PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Z Magdaleną Kamińską i Agatą Szymańską rozmawia Kuba Armata
Wciąż młode, a już niezwykle zawodowo doświadczone i pewne swej obranej drogi. Producentki Magdalena Kamińska i Agata Szymańska tworzą znaną w polskiej branży, ale też na rynku międzynarodowym, firmę producencką Balapolis. W swoim dorobku mają tak różnorodne filmy fabularne i dokumentalne, jak Baby Bump Kuby Czekaja, Walser Zbigniewa Libery, Z daleka widok jest piękny Anki i Wilhelma Sasnalów, Wilkołak Adriana Panka czy Syndrom Hamleta Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego. Przed nimi premiery kolejnych ważnych tytułów.

W marcu do polskich kin trafi długo wyczekiwana Biała odwaga (2023) w reżyserii Marcina Koszałki. Czy z uwagi na trudny temat, ale i skalę tego przedsięwzięcia był to najtrudniejszy projekt w waszej dotychczasowej pracy producenckiej?
Magdalena Kamińska: Rok, w którym powstawała Biała odwaga, był dla nas przełomowym czasem, bo robiłyśmy wtedy dwie duże produkcje. Obok fabuły, w czym mamy już doświadczenie, pracowałyśmy też nad serialem Canal+ Czarne stokrotki (2024) w reżyserii Mariusza Paleja. Zatem był to czas spiętrzenia trudnych wyzwań, bo to chyba największe projekty, jakie do tej pory realizowałyśmy. Myślę, że pod wieloma względami, nie tylko produkcyjnymi, ten rok był wyjątkowy. Pełen napięcia i wyzwań, ale jednocześnie bardzo wzmacniający.
Agata Szymańska:Biała odwaga to nie tylko trudny temat, ale i szereg skomplikowanych scen do zrealizowania, gdzie historia rozgrywa się na przestrzeni wszystkich pór roku. Marcin to charakterny twórca, który ma swoją dynamikę. To był duży projekt, długo zbieraliśmy budżet. Zatem wszystkie elementy były de facto wymagające. Czasem mam poczucie, że być może już nigdy nie będziemy w równie skomplikowanej sytuacji. W znacznej mierze za sprawą nabytego doświadczenia, bo tak chyba jest w życiu, że projekt o określonej skali wyjątkowości i trudności można zrobić wyłącznie raz. Później te wyzwania przekierowuje się na zupełnie inne tory.
M.K.: Temat tego filmu budził duże zainteresowanie. My z kolei lubimy wyzwania i element ekscytacji zawsze był dla nas ważny w życiu zawodowym. Osobowość Marcina, jego pasja sprawiały, że wiele osób pozytywnie reagowało na ten pomysł. Choć sporo z nich miało wątpliwości, czy uda nam się z uwagi na sytuację polityczną bądź fakt, że to dość kontrowersyjne pod wieloma względami tematy. Mamy też świadomość, że od pomysłu do realizacji mija sporo czasu i po drodze występuje wiele zmiennych. Ale kombinacja tematu i osoby reżysera dały nam wiele zapału do pracy, a jednocześnie poczucia odpowiedzialności. Zawsze tak miałyśmy, że jeśli coś zaczynamy, to chcemy to doprowadzić do końca, bez względu na okoliczności.
A.Sz.: Niezmiernie ważne w przypadku tego filmu było dla nas uczciwe, szczere podejście do tematu. Marcin, mimo że uwielbia prowokować, i to było często charakterystyczne dla jego kina, nie szukał tu sensacji. Był bardzo otwarty na rozmowę z konsultantami historycznymi, góralami czy nawet inną opcją polityczną. Robiliśmy ten film, kiedy u władzy był PiS i trzeba było jakoś się w tym odnaleźć. Nie chodzi nawet o kompromisy artystyczne czy zdradzanie idei filmu, ale próbę słuchania tego, co druga strona ma do powiedzenia.
M.K.: Marcin nie boi się kontrowersji, ale też umie słuchać. Przyjemnie się to obserwuje, bo w tym filmie było wiele elementów, które wymagały specjalistycznej wiedzy. W godny podziwu sposób słuchał osób mogących być w pewnym sensie lepszymi od niego w konkretnej dziedzinie. Nie odcinał się od tego procesu, nie bał się zderzać z określonymi rzeczami i wykorzystywać tego w mądry sposób.


"Biała odwaga", fot. A. Golec

To reżyser z mocną osobowością, w dodatku góry od lat są jego wielką pasją. Jak wam się współpracowało, bo on w jednym z wywiadów przekonywał, że dawno nie spotkał tak zaangażowanych w produkcję osób jak wy?
A.Sz.: Marcina „podzieliłabym” na dwie części. Z jednej strony to ogromna pasja do pracy i charyzma, które zarażają. Pokazują, że to, co robi, ma sens i nie jest byle jakie. A to nie zawsze musi być takie oczywiste. W tym względzie wspaniale było śledzić jego dynamikę pracy. Z drugiej strony, jak każdy, ma swoje słabości. Dopóki nie miał poczucia, że uda się zrealizować film i jesteśmy bezpieczni z okiełznaniem górskiej materii oraz całej produkcyjnej machiny, był „w nerwie”. I tym się dzielił, przez co towarzyszył nam na planie rodzaj napięcia, także dlatego, że Marcin jest perfekcjonistą. Wszystko działo się w dużych emocjach, dni zdjęciowe były napięte, ale specyfika dni wyjazdowych zawsze daje to, że wieczorem wszyscy mogą się spotkać w knajpie, gdzie można się pojednać. Mam jednak poczucie, że gdybyśmy nie były w tym razem z Magdą, nie mogły być dla siebie wsparciem, wysłuchać się nawzajem i odbić z emocjami, byłoby szalenie trudno. Zwłaszcza że w sytuacjach ekstremalnych nie można działać schematycznie.
M.K.: Nie można się obrażać, bo ktoś coś powiedział czy zrobił. Choć pewnie zdarzają się momenty, kiedy chce się wszystko rzucić. My jednak jesteśmy jednymi z nielicznych osób, które nie mogą sobie na to pozwolić. Jeżeli już rozpocznie się pewne rzeczy, trzeba je godnie poprowadzić. To chyba najtrudniejszy element, by znaleźć w sobie siłę, żeby po każdym upadku emocjonalnym się dźwignąć, schować dumę i ego do kieszeni. To jednocześnie bardzo obciążające, ale i wzmacniające.

We dwie założyłyście firmę producencką Balapolis, razem pracujecie nad projektami, ale jak to wygląda w praktyce?
M.K.: Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że dla nas bycie w projekcie to dobrych kilka lat. Zdjęcia są jedynie etapem, który zwykle trwa parę miesięcy. Zawsze od początku do końca razem pracowałyśmy nad daną produkcją. W przypadku Białej odwagi i serialu Czarne stokrotki, które realizowałyśmy niemalże jednocześnie, musiałyśmy się podzielić. Myślę, że to był dobry moment, żeby nabrać dystansu do rzeczy, które robimy. Lubimy działać razem. Ktoś kiedyś nawet z nas żartował, że się dublujemy. Aczkolwiek z doświadczeniem, relacją i zażyłością, jakie udało nam się zbudować, mamy poczucie, że możemy pracować, jak chcemy. To bardzo cenne.
A.Sz.: Zwłaszcza po tym trudnym roku w ogóle nie mamy potrzeby konkurowania ze sobą, nie ma w nas zazdrości o jakąś sytuację. Ważna jest dla nas wspólnota, symbioza. I nawet jeśli w konkretnym momencie projektu nie jesteśmy razem, to na końcu zawsze tak się dzieje, bo mamy poczucie, że to nasze wspólne rzeczy. Poza tym lubimy spędzać ze sobą czas zarówno w pracy, jak i poza nią.
M.K.: Intensywność pracy jest ogromna, a nie jest to zajęcie mechaniczne. Nasza relacja wzmacnia się za każdym razem, gdy pojawiają się trudności. Wiem, że niektórymi rzeczami mogę podzielić się tylko z Agatą i ona od razu mnie zrozumie. Ubiegły rok sprawił, że ambicjonalnie poczułyśmy się bardzo spełnione. Oczywiście czasem było mi żal, jeśli nie mogłam być na planie Białej odwagi, a Agata na zdjęciach do Czarnych stokrotek, i miałyśmy poczucie, że coś tracimy. Kochamy przebywać na planie, uwielbiamy ekipy i cały ten proces od początku do końca. Z jednej strony, jak wspomniałam, to był czas rozłąki między nami, ale z drugiej okazja do zbudowania bardzo silnej relacji.
A.Sz.: Nabrałyśmy też do siebie takiego zaufania, że jeśli trzeba podjąć jakąś decyzję i któraś z nas to robi, nawet gdybyśmy się mogły w tej materii różnić, to mamy przekonanie, że finalnie i tak będzie to dobra decyzja. Są sytuacje, w których nie ma czasu na długie dyskusje, trzeba iść dalej. Zaufanie jest fundamentalną sprawą dla współpracy.
M.K.: W pracy wymaga się od nas pasji, ale to też nas kosztuje. Choć do tej pory to głównie była właśnie pasja, bo dopiero teraz, po wielu latach pracy, zaczyna się to przekładać na pieniądze, których nam zwykle brakowało. Mimo zmęczenia, czy momentami nawet lekkiego wypalenia, czujemy także rodzaj spełnienia. Jesteśmy niezmiernie ciekawe, jak doświadczenie ostatniego roku wpłynie na nasze dalsze plany zawodowe. Czuję jednak, że jesteśmy w bardzo dobrym dla siebie momencie, żeby podejmować dalsze decyzje. Przed nami wyjątkowo ciekawy okres w pracy i w życiu.
A.Sz.: Być może zaowocuje to projektem, który będzie przyjemny, płynny w pracy, tak byśmy nie musiały udowadniać, że cały czas robimy jedynie trudne kino autorskie.


Zatem jakie kino chcecie robić, co musi mieć w sobie projekt, żeby was zaciekawił?
M.K.:
Doświadczenie robienia filmów fabularnych, rzadziej dokumentalnych, a teraz też seriali, sprawiło, że stajemy się coraz bardziej wszechstronne. Lubimy także uczyć się nowych rzeczy. Po realizowaniu filmów finansowanych przez PISF czy robieniu serialu dla jednej czy drugiej platformy następuje moment, w którym w zasadzie jesteśmy gotowe na wszystko. Z drugiej strony nie było chyba w nas szczególnie jasnej idei tego, na czym konkretnie chcemy się skoncentrować. Kochamy kino, kochamy również seriale. Dbamy o to, by nasz warsztat był coraz lepszy, a by tak się działo, ważne są wybór tematu i twórcy, z którym pracujemy. Wraz z rozwojem naszej osobowości kształtuje się w nas silniejsze poczucie, czego chcemy. Co nie oznacza, że musimy się decydować na konkretny gatunek czy kierunek.
A.Sz.: Nam po prostu musi coś zaklikać, ale nie idzie za tym wymyślona strategia. Chodzi o temat, twórcę i – choć może to truizm – dobrą energię, chemię. Coś, co zapali nas na kilka najbliższych lat naszego życia.
M.K.: Ważna jest relacja. Jeżeli uda się zebrać osoby, z którymi chce się pracować albo rozmawiać, znacznie wpływa to na finalny efekt. W przypadku Białej odwagi czy Czarnych stokrotek – udało nam się stworzyć konfigurację osób, którym naprawdę chciało się to robić. To rzecz absolutnie bezcenna i nie do wyuczenia. Czasem bywa tak, że z konfiguracji nawet bardzo trudnych osób, powstają świetne rzeczy.
A.Sz.: Na tym polega też praca producencka, by odpowiednio zbudować zespół ludzi. Czasem to są dość nietypowe wybory. Dobiera się ludzi, którzy są w stanie w naszym poczuciu zrealizować dany projekt. Zasmuciłoby nas, gdybyśmy trafiły na bylejakość, brak zaangażowania czy elementu autorskiego, który zawsze jest dla nas istotny. Po 10 latach robienia kina autorskiego, niezależnego, staramy się to podejście utrzymać także przy tych bardziej komercyjnych rzeczach. By nie sięgać po najprostsze rozwiązania, które przychodzą łatwo i przyjemnie, tylko jeszcze żeby zawsze móc pokombinować.

Trudno w Polsce robi się kino autorskie?
M.K.: Proces robienia filmów w Polsce przez ostatnich 10-15 lat bardzo się zmienił. Kiedy zaczynałyśmy pracować, nie było PISF-u, platform streamingowych. Niewiele było też prywatnych środków, które można było dołożyć do budżetu i zrobić coś większego. Zaczynałyśmy od robienia filmów za pół miliona złotych, kończąc na produkcji za 16 milionów. Seriale to już także dużo większe budżety i dłuższy czas realizacji. Zmieniły się czasy i kino autorskie w Europie realizowane jest za znacznie większe budżety. Wydaje mi się, że wzrastałyśmy wraz z rozwijającym się systemem nowoczesnej kinematografii w Polsce. Udało nam się czerpać z każdego etapu, aż do chwili obecnej, gdzie mamy już pewien warsztat i doświadczenie. Rozwijałyśmy się w bardzo ciekawych czasach. Kiedy robiłyśmy kino autorskie, to nasze filmy nie trafiały do szerokiej dystrybucji w Polsce, ale były obecne na międzynarodowych festiwalach. Z kolei Biała odwaga, która wejdzie do kin, ma szansę zrobić dobry frekwencyjny wynik. Nie wartościując tego, to równie ekscytujące, co wyjazd na duży festiwal. Chcemy, żeby robione przez nas filmy docierały do widza, a jednocześnie miały walor, na którym nam zależy. Żyjemy w czasach, kiedy mamy narzędzia i możliwości, by – obok aktualnych trendów czy sposobu dystrybucji – także od naszej pracy zależało, czy film osiągnie sukces, czy nie.
A.Sz.: Chyba też jest trochę tak, że po pandemii zwrócono się ku kinu gatunkowemu, bardziej skierowanemu na widownię. Jednocześnie mocno weszły wtedy platformy streamingowe, które chętnie finansowały kino popularne, komercyjne. A to autorskie zostało nieco w tyle. Myślę, że powoli przychodzi moment, że stopniowo będzie się do niego wracać. Bo wydaje się, że trochę za nim tęsknimy. Wielu z naszych kolegów i koleżanek zaczęło współpracować z platformami, robią kino bardziej skoncentrowane na gatunku czy pewnej czytelności. Ale też to się nieco wyczerpuje. Myślę, że w ogóle na świecie czeka nas ciekawy moment, żeby znowu się odbić i szukać bardziej autorskiego i oryginalnego języka.
M.K.: Pamiętam rozmowy sprzed pandemii, że kino upada, teraz już tylko platformy i nikt nie będzie chciał wychodzić z domu. Ciekawie to obserwować. Wiadomo, że w kwestii frekwencji blockbustery będą nasze kino dystansować, ale mam poczucie, że naprawdę lubimy oglądać polskie kino. Platformy również mają swoje zalety, bo też mogą powstać tam znakomite rzeczy, których film fabularny po prostu nie zmieści. Seriale, zwłaszcza te premium, dają dziś możliwość zbudowania warsztatu i nabrania doświadczenia, czego się nie ma, startując ze swoim pierwszym autorskim filmem w wieku 25 czy 30 lat. Trendy jednak także się zmieniają. Jeśli pytasz, jakie kino chciałybyśmy robić, to z racji naszej miłości do filmów, których „nikt nie chce oglądać”, mając taką wolność, również finansową, myślę, że ciekawie byłoby zrobić coś ekstremalnego. Nawet jeśli formuła oglądania pewnych rzeczy się wyczerpuje, to pozostajemy optymistkami z myślą, że kino w pewnym segmencie się jednak nie wyczerpie. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy miały np. zrobić transfer do segmentu gier.

Patrząc na waszą filmografię, można dojść do wniosku, że przywiązujecie się do twórców. Więcej niż raz współpracowałyście z Anką i Wilhelmem Sasnalami, Kubą Czekajem, Adrianem Pankiem. Jest coś na rzeczy?
A.Sz.:
Tak się złożyło, ale nie ma zasady. Kuba i Adrian są nam bardzo bliscy. To nasi koledzy ze szkoły, równolatkowie, rozwijają się podobnie jak my. To szło organicznie, że w obu przypadkach byłyśmy na początku ich pracy zawodowej. Teraz wracamy do siebie po przerwie, będąc na zupełnie innym etapie. To jest ekscytujące. To, że czujemy się dobrze z jakimiś osobami, wyszło jednak zupełnie naturalnie.
M.K.: Robiłyśmy z Kubą Czekajem jego pierwsze filmy, teraz wracamy do współpracy, co stanowi ciekawą, nową odsłonę. Ale rzeczywiście, nie kryje się za tym żadna większa strategia. Czasem ludzie do siebie wracają, bo tak po prostu układa się życie. Mieliśmy długą przerwę, każde z nas przeszło jakąś drogę i ciekawie w pewnym momencie do siebie wrócić i się przekonać, czy ta współpraca dalej będzie się dobrze układała. Dobrze mieć te drzwi zawsze otwarte. Trzeba jednak mieć na uwadze, że zarówno ludzie, jak i ich ambicje się zmieniają, pewne formuły wyczerpują, zatem proces robienia filmu oraz współpracy z twórcami to też dla nas rozpoznanie, w jakim momencie ktoś aktualnie jest. Choć nigdy nie wiadomo do końca. Ale właśnie może to, że tak łatwo się nie da tego skwantyfikować, jest w tej pracy tak pociągające. Same tego doświadczyłyśmy. W ubiegłym roku, za każdym razem, kiedy udawało nam się wyjść na prostą, nie opuszczała nas adrenalina, czułyśmy pewien niepokój.

Wspomniałyście, że rzadko angażujecie się w dokumenty, ale w waszej filmografii znajduje się jeden wyjątkowy – Syndrom Hamleta (2022) Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego. Skąd ten wybór?
M.K.: Elwira i Piotrek to wyjątkowi twórcy, ale i ludzie. Ten temat pojawił się na długo przed wybuchem wojny. Od razu postanowiłyśmy w to wejść, bo bardzo doceniamy zaangażowanie tego duetu, ich pracę i uczciwość w podejściu do tematu. Film dokumentalny dla producenta w pewnym sensie jest trochę mniej angażujący. Nie uczestniczyłyśmy np. w zdjęciach realizowanych w Ukrainie. Przy fabułach czy serialach jesteśmy z kolei przez cały czas w procesie zdjęciowym. Świetnie nam się jednak rozmawiało z Elwirą i Piotrem, do tego temat był dla nas interesujący. Mimo że – jak zauważyłeś – dokument nie jest naszym pierwszym wyborem. Lubimy jednak tę formę, była to dla nas szczególnie owocna współpraca i czułyśmy, że chcemy mieć „u siebie” film, który ma tak sporą ludzką wartość i z nami zostanie. To dla nas też ważne. Syndrom Hamleta miał dużą wartość terapeutyczną i był zrobiony z wielką czułością. Wydaje mi się, że możliwość zapisania części historii w filmie dokumentalnym jest niezwykle cenna. Kibicujemy Elwirze i Piotrkowi w dalszym działaniu, bo mam wrażenie, że praca dokumentalisty czasami jest czymś więcej niż po prostu robieniem filmu.

Czy robienie filmów z ludźmi, dla których kino nie jest pierwszą platformą wyrażania się w sztuce, jak Wilhelm Sasnal czy Zbigniew Libera, różni się od pracy z – nazwijmy to – klasycznymi, wykształconymi w tym kierunku reżyserami?
A.Sz.: Na pewno różni się trochę metodologia pracy, bo np. nie jest się tak bardzo przywiązanym do scenariusza. Inaczej się działa z planem pracy, kalendarzówką. Wszystko jest nieco swobodniejsze i znacznie bardziej nastawione na proces twórczy. Choć może trudniej jest wymetrować poszczególne sceny czy przygotować storyboardy. Ale jest w tym jakaś większa płynność decyzji. Kiedy robiłyśmy filmy z Anką i Wilhelmem, w większym stopniu niż w przypadku innych produkcji byłyśmy zaskakiwane efektem. Trudno było przewidzieć, co będzie na końcu.
M.K.: Może dziwnie to zabrzmi, ale niewiadoma związana z tym, co powstanie, jest równie ekscytująca jak sam proces. Często powtarzam, że niezależnie od tego, jak się przygotujemy, nigdy nie wiadomo, jaki będzie finalny efekt. Nigdy nie zapomnę też sytuacji związanej z filmem Z daleka widok jest piękny (2011) Anki i Wilhelma Sasnalów, który w ogóle uważam za wybitny w polskim kinie. W niektórych momentach zdjęcia celowo są nieostre. Na premierze kilka osób było tym faktem kompletnie zdezorientowanych i zastanawiało się, jak można coś takiego zrobić. To szalenie ciekawe w przypadku filmów, które wymagają wielu środków, inscenizacji, by opowiedzieć tak mocną historię. Uwielbiamy też większe przedsięwzięcia, takie jak Biała odwaga, gdzie jest dużo sprzętu i wykwalifikowanych osób. Czuć wtedy materię filmową. Każdy ma inną metodologię pracy i kolejne spotkania są niczym odkrycia. Trzeba być otwartym na te procesy, choć jednocześnie, z naszej perspektywy, wszystko matematycznie musi być zorganizowane. To praca, którą organizuje się dla wielu osób, więc ważna jest odpowiedzialność, ale też trzeba mieć pewien margines szaleństwa i spontaniczności.
A.Sz.: Nie da się wszystkiego precyzyjnie zaplanować. Zresztą taka kalkulacja nie byłaby dla nas ciekawa. Interesuje nas – bez względu, czy to fabuła, dokument czy serial – oryginalność w sposobie opowiadania, inscenizacji. Zawsze jesteśmy ciekawe, co z tego wyjdzie. Takie współprace jak z Sasnalami czy Zbigniewem Liberą uczą nas nieszablonowego myślenia, tolerancji i szacunku do sztuki.
M.K.: Uwrażliwiły nas też, że praca z ludźmi to zawsze festiwal osobowości. W każdym z nas można znaleźć mnóstwo pozytywnych, jak i negatywnych cech. Myślę, że pewna umiejętność żonglowania tym jest jedną z cech, które najbardziej w sobie lubimy.
A.Sz.: Ważne również jest to, że nigdy nie działamy w rozgraniczeniu na twórców, produkcję, ekipę techniczną. Bardzo dbamy, żeby grupa zdjęciowa była zintegrowana i tworzyła całość. Choć to też często zależy od reżysera. Przy Białej odwadze Marcin Koszałka dawał dużą wolność swoim współpracownikom, dzięki czemu każda osoba mogła poczuć się prawdziwym współtwórcą filmu. To było świetne, bo gdyby nie to, myślę, że byśmy tam zwariowali. Nie mamy w ogóle poczucia, że na planie są ważni i ważniejsi, a reżyser jest demiurgiem, przed którym należy bić pokłony.
M.K.: Kluczowe jest to, by mieć energię, która zaraża. Marcin ją ma. To taka praca, gdzie w krótkim czasie trzeba zrobić wiele rzeczy. Naszym zadaniem jest to, by towarzyszyła temu dobra atmosfera. Nie zawsze jest łatwo, bo każdy ma swoją dynamikę, ale zależy nam na tym, by proces ten przebiegał relatywnie przyjemnie.

Pojawiały się momenty zwątpienia podczas realizacji Białej odwagi?
A.Sz.: Od strony artystycznej nie, aczkolwiek miałyśmy spory problem z estymacją tego filmu, czyli z kosztorysem, budżetem i finansowaniem. Na przykład nie można było do końca zaplanować zdjęć górskich i wpisać ich w kalendarzowy plan zdjęć, na podstawie którego przygotowuje się kosztorys. Nie wiedziałyśmy, jaka będzie pogoda, ile będzie trwało umieszczenie kamery w danym punkcie itd. To był dla nas duży stres i dyskomfort. Gdyby nie nasz dystrybutor oraz koproducent, czyli Monolith Films, PISF oraz koproducent Holamn Emea, którzy zawsze z nami byli i szukali rozwiązań, byłoby nam strasznie trudno. Choć zdarzały się i momenty, kiedy trzeba było zadzwonić do mamy i zapytać, czy ma pożyczyć trochę pieniędzy.
M.K.: Cashflow to często największe wyzwanie dla producenta. Przy finansowaniu filmu i systemie rat nie zawsze wszystko się składa, a nam ogromnie zależy, żeby być na czas. Zwłaszcza że często są to spore płatności. Te momenty przestoju w płynności finansowej są niezwykle stresujące.
A.Sz.: Nagle musisz podejść do ekipy i powiedzieć: „Słuchajcie, jeszcze trzy tygodnie”. To takie momenty, które nie mają nic wspólnego z tym, czy film będzie dobry, czy nie. Mamy w sobie poczucie odpowiedzialności, że nie można stawiać ludzi w trudnej sytuacji. Jeżeli ktoś pracuje, musi dostać za to wynagrodzenie. Nie można mu powiedzieć: „Nie mam, rata nie przyszła”. Skoro my mamy jakieś wymagania względem współpracowników, to oni też mogą od nas wymagać, żeby płatność przychodziła o czasie.
M.K.: Abstrahując od kwestii pieniędzy, często podejmuje się tu decyzje, które obarczone są sporym ryzykiem. Nie ma czasu na zawahanie, bo maszyna ruszyła i moment niepewności może mieć spore konsekwencje. To mocno obciążające. Tak jak reżyser odpowiada za stronę artystyczną, tak my sprawujemy pieczę nad stroną organizacyjno-finansową.

Czy to prawda, że trafialiście na opór i nie każdy na Podhalu chciał z wami współpracować w trakcie realizacji
Białej odwagi?
A.Sz.: Funkcjonuje tam Związek Podhalan, który zrzesza górali z całego regionu. Oni niestety odmówili nam udziału w filmie, co w praktyce oznaczało, że mniejsze zrzeszone tam jednostki nie mogły udzielać nam żadnego wsparcia czy świadczyć usług. Stąd przyjechał do nas zespół taneczny ze Słowacji, dzieci śpiewające góralską pieśń były spoza Podhala, a statystów czasami sprowadzaliśmy z Krakowa. Pula lokalnych osób, które chciały z nami współpracować, w pewnym momencie się wyczerpała. Nie było jednak sytuacji, żeby ktoś nam zablokował zdjęcia, czy by doszło do jakiejś obstrukcji uniemożliwiającej pracę.

Jesteście przygotowane na skrajne emocje związane z filmem? Ta spirala już zaczyna się nakręcać, choć zwłaszcza wśród ludzi, którzy Białej odwagi nie widzieli.
M.K.: Były takie momenty, kiedy jeszcze ta historia znajdowała się na papierze, gdy budziły się różne teorie. Wiele osób mówiło nam, że tego filmu nie da się w Polsce sfinansować. Z uwagi na trudny politycznie temat, ale i w ogóle, po co to wszystko rozgrzebywać. Największą zaletą Białej odwagi może być fakt, że ten film będzie miał w pewnym sensie wymiar terapeutyczny. Ważne jest, by zrobić coś, co może nie każdemu się spodoba, ale można o tym uczciwie rozmawiać. Nie ma w Białej odwadze żadnego elementu, na podstawie którego można by nam zarzucić manipulację. Przecież o to też w kinie chodzi, żeby opowiadać trudne historie.
A.Sz.: Biała odwaga wpisuje się w nurt kina historycznego, gdzie żeby opowiedzieć o trudnym temacie, nie trzeba używać wielkich liter. By wybrzmiał w pełni, w dobitny sposób, nie trzeba wcale tego wykrzyczeć. Po tym, jak w naszym kraju przez tyle lat żyliśmy w antagonizmie i nie umieliśmy ze sobą rozmawiać, trzeba szukać sposobów, by łączyć i dyskutować nawet o trudnych rzeczach. Ten film daje do tego przestrzeń i udowadnia, że jest to możliwe.


"Wilkołak", fot. Ł. Bąk

Jak rysują się wasze dalsze zawodowe plany?
M.K.: To będzie rok premier projektów, nad którymi pracowałyśmy przez ostatnie lata. Od Białej odwagi przez Czarne stokrotki po film o Simonie Kossak (Simona Kossak, 2024 – przyp. red.), który zrobiłyśmy z Adrianem Pankiem. Aktualnie produkujemy także kolejny serial. Dawno nie miałyśmy sytuacji, kiedy mamy gotowy film i idzie on w świat. Obie kończymy też w tym roku 40 lat, co również jest w jakimś sensie znaczące.
A.Sz.: Chcemy być zadowolone, nie narzekać czy utyskiwać, jak trudny mamy czas. Kochamy ten zawód, zwłaszcza kiedy przychodzi moment produkcji i jesteśmy w zdjęciach.
M.K.: Czekamy na jakiś zew, żeby zacząć kolejne rzeczy. Ale po latach już bez niepokoju. Raczej z poczuciem spełnienia i bezpieczeństwa wyczekujemy spokojnie na to, co się wydarzy.


Kuba Armata
"Magazyn Filmowy SFP", 150 / 2023
  30.11.2024
Początek drogi. 15 lat Studia Munka SFP
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2025
Scroll