Baza / Ludzie polskiego filmu
Baza / Ludzie polskiego filmu
fot. Archiwum prywatne Jerzego Armaty
Film animowany: made by Olo
Przed trzydziestu laty był prawdziwą gwiazdą polskiej animacji. Jego dziełem popisowym okazał się dwudziestominutowy film animowany – nagrodzony w Chicago, Oberhausen i Krakowie – zatytułowany po prostu… "Film animowany" (1982). W 1989 roku wyjechał do Nowego Jorku, gdzie zajął się głównie projektowaniem okładek płytowych, rysunkiem prasowym oraz ilustracją książkową. Bestsellerem na rynku amerykańskim stała się książka dla dzieci napisana przez Whoopi Goldberg z jego rysunkami.
Alexander Sroczyński jest absolwentem krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Kiedyś w jednym z wywiadów, poproszony o rozwinięcie tego skrótu, powiedział: ASP – Aspiracje Surrealistycznego Potomstwa, czyli Alexander Sroczyński Production.

Jego kino to – choć brzmi to paradoksalnie – autorskie kino komercyjne. „Ludzie, którzy lubią uchodzić za intelektualistów, gardzą horrorem, kryminałem, komedią. Taka moda. Ręczę, że w skrytości ducha uwielbiają te gatunki. Ja się nie wstydzę komercji i czerpię z pogardzanych gatunków pomysły” – mówił w jednym z wywiadów. Animowane opowiastki Sroczyńskiego ("2013Odyseja kosmiczna", "Wilhelm Tell", "Apteczka pierwszej pomocy", "I love Feratunos, czyli smak krwi") to w większości pastisze popularnych gatunków, tyle że podane w autorskiej poetyce. Jego filmy, poprzez charakterystyczną kreskę, a także typ uprawianego humoru, są natychmiast rozpoznawalne. Połączenie dowcipu i inteligencji, fantazji i wyobraźni, nobilitacja żartu, gagu filmowego, purnonsensu, żarliwa miłość do kina, wiara w jego niezmierzone możliwości – to podstawowe cechy tej twórczości.


Fot. Archiwum prywatne Jerzego Armaty

Olo – tak często podpisuje swe prace – dostrzega także w kinie animowanym funkcję użytkową. Stąd w jego dorobku filmy zleceniowe: "Czołówka Ogólnopolskiego Konkursu Autorskiego Filmu Animowanego w Krakowie", która o mały włos nie otrzymała nagrody w tymże Konkursie (przeszkodą okazał się regulamin, nienormujący takiego przypadku), oraz film reklamujący zalety kosmetyku dla piesków – "Szampon Bari". W tej krótkiej kynologiczno-gangsterskiej opowiastce potrafił Sroczyński zawrzeć wszelkie walory swojego kina. Szkoda tylko, że ów filmik szybko zniknął z ekranów naszych telewizorów. Ponoć zdjął go jakiś prominentny urzędnik Telewizji Polskiej, kiedy jego piesek wyłysiał po skorzystaniu z reklamowanego kosmetyku. Cóż, trzeba lepiej wybierać zleceniodawców. Artysta wyciągnął wnioski i od ćwierćwiecza realizuje zachcianki nowojorskich klientów.

Sroczyński to artysta nieprzewidywalny. Także w życiu codziennym. Kiedyś w trakcie rozmowy wyszedł na chwilę, a kiedy po kilkunastu minutach wrócił do przerwanej konwersacji, zauważyłem, że w tej krótkiej przerwie swe kruczo czarne włosy zmienił na rude... Kiedyś, podczas ceremonii otwarcia Festiwalu Filmów Krótkometrażowych, przyszedł do kina Kijów przebrany ze arabskiego szejka (i do zamknięcia imprezy, a trwała wtedy równy tydzień, nie został zdemaskowany), a kilku rodzimych filmowców zawarło ponoć z nim korzystne umowy koprodukcyjne. Innym razem chciał do kina wprowadzić konia, jeszcze innym – zamknął się wraz z operatorem na całą noc w hali zdjęciowej i rano wręczył dyrektorowi krakowskiego Studia Filmów Animowanych, z którym był etatowo związany, gotowy film, którego produkcję szef zaplanował na kilka miesięcy...

W swych filmach lubi pastiszować otaczającą rzeczywistość. W życiu także.
Jerzy Armata / Magazyn Filmowy SFP, 48/2015  2 kwietnia 2016 22:25
Scroll