Aktualności
Zapiski z podziemia Jacka Petryckiego
Rozmowa z Jackiem Petryckim, autorem filmu „Moje zapiski z podziemia”.



Jaką część rzeczywistości okresu stanu wojennego przedstawia Pański film?


Przez kilka lat, od 1982 do 1987 filmowałem, to co się działo z drugiej strony oficjalnego, komunistycznego państwa.  Myślę, że na tym polega oryginalność tego filmu, że dotychczas nigdy życie podziemia solidarnościowego nie było tematem filmu. Może na dwie minuty pojawia się ZOMO, poza tym władza i represje są nieobecne. Przeważnie w filmach pokazuje się co innego, koksowniki, skoty, żołnierzy na ulicach, to co było na zewnątrz, a stamtąd tylko migawki. Chciałem pokazać jak wiele wysiłku dużej grupy ludzi składało się na działanie zdelegalizowanej organizacji. Cały potężny blok poligraficzny, od sitodruków, które się mozolnie walcowało do wypasionych offsetów. Jest zresztą kawałek dziennika telewizyjnego, w którym właśnie mowa o wpadce podziemnej drukarni.

Bujak, szef mazowieckiej „Solidarności”, jeden z nielicznych z kierownictwa uniknął aresztowania kiedy rozpoczął się stan wojenny. Był w pociągu, kolejarze go ostrzegli i udało mu się schować. Zbyszek pokazuje jak się zjada dokumenty w razie wpadki. Jest w filmie trochę wypowiedzi może odrobinę łopatologicznych, mocno upraszczających sytuację w Polsce. Myśmy realizowali nagrania dla  zagranicznych mediów. Chcieliśmy powiedzieć, że „Solidarność” to nie jest żadna terrorystyczna organizacja, bo niestety, za granicą, tak to się kojarzyło, mówiono, że podziemie w Polsce to coś takiego jak ETA. Tymczasem to była kompletnie inna filozofia - opór bez użycia przemocy i siły. Są nagrania z głodówki , która zapoczątkowała powstanie później  ruchu „Wolność i pokój”.
 
Udało mi się sfilmować pierwszą podziemną konferencję prasową, podczas której dwóch kolegów spotkało się z szeregiem  najważniejszych zagranicznych dziennikarzy, podsumowało bojkot wyborów i monitoring „Solidarności” frekwencji wyborczej. Monstrualna robota – z dokładnością do jednego procenta. Wyniki były szokujące – władze podały 78 procent, obserwatorzy Solidarności wyliczyli że było 60. Różnica nie jest porażająca ale władza wiedziała, że przez ten monitoring nie może podać wyniku całkowicie wydumanego rzędu 90 procent.  Bujak komentuje tę sytuację tak: władza korzysta z naszych wyników bo sama nie dysponuje danymi o rzeczywistej frekwencji.  Komuniści  fałszują wybory na tylu różnych poziomach, że tracą rachubę.

W Pańskim filmie rozpoznaję Jacka Kuronia, Marka Nowakowskiego czy Stefana Kisielewskiego, inni noszą przebrania zmieniające ich nie do poznania.

Ludzie, którzy pojawiają się w filmie ukrywali się, stąd te zabiegi, kilka wersji charakteryzacji. Ci, którzy byli w ścisłym kierownictwie, czyli Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej, jak Bujak czy Lityński, byli kompletnie zmienieni w codziennym życiu, w stosunku do tego jak wyglądali na listach gończych.  Normalnie podróżowali autobusami, i nie było szansy, żeby ktoś ich poznał na ulicy, tak byli przerobieni. Kiedy filmowałem, to musiałem ich znowu przerobić. W razie gdyby ten materiał gdzieś się ukazał albo wpadł, to żeby nikt nie wiedział jak oni teraz wyglądają. Po dwóch, trzech latach robiłem im już profesjonalną charakteryzację.

Oprócz wypowiedzi działaczy „Solidarności”, dodaje Pan swój komentarz, łączący „podziemną” rzeczywistość ze światem zewnętrznym.

Wydarzenia ilustruję za pomocą piosenek ówczesnego barda, mało znanego, z dalszego planu, Tadeusza Sikory. Od czasu do czasu daję komentarz w formie napisów, bo jednak mówię o takich rzeczach, których trzy czwarte ludzi już nie pamięta i nie rozumie. Jak zapoczątkowana przez „Solidarność” moda na noszenie dużych toreb. Dzięki nim nielegalne materiały niknęły w tłumie, wszyscy takie nosili a milicja nie  mogła sprawdzać każdego. Te napisy to wskazówki dla ludzi, którzy nie pamiętają tamtych czasów.

Lokalizacje?

Głownie Warszawa ale i okolice. Rekolekcje „Solidarności”  dla rolników indywidualnych, drugi garnitur, który nie został aresztowany, spotykał się pod płaszczykiem Kościoła – w Boże Narodzenie i Wielkanoc.  Czołówka działaczy chłopskich – w domu rekolekcyjnym ustala jak dożywić miasto, tzn. tych naszych ludzi, nie rząd. Jak pomóc ludziom przetrwać.
Ale miałem też zamówienie z Wrocławia. Frasyniuk wyczuł, że nagłośnienie sprawy „Solidarności” na Dolnym Śląsku siada, więc postanowił wystąpić przed kamerą. Mało tego – ogolił się i pozwolił filmować się bez charakteryzacji, tak jak go pamiętano. W Warszawie sprawy załatwiało się szybciej, we Wrocławiu pięć dni czekałem, a ż ktoś do mnie przyjdzie i mnie gdzieś zaprowadzi. Musiałem także sprawić, żeby ten wywiad poszedł na cały świat. Zrobiłem przetarg, wśród amerykańskich korespondentów i udało mi się dostać za ten materiał 10 tysięcy dolarów. Wiedziałem, że kiedy wezmę za to pieniądze, to oni wtedy na pewno muszą to puścić.

W jaki sposób zapracował sobie Pan na pełne zaufanie środowiska?

Tak się złożyło, że ja robiłem zdjęcia do dokumentu „Robotnicy 80”, byliśmy jedyną ekipą w Stoczni, która została doceniona jako ta najbardziej prawdomówna. Poza nami wpuszczono tylko zagranicznych korespondentów. Wielu tych ludzi poznałem właśnie w Stoczni. Potem robiłem film o tzw. „prowokacji bydgoskiej” , sprawie w której Bujak był głównym bohaterem.

Czy miał Pan operatora?

Wszystko kręciłem sam, czasami miałem reżysera – bo niektóre rzeczy robiłem z Marcelem Łozińskim i Bohdanem Kosińskim, a część ustawiałem sam.

Jak udało się zachować te wszystkie materiały wideo?  I na jak długi film ich starczyło?

Część była w Londynie, część w Paryżu, bardzo to wszystko było rozproszone. Wreszcie archiwum londyńskie przeniosło się do czeskiej Pragi, i stamtąd udało mi się te materiały wyciągnąć. Materiał bardzo się zdegradował, od roku staram się wszystko zdigitalizować.
Film trwa 45 minut, chcieliśmy godzinę ale okazało się że jest za mało materiału dynamicznego, za mało akcji, a za to dużo „gadających głów”. Film ma być dobry a nie mieścić się w określonym formacie za wszelka cenę.


Od redakcji: Film "Moje zapiski z podziemia" Jacka Petryckiego, o którym pisaliśmy jako pierwsi, nosił roboczy tytuł "Dziura w murze".

Edyta Jarząb / portalfilmowy.pl  7 grudnia 2011 09:17
Scroll