Andrzej B. Czulda
fot. Maciej Wielowieyski
Andrzej B. Czulda – pół życia w Oświatówce
Kolejny odcinek cyklu „Swoich nie znacie” Andrzej Bukowiecki poświęcił Andrzejowi B. Czuldzie – reżyserowi oraz… muzealnikowi. Oto fragment artykułu, który w całości będzie można przeczytać w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 1/2016), już 15 stycznia.
Łodzianin Andrzej B. Czulda skończy 8 kwietnia 65 lat. Ponad 30 z nich spędził w Wytwórni Filmów Oświatowych w swoim mieście, zwanej Oświatówką. Zrealizował bez mała 20 filmów dokumentalnych, poświęconych głównie historii Polski oraz kulturze narodowej. Sam dla tej kultury oddał zasługi także jako współredaktor książek wydawanych przez Muzeum Kinematografii w Łodzi.

Ojca, architekta Henryka Czuldę (podczas okupacji więźnia pięciu obozów koncentracyjnych), stracił, gdy miał siedem lat. Wychowaniem Andrzeja zajęła się matka. Jego starszy brat Zbigniew  zastąpił mu ojca. „Nauczył mnie miłości do książek” – mówi Andrzej Czulda.

Chciał, śladem taty, zostać architektem, po podstawówce myślał o Technikum Budowlanym. Matka stwierdziła jednak, że w rodzinie jest już wystarczająco dużo architektów. Radzono jej, by posłała Andrzeja, rozmiłowanego w przedmiotach humanistycznych, do ogólniaka, ale uznała, że lepsze będzie Technikum Mechaniczne, bo po nim ma się fach w ręku. „Nie odpowiadało mi ono i z ulgą wyleciałem z niego za uderzenie sekretarza organizacji młodzieżowej. Ukończyłem I Liceum Ogólnokształcące w Łodzi” – wspomina pan Andrzej.
Po maturze pracował w Widzewskich Zakładach Maszyn Włókienniczych. Interesował  się fotografią, próbował sił w fotoreportażu. „Od brata zaraziłem się filmem amatorskim. Mieliśmy radzieckie kamery 8 mm, najpierw Aurorę, potem już lepszą, Quartz, z zoomem. Bakcyla kina połknąłem więc dość późno. Z uwagi na wiek nie mogłem spełnić marzenia o studiach dziennych na Wydziale Operatorskim Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi” – zwierza się Czulda.

W 1979 roku zaczepił się w WFO, jak się okazało, na z górą trzy dekady. „Przeszedłem wszystkie szczeble asystenckie i od początku trafiałem jako asystent na świetnych reżyserów. Dwa filmy zrobiłem z Janem Jakubem Kolskim: „Jak mnie kochasz?” (1985) – o inicjacji seksualnej młodych ludzi oraz „Słowiański świt. Początki Polski” (1986) – pierwszy odcinek serii „Dzieje kultury polskiej”. Choć asystowałem Jankowi jako reżyserowi, to on, z wykształcenia operator, nauczył mnie zwracania uwagi na oświetlenie i kadrowanie” – mówi Czulda.

Co ciekawe, zanim został asystentem przy realizacji wcześniejszego z tych filmów, pozwolono mu zadebiutować jako reżyserowi. Nakręcił – podobnie jak większość swoich kolejnych filmów – według własnego scenariusza, dokument „Dębno Lubuskie w czterdziestoleciu PRL” (1984), a wkrótce potem następny: „Sport gorzowski” (1985). Wrócił jednak do asystentury reżyserskiej, która zaczęła mu bardziej odpowiadać niż wymagająca specjalistycznej wiedzy technicznej sztuka operatorska. Kiedy Kolski przeszedł do fabuły, Czulda został asystentem innego wybitnego reżysera, z czasem swego wielkiego przyjaciela, Leszka Skrzydło. Towarzyszył mu m.in. na planie kolejnych odcinków „Dziejów kultury polskiej”. Mistrz wpoił uczniowi nawyk pisania dokładnych scenariuszy i równie dokładnego opisywania nakręconych materiałów, co niezmiernie ułatwiało montaż filmów. Ponadto miał zwyczaj wrzucania podopiecznego na głęboką wodę, wysyłając go na jeden dzień na zdjęcia, a samemu zostając w domu. „I patrzył: utonę czy wypłynę? Jakoś zawsze wypływałem” – śmieje się pan Andrzej. „Kiedyś – wspomina – tak się złożyło, że kręciłem bez Leszka scenę z jego filmu, a on w tym czasie obradował z komisją mającą mi przyznać lub nie przyznać I kategorię asystencką. Gdy jeden z członków komisji obruszył się, że przecież niedawno otrzymałem »dwójkę«, Leszek powiedział: »Patrzcie, ja tu z wami rozmawiam, a mój film i tak powstaje, właśnie dzięki Czuldzie«. Dali mi »jedynkę«, a to oznaczało, że za zgodą dyrektora Wytwórni mogę być II reżyserem”.


Andrzej Bukowiecki / Magazyn Filmowy  19 grudnia 2015 09:00
Scroll