Katarzyna Rosłaniec
fot. Kuba Kolsz
Katarzyna Rosłaniec: Nie mam artystycznego credo
Z Katarzyną Rosłaniec, reżyserką filmu „Szatan kazał tańczyć”, w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 5/2017) rozmawia Jakub Koisz. Oto fragment wywiadu, który w całości będzie można przeczytać na łamach pisma już 10 maja.
Jakub Koisz: Czy powieść napisana przez Karolinę, główną bohaterkę filmu „Szatan kazał tańczyć”, to są twoje Galerianki? Nazwano ją w świecie filmu współczesną „Lolitą”…

Katarzyna Rosłaniec
: (śmiech) No nie. Nie do końca. Dużo w tym filmie jest rzeczy z życia wziętych, wiadomo. Siostra Karoliny nazywa się Matylda, jak moja. Grają maltańczyki mojej matki. Ale artyści są zagubieni, jest to wpisane w ich wrażliwość. Wpadł mi w ręce dziennik ojca Amy Winehouse, przeglądałam biografię zagubionych artystów jak Cobain i w nich szukałabym protoplastów Karoliny. Oczywiście to ja napisałam scenariusz, więc jestem gdzieś w nim ukryta, ale wolę opowiadać o innych.

„Opowiadać o innych” – to jest twoje credo artystyczne?

Nie mam artystycznego credo. Karolinę poznajemy w momencie, w którym zbliżają się jej 27. urodziny. Widzę to jednak jako zlepek intensywnych momentów z codzienności artystki, takich granicznych, znaczących. Zainspirował mnie artykuł o młodej Koreance, której lekarze kazali oszczędzać swoje serce, ponieważ mechanizm podtrzymujący jego pracę w każdym momencie mógł się zużyć, a ona wyjechała do Europy się bawić. Karolina bierze z codzienności tyle, ile się tylko da. Przyjęłam, że ostatnia scena będzie ostatnią sceną w ogóle, a całą resztę można ułożyć według własnego pomysłu. Zauważ, że jeśli informacja o chorobie Karoliny pojawiłaby się na początku, inaczej można odebrać całość.

To prawda, że w przygotowaniu jest aplikacja, która umożliwi widzom złożenie sobie własnej wersji? To trochę jak z Cortazarem.

Ja zupełnie się na tym nie znam, nie mam nigdzie żadnego profilu, ale z technicznego punktu widzenia wiem, że takie narzędzia są możliwe do stworzenia. Co więc zrobić, aby zaprosić widza do zabawy? Aplikacja. I ktoś ją tworzy, ktoś to przygotowuje i nie brzmi to wcale skomplikowanie. Zresztą ludzie strasznie krytykują filmy, szczególnie anonimowo wylewając jad w internecie. Ja wcale nie daję tak do końca narzędzi do stworzenia czegoś nowego.

Format obrazu twojego filmu to wykadrowany, instagramowy „kwadracik”.

Namiętnie przeglądam album ze zdjęciami polaroidowymi Dasha Snowa. Zdałam sobie sprawę, że łączą się w jakąś historię: pojawiają się te same twarze, dziecko, wydarzenia, a po wyglądzie bohaterów można wywnioskować, na jakim etapie życia artysty powstawały. Z tych oderwanych od siebie sytuacji można stworzyć opowieść. Ludzka pamięć również działa trochę tak, że gdy kogoś wspominamy, to nie potrafimy umiejscowić tego w czasie, bo zapisane są w nas tylko te uwydatnione momenty. Kod kolorystyczny to sześć podstawowych barw. Znaleźć je można choćby w kostce Rubika czy podziale na czakry. Są sceny czerwone, pomarańczowe, białe. Czerwony to fizyczność, pomarańczowy to seksualność. Ja widzę biały jako ten najbardziej oddalony od czerwieni, czyli fizyczności, więc symbolizuje on u mnie śmierć. W wielu kulturach kolory oznaczają to samo. Instagram to narzędzie do nadawania nowego tonu zdjęciom. Podobnie jest w „Szatan kazał tańczyć”.

Jakub Koisz / Magazyn Filmowy 05/2017  28 kwietnia 2017 09:00
Scroll