Janusz Kondratiuk
fot. Jacek Czerwiński/SFP
Jak zdobyć kobietę, pieniądze i sławę
Swój najnowszy film Janusz Kondratiuk poświęcił Andrzejowi, nieżyjącemu już starszemu bratu, niekonwencjonalnemu artyście i człowiekowi. „Jak pies z kotem” wywołuje śmiech, wzruszenie, refleksję, na długo po projekcji pozostaje w głowie widza. Jego autor 19 września na gdyńskim festiwalu, gdzie film ma premierę, świętuje swoje 75. urodziny.
Janusz Kondratiuk urodził się w kazachskim Ak-Bułak, siedem lat po Andrzeju, który przyszedł na świat w poleskim Pińsku. Wydział Reżyserii łódzkiej Szkoły Filmowej skończył w 1969 roku, sześć lat po starszym bracie, który filmową edukację rozpoczął na operatorstwie, a zakończył na reżyserii.

Nieraz pojawiał się w obsadzie aktorskiej filmów brata – w bardzo osobistych „Czterech porach roku” (1984) i „Wrzecionie czasu” (1995) jako młodszy brat Janusz czy „Córce marnotrawnej” (2001) jako gość na bankiecie, nieraz w ekipie realizacyjnej, jak choćby w fantastycznej komedii telewizyjnej „Wniebowzięci” (1973), o tym, że czasem człowiek musi sobie polatać, czy w poetyckiej impresji „Ene… due…like… fake…” (1991). Najczęściej jednak robili filmy oddzielnie, każdy pracował na własny artystyczny rachunek. Choć publiczność czy krytycy nieraz ich mylili, nie zdecydowali się jednak na zmianę nazwiska, jak to uczynili kiedyś równie znakomici, nie mniej ekscentryczni krakowscy artyści bracia Antoniszczakowie (starszy Julian odciął od swego nazwiska ostatnią sylabę, stając się Antoniszem, młodszy Ryszard postał Antoniszczakiem, a po wyjeździe za granicę używał ksywy Antonius).

Janusz Kondratiuk, zanim zadebiutował jako reżyser, znalazł się – jeszcze podczas studiów – na planie „Walkowera” 1965), autorskiego filmu Jerzego Skolimowskiego, kolegi brata, w którym zagrał epizodyczną rolę boksera Perełki pod prysznicem. A zadebiutował cztery lata później ekscentryczną – nieco hrabalowską w klimacie – komedią telewizyjną „Jak zdobyć kobietę, pieniądze i sławę” (1969). Już w tym debiutanckim filmie, a właściwe filmach, bo był to utwór nowelowy, składający się z trzech opowieści, stworzył podwaliny swego kina, które rozwinął w kolejnych telewizyjnych realizacjach – „Niedzieli Barabasza” (1971), o prowincjonalnym bramkarzu, „Czy jest panna na wydaniu (1976), swoistym prequelu programu „Rolnik szuka żony”, czy – nade wszystko – w znakomitych „Dziewczynach do wzięcia” (1972). Tytułowe bohaterki przyjeżdżają – raz w tygodniu, w sobotę – do stolicy z podwarszawskich miejscowości, w nadziei że może ziszczą się ich dziewczęce marzenia i wreszcie poznają kogoś jedynego, wyśnionego… A jeśli nie, to przynajmniej miło spędzą czas, zapominając choć na chwilę o szarości i jałowości codziennej egzystencji.

Pół żartem, pół serio – ta formuła chyba najlepiej określa kino Janusza Kondratiuka, którego inspiracji chyba należy szukać w dokonaniach czeskiej nowej fali spod znaku Jiříego Menzla czy Miloša Formana. Kino chwilami zabawne, chwilami przejmujące, pełne purnonsensu, ale i poezji, komediowej szarży, ale i egzystencjalnej refleksji.
Z debiutem kinowym Kondratiuk miał mniej szczęścia. Jego kinofilskie, pełne suspensu, historycznych zawirowań i dramaturgicznych spięć, rozgrywające się na kresach wiosną 1944 roku, głównie w sali kina Świt, „Głowy pełne gwiazd” (1974) weszły na ekrany niedokończone w tzw. wąskim rozpowszechnianiu dopiero w 1983 roku. Realizację kolejnego filmu – „Klakier” (1982) – zakłócił stan wojenny, dopiero w ekscentrycznej komedii według scenariusza Andrzeja – „Złote runo” (1996), w przewrotnym komediodramacie „1 000 000 $” (2010) czy telewizyjnych – „Jedenastym przykazaniu” (1997), „Prywatnym niebie” (1988), „Głosie” (1991), „Nocy świętego Mikołaja” (2000) z cyklu „Święta polskie””, mogło w pełni wybrzmieć jego kino.

„Ci, co robią komedie, są na ogół smutni i zestresowani, natomiast ci, którzy robią dramaty, kasują pieniądze i idą na wino” – powiedział Janusz Kondratiuk w jednym z wywiadów, który notabene zaczynał swą twórczą drogę od filmu niemal instruktażowego „Jak zdobyć kobietę, pieniądze i sławę”. Wszystkiego najlepszego!
Jerzy Armata  19 września 2018 00:01
Scroll