Baza / Ludzie polskiego filmu
Baza / Ludzie polskiego filmu
Przemysław Wojcieszek: misiek i partyzant
Przemysław Wojcieszek, rocznik 1974, nie czuje się częścią żadnego pokolenia. Od lat żyje "ze swoich przemyśleń", uprawia kino i teatr w pełni autorskie, reżyserując nieomal wyłącznie własne scenariusze. Wyrósł z fascynacji kontrkulturą, a w sztuce czuje się partyzantem. Uważany za buntownika głośniejszego od bomb, sam nazywa siebie "miśkiem". Lubi leżeć na kanapie i słuchać muzyki.

Gdyby namalować portret Przemysława Wojcieszka, trzeba byłoby stworzyć hybrydę swojskiego landszaftu i punkowego graffiti. Wizerunek wrocławskiego reżysera jest bowiem równie paradoksalny jak jego filmy. Autor "Made in Poland" kontrowersyjne tematy ubiera w przystępną formę z tytułami zaczerpniętymi z popularnych piosenek i obowiązkowym happy endem. W wywiadach na przemian oburza się na polskie realia i zachwyca otaczającą rzeczywistością. Chce rozsadzić (żeby nie wyrazić się dobitniej) system i jednocześnie spokojnie egzystować na jego marginesie, wychowując syna i dziwiąc się światu.


Kadr z filmu "Sekret", fot. PISF

Nazywany "polskim Stevenem Soderberghiem" - który również zaczynał od kina niezależnego – ma w Polsce status ambiwalentny. Chcą współpracować z nim światowe festiwale i ambitne teatry, ale jego projekty filmowe są sukcesywnie odrzucane przez państwowe instytucje. Zaliczany do generacji "nowych niezadowolonych", twórców pragnących nawiązać bezpośredni kontakt z publicznością, przez wielu krytyków oskarżany bywa o naiwność i kulturową niekompetencję. Jego najnowszy film, pokazywany na Berlinale "Sekret" (2012), spotkał się z zarzutem nieautentyczności. Korespondent "Dwutygodnika" nazwał opowieść o odkrywaniu własnego dziedzictwa z wątkami gejowsko-żydowskimi filmem-kombajnem, który "zgarnia wszystko to, co nie zostało jeszcze w polskim kinie zagospodarowane i skoszone". Być może reżyser nie miałby nic przeciwko takiej recenzji. Zgodnie z założeniem, że jego główną ambicją jest "mieszanie w rodzimej zastałej kałuży", a to zadanie "Sekret" spełni zapewne z nawiązką.


"Głośniej od bomb", fot. Canal+

Biografia Wojcieszka brzmi jak mieszanka życiorysu outsidera i amerykańskiego self-made mana. Wyrzucany z kolejnych uczelni (przewinął się między innymi przez krakowską polonistykę i wrocławskie dziennikarstwo), nieprzyjęty do szkoły filmowej, postawił na samokształcenie. Gdy okazało się, że żadna z warszawskich wytwórni nie przyjmie go na praktykę, wynajął skromny pokój na stołecznym Bródnie i zajął się pisaniem scenariuszy. Od samego początku interesowały go historie stricte współczesne, indywidualne skutki przemian ekonomiczno-politycznych. Jego debiutancki tekst "Poniedziałek" okazał się na tyle dobry, że trafił na ekrany w reżyserii Witolda Adamka. Film, szeroko dyskutowany w branży, nie przypadł do gustu autorowi pierwowzoru. Już wtedy Wojcieszek postanowił, że wszystkie kolejne projekty będzie kręcił sam. Zaczął od "Zabij ich wszystkich" (1999), zgrzebnej, acz sentymentalnej opowieści o życiu na prowincji. Mimo trudnych warunków życia jego bohaterowie nie tracili wiary w lepsze jutro ani w "Głośniej od bomb" (2001), ani we "W dół kolorowym wzgórzem", ani w "Doskonałym popołudniu". Główną postacią "Made in Poland" (2010), ekranizacji własnego dramatu, wrocławianin uczynił blokersa-elfa, który więcej wspólnego ma z poetą Broniewskim niż prostackim tekściarzem hip hopolo.


"Made in Poland", fot. Epelpol Entertainment

O ile w teatrze, w którym działa ostatnio najprężniej, dwa razy sięgnął po cudze utwory (za każdym razem drastycznie je przerabiając), w kinie wierny jest koncepcji autorskiej. Przygląda się naszym, arcyciekawym w jego mniemaniu, czasom, zaciera ręce na wieść o kolejnych absurdach postkomunistycznej rzeczywistości i pisze. Jeśli załapie się na państwowe dotacje, grzecznie snuje swe niepokorne wizje wewnątrz systemu. Gdy nie może liczyć na przychylność urzędników, kręci filmy cyfrowymi lustrzankami. Publikując na Facebooku negatywne recenzje odrzucanych projektów.

Ulubieniec festiwali, swoje kolejne pomysły i ich realizacje pokazuje na Nowych Horyzontach, w Berlinie i Sundance. W 2005 roku został laureatem Paszportu "Polityki" za "oryginalne dzieła będące manifestem pokolenia trzydziestolatków szukających dla siebie miejsca w naszej rzeczywistości". Dziś, mimo nieustającej przygody z kinem i teatrem, nie czuje się częścią żadnej generacji. "Nie interesuje mnie bycie gwiazdą grupy rówieśniczej" – deklaruje. – "Chcę kreować własny świat przefiltrowany przez moją wrażliwość. I cieszę się kiedy ta wypowiedź wchodzi w relację z doświadczeniem życiowym widza".
Ewa Szponar / informacja własna/portalfilmowy.pl  15 lutego 2012 12:00
Scroll