(Nie)potrzebni (nie) mogą odejść
Nad współczesnym kinem akcji krążą widma z lat 80. Siwiejące lub łyse, o twarzach tak pokrytych zmarszczkami i dziobami, jakby dostały się w pole rażenie granatu odłamkowego. Obdarzone karykaturalnie rozdętymi i żylastymi ciałami, na których wiją się blaknące tatuaże. Ich nazwiska kosztowały kiedyś miliony dolarów, teraz wyprzedawane są w pakiecie.

Dawni herosi tak naprawdę nigdy nie odeszli. Ciągle wyglądali lepszych ról, zadowalając się tymczasowo tymi gorszymi. Nawet jeśli oficjalnie zrywali z kinem, to i tak pojawiali się gościnnie w kolejnych produkcjach, aby ostatecznie wrócić na filmową służbę. W ich pokrytym pajęczynami korowodzie zrobił się jednak trochę większy ruch w okolicach 2010 roku. To wtedy premiery miały filmy "RED" Roberta Schwentke i "Niezniszczalni" Sylvestera Stallone'a.


Bohaterowie "Niezniszczalnych 2". Fot. materiały promocyjne

Oba filmy można określić mianem "geriatrycznego kina akcji", w obu emerytowani – lub tacy, którzy na emeryturę powinni się udać – agenci i najemnicy po raz kolejny ruszają na straceńczą misję. Jeśli pierwszy jest raczej przeciętną komedią szpiegowską, w której obok Bruce'a Willisa pojawiają się raczej niekojarzeni z sensacją John Malkovich i Helen Mirren, to drugi ma znacznie większe ambicje. Widać to już na plakacie i "liście płac", na których dumnie stoi nie tylko nazwisko samego reżysera, ale i Willisa, Mickeya Rourke, Dolpha Lundgrena, a nawet będącego wtedy jeszcze gubernatorem Kalifornii Arnolda Schwarzeneggera. Widać je też w samym filmie, który stara się przy pomocy klasycznych aktorów z ery Reagana stworzyć ekstrakt ówczesnych "akcjonerów": maczystowskich, brutalnych, ostentacyjnie infantylnych i pretekstowych.


Arnold Schwarzenegger powraca w filmie "Likwidator". Fot. Monolith

Coś, co wydawało się jednorazowym żartem, okazało się zalążkiem nowego trendu. W 2012 roku powstali "Niezniszczalni 2", wyreżyserowani dla odmiany przez Simona Westa, w których do obsady dołączyli Chuck Norris i Jean-Claude Van Damme, w planach jest też część trzecia, której obsada jest już od dawna przedmiotem spekulacji: czy znajdziemy w niej Stevena Seagala, Wesleya Snipesa czy może ożywionego za pomocą CGI Bruce'a Lee? Na ekrany wchodzi właśnie "RED 2" Deana Parisota, a występujący w nim Willis zagrał w tym roku jeszcze w "Szklanej pułapce 5" Johna Moore'a i "G.I. Joe: Odwecie" Jona M. Chu. Niedawno mogliśmy ponadto oglądać Stallone'a w "Kuli w łeb" (2012) Waltera Hilla i Schwarzeneggera w tegorocznym "Likwidatorze" Kima Jee-woona, a obaj panowie spotkali się na planie nadchodzącego thrillera więziennego "Escape Planw reżyserii Mikaela Hafströma. A to wszystko to tylko czubek góry lodowej, zaledwie pobieżny wypis z newsów...

Superemeryci raczej nie starają się ukrywać zmarszczek i fałszować metryk. Akcentują swój wiek, aby potem móc udowodnić, że wciąż podpadają pod kategorię "starzy, ale jarzy". Grany przez Schwarzeneggera szeryf z "Likwidatora" po niebezpiecznej akcji szepcze ze zgrozą, że już nie nadaje się do takich wyczynów, jednak szybko dodają mu otuchy zgromadzeni wokół ludzie, zapewniając go, że ciągle daje radę. W pierwszych scenach "RED" eksagent o twarzy i nagiej czaszce Willisa codziennie ciężko zwleka się z łóżka i łyka swoją porcję leków, ale kiedy napadają na niego uzbrojeni po zęby zabójcy, eksterminuje ich bez mrugnięcia okiem i narzekania na ból w krzyżu. Mocowanie się z własną starością rzadko ma w tych filmach tragiczny wymiar, tak jak np. w "Zapaśniku" (2008) Darrena Aronofsky'ego z Mickeyem Rourke w roli głównej. Przypomina raczej wielki dowcip – z premedytacją czerstwy, w podobnym stopniu żenujący, co budzący rozrzewnienie.


Bruce Willis szuka następcy w filmie "Szklana pułapka 5". Fot. Imperial-CinePix

Jednocześnie gwiazdorzy pomału ustępują miejsca nowym herosom. Najsilniej widać to w rolach Willisa. W "G.I. Joe 2" pojawia się jako mentor, udzielający rad i wręczający ordery młodszemu pokoleniu, a w "Szklanej pułapce 5" ma za kompana syna, granego przez Jaia Courtneya. Również Stallone szuka swoich następców. Na plan "Niezniszczalnych" zaprosił nie tylko kolegów i konkurentów z lat 80., ale i młodszych Jasona Stathama i Jeta Li. Paradoksalnie, wyłącznie o nim można powiedzieć, że zestarzał się jak wino. Nie błaznując zbytnio i nie popadając w patos, w kolejnych rolach zbliża się coraz mocniej do archetypu bohatera kina noir: cynika o miękkim sercu, walczącego ze światem zarówno pięściami i ołowiem, jak i nabytą wraz z wiekiem ironią.

Popularność, jaką cieszą się dzieła pokroju "Niezniszczalnych", płynie w pewnym stopniu z niezadowolenia ze współczesnego kina oraz jego bohaterów, a także z przekonania, że dorastaliśmy w wyjątkowym czasie: w złotym wieku, kiedy filmy były fajniejsze, a mężczyźni byli mężczyznami. Można oczywiście tęsknić i narzekać. Można twierdzić, że Dwayne The Rock Johnson nie ma tak mocno zarysowanej szczęki jak Schwarzenegger, że Statham wyłysiał szybciej niż Willis, i że Matt Damon to chłopak z sąsiedztwa, a nie żaden superszpieg. Nie zmieni to jednak faktu, że za kilkanaście, kilkadziesiąt lat kolejne pokolenie będzie tęsknić właśnie za Rockiem, Stathamem i Damonem. Pytanie tylko: czy oni także spróbują zdyskontować tę nostalgię?


Piotr Mirski / Portalfilmowy.pl  26 lipca 2013 12:45
Scroll