fot. archiwum prywatne
Hubert Taczanowski: Aktorzy uwielbiają być w blasku świateł
Z Hubertem Taczanowskim, autorem zdjęć do filmu „London Town”, w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 5/2017), rozmawia Marcin Radomski. Oto fragment wywiadu, który w całości będzie można przeczytać na łamach pisma 19 maja.

Na DVD ukazał się właśnie „London Town” w reżyserii Derricka Bortego ze zdjęciami Huberta Taczanowskiego. Polski operator, mieszkający od lat w Londynie, współpracował m.in. z zespołem Kult, Michaelem Winterbottomem, Stellanem Skarsgårdem czy J.K. Rowling.

 

Marcin Radomski: Podobały ci się nagrodzone Oscarem zdjęcia w filmie „La La Land” Damiena Chazelle’a?

Hubert Taczanowski: Bardzo. I powiem ci dlaczego. Rewelacyjne były ruchy kamery. To nie tylko zasługa operatora, ale też precyzji reżysera, np. w scenie, gdy dziewczyny przygotowują się do imprezy, kamera „fruwa” między pokojami. Mieszkanie wybudowano w studiu, inaczej nie byłoby to możliwe. Wszystko zostało wcześniej bardzo dokładnie przemyślane i zaplanowane. Chazelle już w poprzednim filmie „Whiplash” miał niesamowite pod względem ujęć zdjęcia. Pozazdrościłem im.

 

W 1985 roku ukończyłeś Wydział Operatorski PWSFTviT w Łodzi i wyjechałeś za granicę. Dlaczego zdecydowałeś się na emigrację? Jak wyglądały początki poza Polską?

Miałem paszport i szybko wyjechałem do Niemiec, a potem do Nowego Jorku. Zajęło mi trzy lata, zanim zacząłem realizować wideoklipy i filmy studenckie. Następnie współpracowałem z MTV, robiąc wówczas nawet cztery teledyski miesięcznie, m.in. z Jimmym Cliffem „I Can See Clearly Now” czy raperami, np. The Lynch Mob. Do Londynu ściągnął mnie Benjamin Ross, z którym zrealizowałem „Podręcznik młodego truciciela”. Ten tytuł pokazano na festiwalu Sundance. Okazało się, że był to dobry moment dla naszych operatorów, w tym czasie Janusz Kamiński współtworzył „Listę Schindlera” i zaczęła się moda na Polaków. Wielkim sukcesem okazała się komedia „Wojna płci” Don Roosa. Potem dostawałem już wiele propozycji.

 

Dwukrotnie współpracowałeś z Michaelem Winterbottomem, m.in. przy „Twarzy Anioła” z Danielem Brühlem, Kate Beckinsale i Carą Delevinge w rolach głównych.

To bardzo zamknięty reżyser, ale z drugiej strony wierny. Zrobiliśmy dotąd dwa filmy, po tym jak rozstał się ze swoim wcześniejszym operatorem Marcelem Zyskindem. Poznałem go przez kolegę, spotkaliśmy się na trzy drinki, a przy czwartym zaproponował mi pracę. Michael to jeden z najlepszych reżyserów, z jakimi pracowałem. Działa szybko, nie ma cierpliwości, ale wie dokładnie, czego chce. To jest mój styl, więc mogę działać intuicyjnie. Teraz realizuje nowy projekt, ale nie wiem, czy będę z nim współpracował. Zawsze dzwoni trzy tygodnie przed zdjęciami. Moja żona jest kostiumografem, do niej odezwie się wcześniej. Wtedy przynajmniej czegoś się dowiem.

 

Marcin Radomski / „Magazyn Filmowy” (nr 5/2017)  13 maja 2017 09:00
Scroll