu selekcjonerów wybiera filmy do sekcji Forum?
W komitecie selekcyjnym pracuje dziewięć osób. Dwie z nich przez cały rok, część tylko podczas trwania festiwali, gdy wybierane są filmy do Forum. Są także osoby, które zaczynają pracę dopiero we wrześniu. System jest taki: te z produkcji, które zostaną nadesłane do naszej sekcji, muszą zobaczyć wszyscy członkowie komisji selekcyjnej. Reszta tytułów trafia za sprawą festiwalowej selekcji dokonywanej przez naszych reprezentantów. 


Christoph Terhechte, fot. Imago Stock&people/East News

Spotykamy się na festiwalu w Wilnie. Wypatruje już pan  produkcji do swojej sekcji?

To za wcześnie. Nie śmiałbym tego robić twórcom. Gdybym zobaczył tu litewski film, który spodobałby mi się na tyle, że chciałbym go pokazać w sekcji Forum w przyszłym roku, zamknąłbym tą propozycją jego obecność na jakimkolwiek innym festiwalu przez najbliższe dziesięć miesięcy. Mimo światowej premiery w ojczyźnie, czyli tu na festiwalu w Wilnie, film nie mógłby być pokazany nigdzie indziej w Europie do czasu pokazu na Berlinale w 2015 roku. Naszą selekcję rozpoczynamy zwykle nie wcześniej niż w połowie roku, ale naprawdę kluczowe decyzje zapadają na przełomie listopada i grudnia.  
 
Wspomniał pan o filmowej promocji – może wszystko jest kwestią promocji, dzięki niej niemal każdy film może znaleźć się w programie festiwalu?
Promocja odgrywa istotną rolę, ale nie nadrzędną. Dam przykład. W latach 70. mieliśmy do czynienia z młodym kinem niemieckim – zjawiskiem uznanym przez międzynarodowe środowiska filmowe. W latach 80. coraz mniej było odkrywczych propozycji, atmosfera przychylności dla tego kina wygasła. W latach 90. nastąpił wysyp niemieckich komedii, które nie nadawały się do zagranicznej dystrybucji i promocji, ale które były czytelne dla niemieckiej publiczności. Większość z nich była nieudana, ale pojawiły się głosy zachwytu, okazało się bowiem, że po latach triumfu artystycznego kina odrzucanego przez masowego widza, potrafimy produkować komercyjne filmy. Sukces krajowy chciano przekłuć na międzynarodowy, próbowano wysyłać te filmy na zagraniczne festiwale, sprzedawać ich prawa do dystrybucji poza rodzimym rynkiem. Bezskutecznie. Opinia publiczna i ludzie od promocji byli oburzeni. Jak to, nie chcą nas w Cannes, nie chcą w Wenecji? Prawda była taka, że nie chcieli nawet na Berlinale. To trwało mniej więcej 20 lat, kino niemieckie niemal nie istniało na prestiżowych imprezach filmowych, bo specjaliści od promocji i zagranicznych festiwali skupiali się nie na tych tytułach, co trzeba. Odpuścili ambitne, niezależne, artystyczne produkcje o małym zasięgu, myśleli, że skoro są filmy, które mają potencjał komercyjny i frekwencyjny w kraju, automatycznie przełoży się to na sukces za granicą. Błąd. Gdy kino jest słabe, nawet najlepsza promocja nie wystarczy. Dziś na szczęście nikt już nie próbuje pozycjonować komedii z Tilem Schweigerem w Cannes.

Czy przez ostatnie lata zmieniła się rola festiwali filmowych?
Dziś festiwale jako pierwsze łączą narodowe kinematografie z reakcjami międzynarodowych odbiorców. Coraz częściej zdarza się, że start na festiwalu przesądza o późniejszej drodze i karierze filmu. 

Festiwale rywalizują między sobą o filmy, pozycje, gwiazdy w jury?
Oczywiście, ale nic dobrego z tego nie wynika. Rangę Cannes trudno jest osiągnąć. Trzeba skupić się na budowaniu wizerunku i charakteru festiwalu - tym zdobywa się publiczność, a wierna publika to podstawa. Mnie podoba się charakter festiwalu w Wilnie. Trafiłem do grona jury Konkursu „Bałtyckie spojrzenie”. Spośród konkursowych filmów widziałem cztery z nich – zobaczyłem je tu ponownie – ale cała reszta to dla mnie niespodzianki. Z różnych względów nie zobaczyłem ich wcześniej, cieszę się, że mogłem tu nadrobić zaległości. Gdyby festiwale przyjmowały tylko filmy premierowe, skróciłby się żywot współczesnych produkcji. Byłoby je można pokazać tylko raz na imprezie filmowej. Mało kto mógłby je zobaczyć. Proszę zwrócić uwagę na kolejną rolę festiwali – to rola dystrybucyjna. Większość z filmów pokazywanych na festiwalach nigdy nie trafiłaby do regularnej dystrybucji kinowej. A tak, dzięki pokazom festiwalowym – a zwykle jest ich więcej niż jeden – są wyświetlane dla szerokiej publiczności. Przy czym nawet regularne seanse w kinie nie wygenerowałyby tak wysokiej frekwencji jak podczas festiwalu – to zdarza się rzadko bez reklamy, promocji, znanych nazwisk w obsadzie. A festiwale, jako społeczno-kulturalne wydarzenia, przyciągają tłumy.

Kategoria A, do której przynależą najważniejsze wydarzenia: w Cannes, Berlinie, Wenecji i Karlowych Warach, jest nadal istotna?
Kategoryzacja i klasyfikacja festiwali to według mnie bardzo stary koncept. Dziś nieco nieaktualny, bo wynaleziony prawie pięćdziesiąt lat temu. Dla mnie to bez znaczenia. Spotykamy się na festiwalu filmowym w Wilnie; przyjechałem tu nie sugerując się kategorią imprezy. Zresztą, organizując corocznie Forum, myślę o tej sekcji jak o festiwalu w ramach festiwalu – małej imprezie pod egidą większego wydarzenia. Mój festiwal ma mieć po prostu dobry program.


Anna Serdiukow
Magazyn Filmowy SFP 35/2014
  16.08.2014
fot. Stowarzyszenie Nowe Horyzonty
Klub Rotunda. Kiwi, Kazik i filmowcy
Łagów. Szulkin, Maklakiewicz i Żelazny Krzyż
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll