PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Jan Himilsbach wyszedł nad ranem z kawiarni Zamkowej i siedział na głównym skwerku w Łagowie. Pięć, może dziesięć minut drogi od ośrodka Leśnik, gdzie miał swój pokój. Ale do pokoju nie dotarł. Słońce powoli pięło się po bezchmurnym niebie, a aktor filmu "Trzeba zabić tę miłość" Janusza Morgensterna, który właśnie święcił tryumfy na Lubuskim Lecie Filmowym, odpoczywał na ławce. To mogło być w 1972 albo w 1973 roku, dzisiaj trudno jest pamiętać te wszystkie daty.
 „Janek był w kwestiach picia bardzo konsekwentny” – powiedział o koledze Janusz Głowacki. – „Zapytałem go kiedyś, czy zamierza coś «z tym » zrobić. Odpowiedział, że tak – będzie pił aż umrze”.Tamtego dnia, z ławki na łagowskim skwerku Himilsbach zobaczył dziewczynkę jedzącą loda. „Dziewczynko, daj polizać” – poprosił i można wierzyć, że chęć schłodzenia wrzącego po nocy ciała była w stu procentach autentyczna. „Zosiu, zobacz, tak wygląda właśnie lumpenproletariusz” – powiedziała do dziewczynki matka. „Mamo, no coś ty, nie poznajesz? To słynny polski pisarz i aktor, pan Himilsbach, wczoraj oglądaliśmy w amfiteatrze film, w którym zagrał”. „I co, łyso ci stara k…” – spytał unosząc brew pan Jan.


Pola Raksa, Marek Piwowski i Jan Himilsbach, fot. Archiwum Lubuskiego Lata Filmowego

Zamkowa – czas nocny


Przewodnik po najważniejszym niegdyś miejscu na mapie polskiej kinematografii wypada zacząć od knajpy. W kawiarni Zamkowej pito przed projekcjami i po nich; w nocy i za dnia. Choć za dnia to już raczej ponoszono konsekwencje picia. Zazwyczaj związane z nocnym brakiem poprawności politycznej. Czasem, kiedy wódka przepełniała kogoś poczuciem wolności, podchodził do delegacji z Warszawy (sączącej koniak) i mówił coś, czego powiedzieć był nie powinien. Do Łagowa przyjeżdżała cała śmietanka z Ministerstwa Kultury. Podobno wpadał nawet sam Zenon Kliszko, który miał słabość do artystów, ale po tym jak został jednym z głównych odpowiedzialnych za masakrę w grudniu 1970, nawet koledzy z aparatu trzymali się od niego z dala. Do warszawskiej śmietanki z ministerstwa podszedł kiedyś Andrzej Łapicki. Zazwyczaj nie pił dużo, ale to było po tym jak "Wszystko na sprzedaż" wygrało festiwal, zdobywając Złote Grono, więc było, co świętować. „Chciałem powiedzieć, co myślę o tym, co czytałem w tych kronikach w latach 50. Otóż, proszę powtórzyć swoim mocodawcom w Warszawie, że w dupie mam Nową Hutę, śmierć Stalina i kolejne pięciolatki” – powiedział aktor. Usłyszał to filigranowy pisarz Julian Stryjkowski, który pił z Głowackim przy stoliku obok. Ożywił się i wrzucił swoje trzy grosze: „To ja chciałbym przy okazji zaprotestować. Iwaszkiewicz ciągle na zebraniach ZLP mówi o nas per «robotnicy pióra ». A ja do 1956 byłem «inżynierem dusz ludzkich »”.

Zazwyczaj rozchodziło się po kościach, jak w przypadku Łapickiego. Trzeba pamiętać, że wtedy w Zamkowej naprawdę byli wszyscy. Lubuskie Lato Filmowe to był pierwszy festiwal polskich filmów fabularnych, i najważniejszy. Jeszcze nikomu nie marzyła się żadna Gdynia (a wcześniej Gdańsk). 


Zdzisław Mrożewski, Krzysztof Kieślowski, Jerzy Stuhr i Maciej Stuhr, fot. Tomasz Gawałkiewicz

Sporo dowiedzieliśmy się o łagowskich historiach z Zamkowej kilkanaście lat temu, kiedy Anna Osmólska-Mętrak, żona Krzysztofa Mętraka, opublikowała po jego śmierci pamiętniki, raczej do ogłoszenia nie przeznaczone. Mętrak był jedną z głównych postaci w Zamkowej. We wspomnieniach napisał, że Kazimierz Kutz powiedział o Krzysztofie Zanussim: „Zero”. Okropne. I z całą pewnością nieprawdziwe. A jeśli tak się stało, podyktowane było zapewne zazdrością o zdrowy tryb życia.

Łagów jest otoczony wodą, leży pośrodku pięknych lubuskich jezior. Pewnego wieczoru – w latach 70. – Kutz w drodze do Zamkowej zobaczył Zanussiego, który szykował się do wieczornej kąpieli. „Panie Krzysztofie, po co to panu?” – spytał. „Dla zdrowia i ducha, panie Kaziku. Człowiek się po wieczornej kąpieli lepiej czuje” – odpowiedział z uśmiechem reżyser "Barw ochronnych". „A nie lepiej zamiast tej zimnej wody dobrze sobie pop…ić?” – spytał retorycznie Kutz.

Kiedy nadchodził poranek, trzeba było zająć się sprawami związanymi z festiwalem. Bywalcy pamiętają, że Krzysztof Mętrak zniknął pół godziny przed planowanym poprowadzeniem ważnego spotkania. Miało się ono odbyć około południa. „Jest! Panowie, jest!” – krzyknął ktoś i wszyscy pobiegli nad jezioro. Mętrak siedział w łódce na środku i rozkładał bezradnie ręce. Kiedy na brzegu zebrał się już spory, nawołujący dziennikarza do powrotu tłumek, chwycił wiosła i z całej siły wyrzucił je do wody.


Lubuskie Lato Filmowe, fot. Tomasz Gawałkiewicz

Amfiteatr – czas dzienny


W amfiteatrze rozpoczynał się festiwal, wręczano nagrody, wyświetlano premiery i filmy konkursowe. To był i jest  – w sensie artystycznym – centralny punkt festiwalu. To tutaj po raz pierwszy widownia zobaczyła "Wodzireja" Feliksa Falka, "Wesele" Andrzeja Wajdy czy "Sól ziemi czarnej" Kazimierza Kutza, by wymienić tylko kilku zwycięzców festiwalu. Amfiteatr zazwyczaj był wypełniony do ostatniego miejsca – uczestnikami festiwalu, ludźmi kultury, przedstawicielami władzy i miejscową ludnością, która zawsze bardzo lubiła czas festiwalu. Artystów także. Przyczynił się do tego Zdzisław Maklakiewicz, który pewnego ranka wytoczył się z Zamkowej, wykonał kilka piruetów na rynku, padł z rozłożonymi rękami przed łagowskim kościołem i leżał niczym ustrzelony przez snajpera. Aż usłyszał, jak mijający go ludzie mówią: „Krzyżem leży, boża owieczka. A wszyscy o nich, że pijaki i bezbożnicy”.

Podczas jednej z projekcji w ostatnich rzędach amfiteatru było trochę jak na sali wykładowej z niesfornymi słuchaczami. Łapicki w swoich felietonach wspominał, że widział tam Zofię Kucównę, która ubrana jak paryżanka pociągała czystą z gwinta. Wtedy nachylił się do niego Maklakiewicz, który słynął z tego, że chętnie integrował się z żeńską częścią lokalnej, łagowskiej społeczności: „Andrzej, ty miałeś taki Eisernes Kreuz (hitlerowski krzyż żelazny), kupiłeś go za dwa dolary w Leningradzie, jak pojechaliście do Helsinek z Narodowym Hanuszkiewicza grać Hamleta przed Finami po polsku”. „No mam” – Łapicki odwrócił się godnie. „A przy sobie?”. „No jak przy sobie? W Warszawie. Myślisz, że go wożę?” – oburzył się Łapicki. „Kurczę, no pożyczyłbym, bo jest tu taka jedna, która ojca na wojnie straciła, dasz wiarę? I jej już powiedziałem, że tymi rękami [zademonstrował] skręciłem jednemu esesmanowi kark i zdarłem Eisernes Kreuz. Dałbym jej. To, za ile sprzedasz?” – nie dawał za wygraną Maklakiewicz. Łapicki na to: „Człowieku, mówię, że jest u mnie w szufladzie, w Warszawie”. „No, właśnie z pojechaniem, ile to by było?”.

Kino Świteź – czas miniony

Część projekcji odbywała się w kinie Świteź, które teraz wygląda naprawdę źle, jak zastygłe w poatomowej katatonii. Nigdzie nie ma nawet tabliczki, która oznajmiałaby, co grano i kto siedział na widowni. „Przeszło w prywatne ręce” – można usłyszeć. I tyle. 

Kiedyś w kino walnął piorun, a było to ponoć tak: burza zdarzyła się wczesnym wieczorem. Cień, jaki rzucały chmury, przyspieszył nadejście nocy. Z pobliskich drzew szedł co chwilę dym, natychmiast gaszony przez strugi deszczu, grzmiało jak gdyby jakaś niewyobrażalna siła wyginała gdzieś tam na górze kawał nierdzewnej blachy. A w środku kina Świteź odbywał się pokaz filmu, który od początku nie podobał się panom z ministerstwa. Podobno głośno zastanawiali się, czy pozwolić „iść filmowi” w Polskę, i dziwili się, że obraz przeszedł gładko przez cenzurę. Film się skończył, zapalono światła i wtedy głos zabrał Janusz Wilhelmi, szef Komitetu Kinematografii w PRL, mówiąc: „Ten film w ogóle nie powinien był powstać”. Chodziło o "Barwy ochronne". I wtedy, właśnie w tym momencie, w kino walnął piorun tak potężny, że tylko strumieniom ulewnego deszczu obecni na pokazie zawdzięczają to, iż nie zginęli w płomieniach. Wedle legendy nie miała to być bowiem kara ostateczna, tylko ostrzeżenie, które – jeśliby zostało wzięte do serca – uratowałoby życie Wilhelmiego. Niestety, „diaboliczny i cyniczny” (jak go wspomina Janusz Głowacki) naczelny „Kultury”, dalej piął się po szczeblach politycznej kariery kosztem twórców. Był przez nich uznawany za jednego z największych szkodników polskiego filmu. Aż nadszedł dzień sądny: Janusz Wilhelmi dostał nominację na ministra kultury. Miał nim zostać po powrocie z delegacji. Na Okęciu czekał już orszak z kwiatami i czerwony kobierzec. Wilhelmi miał jednak nigdy po nim nie przejść. Samolot, którym wracał z Bułgarii (TU-134), zaraz po starcie zaczął z niewyjaśnionych przyczyn tracić wysokość i rozbił się chwilę później w małej wsi przy węgierskiej granicy. Tak puszczenie mimo uszu łagiewskiego ostrzeżenia zabiło bezwzględnego sierżanta reżimu i oddaliło widmo powrotu socrealizmu w wersji soft.


Kino Świteź, fot. Archiwum Lubuskiego lata Filmowego

Ośrodek Leśnik – czas spokoju


Jak sama nazwa wskazuje, ośrodek Leśnik to cisza, spokój, miejsce wypoczynku ludzi kultury po trudach festiwalowych zmagań. Ale nie tylko. W Leśniku odbywają się także prelekcje, spotkania, odczyty, konferencje.

„Ja chcę tylko powiedzieć, bo nie każdy być może wie, że ja się urodziłem 31 listopada” – powiedział kiedyś do zdumionej sali Jan Himilsbach. Wyjął dowód osobisty i pokazał komuś w pierwszym rzędzie, że faktycznie, wedle oficjalnego dokumentu, przyszedł na świat w dniu, którego nie ma. „Było tak, że mnie w szpitalu porzuciła matka. I lekarz spytał się późnej położnej: «A ten tu gnom porzucony, to kiedy się urodził? ». A był to styczeń. Ta odpowiedziała: «Ostatniego listopada». I lekarz wpisał «31 » do papierów”.
 
W ośrodku Leśnik odbywały się naturalnie spotkania, na których poruszano również tematy filmowe. Kilka z nich poprowadził pod koniec życia Kazimierz Rudzki, najlepszy polski konferansjer wszechczasów. Zanim jeszcze wszedł na scenę w łagowskim Leśniku, krążyła anegdota o jego bezwzględności. Ponoć kiedyś w garderobie na widok niewidomego śpiewaka Jerzego Gardy, który zakładał czarną opaskę na oko, które stracił w czasie wojny, Rudzki rzucił: „Do fraka raczej biała”.

W Leśniku dużo czasu spędził Tadeusz Konwicki, który lubił spacerować po lasach, kąpać się w jeziorze i ze znudzonym wyrazem twarzy przyjmować gratulacje „wspaniałej twórczości” od notabli z Warszawy. Pisał popołudniami, ale krótko. Raczej nie czuł się częścią środowiska. Miał wybranych przyjaciół. Gustaw Holoubek zakradał się pod jego pokój około godz. 17 i krzyczał: „Seta Time!”. Wyjmowali wtedy z wiadra napełnionego lodowatą, studzienną wodą butelkę i rozpoczynali wieczór „we dwóch”.

Daniel Olbrychski i Andrzej Wajda, fot. Tomasz, Gawałkiewicz

„O tym miejscu będzie się mówiło, powstanie mnóstwo legend i anegdot” – kończył Rudzki swoją konferansjerkę, podczas jednego z festiwali na początku lat 70. Ale różnie bywało z tym pamiętaniem. Dziesięć lat później, dzień po zakończeniu imprezy, na łagowski rynek wpadł z piskiem opon samochód. Auto zatrzymało się przed biurem festiwalowym, gdzie kilku filmowców siedziało i odpoczywało po intensywnym czasie festiwalu. „No jestem panowie, witajcie” – wysiadł, wyciągając ręce Piotr Szulkin. – „Zaczynamy? No co tak milczycie? Nie martwcie się, będzie dobrze, Łagów uda się jak zawsze”…


Marek Łuszczyna
Magazyn Filmowy SFP 34/2014
  24.07.2014
fot. fot. Tomasz Gawałkiewicz
Berlinale, sekcja Forum. Nowe źródła filmowych odkryć
Historia festiwali. Saloniki
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll