Kino rodzi się we śnie

Z Lavem Diazem rozmawia Magdalena Bartczak.

Lav Diaz jest czołowym przedstawicielem nowego kina filipińskiego. Bezkompromisowy wizjoner zadebiutował w 1998 roku, nakręcił kilkanaście filmów, z których dwa ostatnie: „Century of Birthing” (2011) i „Florentina Hubaldo, CTE” (2012) można było obejrzeć we Wrocławiu. Jest nie tylko reżyserem i scenarzystą, ale także operatorem, montażystą i producentem swoich filmów. W swojej twórczości mierzy się z kolonialną przeszłością narodu, często sięgając po tematykę pamięci i przepracowywania historycznych traum. Jego monumentalne dzieła przesuwają granice kina, zmuszając widza do odsłaniania kolejnych warstw czasu i konfrontowania się z wielością fantazji i wyobrażeń. Wielogodzinne epickie freski wymagają od odbiorcy cierpliwości, ale potrafią ją szczodrze wynagrodzić – tworzy bowiem kino, które zostaje w pamięci na zawsze. Lav Diaz był jurorem Konkursu Głównego na 12. Festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty. 

Portalfilmowy.pl: Jak wyglądały pańskie początki pracy reżyserskiej?

Lav Diaz: Zawsze marzyłem, żeby zostać filmowcem. Chodziłem na warsztaty i kursy reżyserii, gdzie wszystkiego trzeba było uczyć się w ekspresowym tempie. Tam miałem okazję pierwszy raz w życiu trzymać w ręku kamerę i zobaczyć, jak wygląda praca na planie. Zacząłem też próbować sił w pisaniu scenariuszy.


Kadr z filmu "Florentina Hubaldo", fot. NH

PF: Były to scenariusze do filmów akcji, a więc kina dalekiego od uprawianej obecnie estetyki…

LD: W młodości wygrałem konkurs dla scenarzystów. Wkrótce potem ja i mój znajomy zostaliśmy zaproszeni do napisania scenariusza dla pewnego większego projektu. To była świetna okazja, aby zobaczyć jak wygląda praca na planie i organizacja produkcji filmowej. Pisałem też scenariusze do seriali, programów dla dzieci i filmów telewizyjnych – niektóre z nich były filmami akcji.

PF: Jest pan nie tylko reżyserem i scenarzystą, ale też kompozytorem i poetą. Do czego porównałby pan swoje kino, do muzyki czy poezji?

LD: To wszystko powinno płynnie się ze sobą przenikać. W kinie, jakie teraz uprawiam, wszystko wydaje się organiczne. A praca nad każdym moim projektem jest zwykle długim procesem. Najpierw odwiedzam miejsca, gdzie planuję nakręcić film, tam rodzi się koncepcja filmu. Zawsze wszystko zaczyna się od miejsca.

PF: Zatem na samym początku kina zawsze jest przestrzeń?

LD: Tak, choć czasem inspiracja przychodzi z innej strony – na przykład w czasie snu, na chwilę przed przebudzeniem. W ten sposób znalazłem pomysł na „Florentinę Hubaldo”: przyśniło mi się trzech mężczyzn kopiących dół – ich obraz był nagłym objawieniem. Z tej wizji zrodził się pomysł na film, a trzy tygodnie później byliśmy już na planie. Z kolei inspiracja do mojego wcześniejszego filmu, „Century of Birthing” zrodziła się z moich życiowych doświadczeń – od lat mam problemy z realizacją od dawna planowanej produkcji, „Woman of the Wind”. Stąd wzięła się koncepcja na film o kręceniu filmu, a jedną z głównych postaci uczyniłem reżysera zmagającego się z trudnościami pracy na planie.

PF: Podobnie jak filmowy Homer nie kręci pan scen w porządku chronologicznym?

LD: To prawda, kręcenie filmu jest dla mnie jak malowanie obrazów lub improwizacja w muzyce – w tym samym czasie pojawia się wiele różnych pomysłów i emocji, za którymi spontanicznie podążam i które później w naturalny sposób składają się w harmonijną całość. Właśnie tak według mnie rodzi się kino – inspiracje mogą pochodzić z wielu stron, czasem tylko trzeba na nie trochę poczekać.

PF: Czy w związku z tym pracuje pan według gotowego scenariusza czy też improwizuje pan na planie?

LD: Zawsze pracuję ze scenariuszem, staram się być jak najbardziej konkretny, gdy charakteryzuję swoje postaci, także scenariusz powinien być precyzyjny i spójny. Ale na planie aktorzy mają pełną dowolność interpretacji. Między innymi dlatego decyduję się na długie ujęcia. Pragnę dać im wolną rękę, aby spokojnie rozwijali swoje historie i nadawali postaciom autentyzmu.

PF: Kiedy myślę o pańskiej twórczości, widzę w niej kino w stanie czystym – jego odbiór przynosi nie tylko doświadczenie estetyczne, lecz także metafizyczne. Jak osiąga się tę czystość?

LD: Przede wszystkim poszukuję w kinie prawdy – ona jest dla mnie podstawowym celem. Staram się znajdować wizualne odpowiedniki tego, co chcę opowiedzieć i długo zastanawiam się, jakie obrazy będą najtrafniej przedstawiać wprowadzany temat. Nie jest to łatwe, ale gdy udaje się ten cel osiągnąć, to daje to poczucie wyzwolenia.

PF: Kilka lat spędził pan w Nowym Jorku. Co to panu dało?

LD: W moim życiu zmieniło się wszystko. Przeprowadziłem się tam, bo potrzebowałem pieniędzy i chciałem wyżywić swoją rodzinę. Gdy wcześniej próbowałem pracować w Manili, czułem się stłamszony, a przeprowadzka do Nowego Jorku mnie wyzwoliła. Zobaczyłem ludzi, którzy robili filmy samodzielnie, wyposażeni tylko w lekką kamerę 16mm. Poznałem artystów, którzy pracowali całkowicie niezależnie. To miasto zaszczepiło we mnie poczucie wolności i poczucie, że samodzielna praca poza studiem jest możliwa. W tym sensie Nowy Jork przyniósł mi objawienie.

PF: Czy bierze pan pod uwagę oczekiwania publiczności?

LD: Szczerze? W ogóle o tym nie myślę. Pracując nad filmem, myślę tylko o kinie. Nie biorę pod uwagę potrzeb rynku, choć potrafię zrozumieć tych, którzy myślą o produkcji w kategoriach komercyjnych. Ale sam wolę nie myśleć o kinie jak o produkcie. I jestem ze swoich wyborów zadowolony – nikt nie może na to wpłynąć i tego zmienić.

PF: Pańskie filmy wyglądają jak zamierzony cykl, mający reinterpretować kolonialną przeszłość Filipin i pokazać mentalność ich mieszkańców.

LD: Każdy reżyser robi filmy o tym, co jest mu najbliższe. Miejsce, z którego pochodzi, w dużej mierze kształtuje jego perspektywy myślenia, podejście do rzeczywistości oraz wizję rzeczywistości. Pochodząc z Filipin czuję, że spoczywa na mnie odpowiedzialność za opowiadanie o tej części świata. Nie mogę od tego uciec.

Magdalena Bartczak / portalfilmowy.pl  29 lipca 2012 16:25
Scroll