Sobolewski krytycznie o Wenecji
Uciekałem z tego filmu tak szybko, że na schodkach skręciłem nogę, mówi wybitny krytyk o japońskim "Himizu" Sono Siona. Według Tadeusza Sobolewskiego: w konkursie głównym - mielizny.
"Jestem na najstarszym festiwalu filmowym świata, ale chwilami mam wrażenie, że to festiwal narodowy, w której część międzynarodowa jest tylko uświetniającym dodatkiem", pisze na łamach "Gazety Wyborczej" oraz w portalu www.wyborcza.pl". "Kinofile narzekają, że zamiast retrospektywy wielkich klasyków, która przydaje się każdemu festiwalowi, gdy główny konkurs zawodzi - w Wenecji mamy ogromną sekcję nowego kina włoskiego, dobieranego jak leci, jakby bez selekcji".
Tadeusz Sobolewski podczas ceremonii przyznania medalu Gloria Artis, z ministrem Waldemarem Dąbrowskim, Gdynia 2005, fot. Andrzej Gojke
Kino włoskie, które ma ogromną tradycję, wydało się z siebie wielu geniuszy kina, dzisiaj wypada blado, nie potrafi spojrzeć na siebie krytycznie, uważa Sobolewski. Myśli tu o przyjętym entuzjastycznie przez włoską publiczność "Terraferma" Emanuele Crialesego, dotykającą problemu "ludzkiego tsunami" od strony Afryki. Ale ten film, rozpalający włoskich obywateli, dla ludzi z zewnątrz pozostaje jedynie "humanitarną opowiastką". Krytyk nie podziela również zachwytu nad "Wilde Salome" Ala Pacino - "Film wydaje się wyrazem próżności niesytego sławy gwiazdora, który z upodobaniem pokazuje, jak po królewsku jest witany, gdziekolwiek się pojawi", pisze bezlitośnie krytyk.
Za najsłabszy film w selekcji Sobolewski uważa "Ete brulant" C, weterana pokolenia ྀ: "popłuczyny po Nowej Fali, w oczach fanów Garrela uchodzące za jej spełnienie. Kino szczere do bólu - jego autentyzm wyraża się poprzez brak reżyserii", pisze krytyk bezlitośnie. Chwali natomiast czarną komedię "Dark Horse" Toda Solondza nazywając ją "bezinteresownym aktem oporu przeciwko życiu i światu", pokrewnym w tonie z "Poważnym człowiekiem" braci Cohen.
"Jestem na najstarszym festiwalu filmowym świata, ale chwilami mam wrażenie, że to festiwal narodowy, w której część międzynarodowa jest tylko uświetniającym dodatkiem", pisze na łamach "Gazety Wyborczej" oraz w portalu www.wyborcza.pl". "Kinofile narzekają, że zamiast retrospektywy wielkich klasyków, która przydaje się każdemu festiwalowi, gdy główny konkurs zawodzi - w Wenecji mamy ogromną sekcję nowego kina włoskiego, dobieranego jak leci, jakby bez selekcji".
Tadeusz Sobolewski podczas ceremonii przyznania medalu Gloria Artis, z ministrem Waldemarem Dąbrowskim, Gdynia 2005, fot. Andrzej Gojke
Kino włoskie, które ma ogromną tradycję, wydało się z siebie wielu geniuszy kina, dzisiaj wypada blado, nie potrafi spojrzeć na siebie krytycznie, uważa Sobolewski. Myśli tu o przyjętym entuzjastycznie przez włoską publiczność "Terraferma" Emanuele Crialesego, dotykającą problemu "ludzkiego tsunami" od strony Afryki. Ale ten film, rozpalający włoskich obywateli, dla ludzi z zewnątrz pozostaje jedynie "humanitarną opowiastką". Krytyk nie podziela również zachwytu nad "Wilde Salome" Ala Pacino - "Film wydaje się wyrazem próżności niesytego sławy gwiazdora, który z upodobaniem pokazuje, jak po królewsku jest witany, gdziekolwiek się pojawi", pisze bezlitośnie krytyk.
Za najsłabszy film w selekcji Sobolewski uważa "Ete brulant" C, weterana pokolenia ྀ: "popłuczyny po Nowej Fali, w oczach fanów Garrela uchodzące za jej spełnienie. Kino szczere do bólu - jego autentyzm wyraża się poprzez brak reżyserii", pisze krytyk bezlitośnie. Chwali natomiast czarną komedię "Dark Horse" Toda Solondza nazywając ją "bezinteresownym aktem oporu przeciwko życiu i światu", pokrewnym w tonie z "Poważnym człowiekiem" braci Cohen.
WRÓB / www.wyborcza.pl 9 września 2011 07:31