Baza / Ludzie polskiego filmu
Baza / Ludzie polskiego filmu
Zorika Zagrzycka w filmie "Sprawa do załatwienia", reż. Jan Rybkowski, Jan Fethke
fot. Franciszek Kądziołka/SF Kadr/Filmoteka Narodowa
Swoich nie znacie: Zorika Zarzycka
Filmowcy z NRD prosili Zorikę Zarzycką, żeby nauczyła ich – Niemców! – organizacji pracy. Janusz Zaorski błagał ją, by nie porzucała planu zdjęciowego dla dydaktyki, bo nie wyobrażał sobie robienia filmów bez niej. A oficerowie wojskowi nie mogli wyjść z podziwu, kiedy postawiła do pionu rozbrykanych statystujących poborowych. Chyba nie ma polskiego reżysera filmowego, którego prawą ręką, czyli asystentem lub II reżyserem, chociaż raz nie była pani Zorika. Z wieloma pracowała kilkakrotnie.
Zaorski to właśnie jeden z nich. Podobnie, jak Jacek Bromski, Stanisław Lenartowicz, Witold Lesiewicz, Andrzej Wajda, któremu towarzyszyła przy "Smudze cienia" i telewizyjnej "Nocy listopadowej", Jerzy Ziarnik czy Jerzy Zarzycki (zbieżność nazwisk przypadkowa). Ale pomagała też Feliksowi Falkowi, Kazimierzowi Kutzowi, Januszowi Majewskiemu, Januszowi Morgensternowi, Juliuszowi Machulskiemu, Stanisławowi Różewiczowi i innym.

Na planie filmowym stanęła pierwszy raz 65 lat temu i pozostała w kinematografii pół wieku. W jej dorobku uzbierało się ponad 70 filmów, seriali i widowisk telewizyjnych. „Czasem przechodziłam dosłownie z planu na plan. Kiedyś poprosiłam Jacka Bromskiego, który przygotowywał swój kolejny film i chciał kręcić go ze mną, by zdjęcia skończyły się przed końcem roku, bo już miałam cały następny rok zajęty innymi filmami” – mówi pani Zorika.

Urodziła się w 1924 roku w Pomiechówku, w rodzinie wojskowo-ziemiańskiej. Ojca nie pamięta – zginął tragicznie na manewrach, kiedy miała dwa miesiące. Matka poślubiła jego kolegę z wojska, Tadeusza Zarzyckiego, zyskując w nim wspaniałe oparcie dla siebie i córki. Zorika Zarzycka spędziła dzieciństwo w Rembertowie, Przemyślu i Wilnie. Od pięćdziesięciu lat mieszka w Warszawie. Patrząc na tryskającą poczuciem humoru panią Zorikę, słuchając jej wspomnień czerpanych garściami z pamięci, trudno uwierzyć, że ma 91 lat. „W zachowaniu dobrej kondycji pomógł mi sport. Już przed wojną pływałam, jeździłam konno, wygrałam Mistrzostwa Szkół Żeńskich w Narciarstwie” – wyjaśnia.

Aktorka

W młodości nie myślała o filmie. Podczas okupacji uczęszczała na tajne komplety, walczyła w Powstaniu Warszawskim. Po wojnie, po maturze, wyjechała do Krakowa. Studiowała anglistykę i filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Idąc kiedyś przez plac Szczepański, dostrzegła na budynku Starego Teatru ogłoszenie o egzaminach do Państwowej Wyższej Szkoły Aktorskiej. „Młoda byłam, pomyślałam sobie: spróbuję. Ku swemu zdziwieniu zostałam przyjęta. Halina Mikołajska, Wiesio Drzewicz, Józek Nowak byli ze mną na roku. Wspaniali koledzy, wszyscy odeszli” – zasmuca się pani Zorika.

Janusz Warnecki zaangażował ją do Teatru Domu Wojska Polskiego w Warszawie. „Kiedy Mira Zimińska śpiewała: »Ludzie plotą jakieś dziwne sprawy, że nie ma Warszawy, a tu jest Warszawa«, na widowni powiewały chusteczki mokre od łez. Ja też płakałam” – wyznaje. „Własnymi rękami odgruzowywałam stolicę”.

Wkrótce przeniosła się do Teatru Komedia w Łodzi, która była wtedy stolicą polskiego kina. Zetknęła się z filmowcami. Aleksander Ford kręcił właśnie "Młodość Chopina". Choreografa tego filmu, znanego sobie z teatru Feliksa Parnella, który mawiał do niej: „Ty masz słuch w nogach”, wsparła w inscenizacji tańców i sprowadziła na plan zespół ludowy Harnam. Usłyszała wtedy od Forda, że powinna pracować w kinematografii. Za jego radą zatrudniła się w Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu. W 1954 roku zagrała epizod w "Uczcie Baltazara" Jerzego Zarzyckiego, a podczas zdjęć do komedii Jana Fethkego "Irena do domu!" (1955), zadebiutowała po drugiej stronie kamery, w pionie reżyserskim, jako sekretarka planu. Wówczas w zasadzie rozstała się z aktorstwem. „Doświadczenie aktorskie ułatwiło mi pracę, kiedy byłam asystentem reżysera czy II reżyserem. Nieraz lepiej umiałam wytłumaczyć aktorowi jego zadanie niż reżyser, który nigdy nie stał przed kamerą” – uważa Zarzycka.

Grunt to dobra atmosfera
Przy "Zimowym zmierzchu" Stanisława Lenartowicza była oficjalnie jeszcze sekretarką planu. „Robiliśmy ten film w cudownej atmosferze. Lenartowicz, jego asystenci – Stasio Jędryka i Sylwek Chęciński, operator Mietek Jahoda i ja tworzyliśmy jedną rodzinę. Dobra atmosfera na planie jest najważniejsza, a bierze się głównie z zaufania, którym reżyser obdarza swoich asystentów czy II reżyserów” – uważa Zorika Zarzycka.

Przeważnie zaskarbiała sobie zaufanie reżyserów. Na przykład Janusza Majewskiego, kiedy przyznał jej rację, że słusznie uparła się przy obsadzeniu w roli von Nogaya w C.K. Dezerterach Wojciecha Pokory zamiast Henryka Bisty, którego proponował reżyser. „Bista był świetnym aktorem, ale bałam się, że jako von Nogay będzie małym Hitlerkiem, przeszarżuje. Wojtek uniknął karykatury. Ku uciesze Janusza i widzów zagrał cudnie” – wyjaśnia.

Absolutna sztama istniała między Zarzycką a Bromskim. „Zdarzało się, czy to przy "Zabij mnie, glino", "Kuchni polskiej" albo "Dzieciach i rybach", że na stronie szeptałam Jackowi do ucha moje krytyczne uwagi. Po namyśle często zgadzał się ze mną. Było między nami całkowite wzajemne zaufanie” – mówi pani Zorika.

Początkowo nieufny Lesiewicz, z którym zrobiła "Rok pierwszy", "Kwiecień" i serial "Doktor Murek", przekonał się do niej, gdy podczas kręcenia trudnej sceny "Kwietnia" – forsowania Nysy – z pomocą II kierownika produkcji Barbary Pec (jeszcze nie Ślesickiej) zdyscyplinowała statystów – prawdziwych żołnierzy odbywających zasadniczą służbę wojskową, którzy rozpierzchli się po okolicy. Szybkie sprowadzenie wojaków na plan przez kobiety zrobiło wrażenie także na kadrze oficerskiej.

Wyczyn życia
Zarzycka stawiała czoła różnym wyzwaniom. Kiedy podczas zdjęć do realizowanej w Polsce "Nocy poślubnej" Erika Blomberga aktorzy szwedzcy, w tym Harriet Andersson, wygłaszali swoje kwestie po niemiecku, a polscy replikowali po polsku, pani Zorika, znając oba języki, udzielała aktorom pomocnych wskazówek, by dialog przebiegał składnie.

Wyczynu życia dokonała w 1961 roku w Gliwicach, gdzie reżyser z NRD, Gerhard Klein, realizował film "Tu Radio Gliwice" o słynnej prowokacji hitlerowskiej. Z winy jego niemieckiego asystenta zabrakło kiedyś na planie flakoników, które „grały” w kręconej scenie ważną rolę. Zdjęcia odbywały się w niedzielę, więc sklepy były nieczynne. „No tak, zapomniałem, że robimy film w Polsce” – oświadczył butnie niemiecki asystent. „Krew mnie zalała” – wspomina Zarzycka. Jej gniew podzielał czeski operator Jan Čuřík, który z rąk hitlerowców stracił rodzinę. Uzgodniła z nim, że ustawianie światła zajmie mu dwie godziny. Wysłała asystentkę do miejscowego komendanta milicji, a ten zjawił się – w niedzielę rano – u kierownika domu handlowego. Biedak myślał, że jest aresztowany, a miał tylko otworzyć dom handlowy i sprzedać flakoniki. Na plan dotarły one w ostatniej chwili, gdy Klein chciał już kręcić inną scenę. Zdumiony asystent zapytał panią Zorikę, gdzie je zdobyła. „To moja sprawa. Pragnęłam tylko panu pokazać, jak robi się film w Polsce” – odparła Niemcowi.

Incydent miał finał trzy lata później w Berlinie. W stołówce DEFY Klein na widok pani Zoriki powiedział głośno: „Patrzcie, to ta kobieta otworzyła w Polsce w niedzielę dom towarowy!”. Namawiał ją, by została na rok w NRD i nauczyła niemieckich filmowców, jak się powinno pracować. Nie przyjęła propozycji. Po powrocie do kraju jeszcze ponad 30 lat pracowała dla rodzimego kina jako niezawodna prawa ręka nie jednego reżysera.

Zorika Zarzycka była w gronie pierwszych członków Stowarzyszenia Filmowców Polskich.
W tym roku została odznaczona Srebrnym Medalem Zasłużony Kulturze – Gloria Artis.
Andrzej Bukowiecki / Magazyn Filmowy SFP Nr 12/2015  16 kwietnia 2017 17:03
Scroll