Baza / Ludzie polskiego filmu
Baza / Ludzie polskiego filmu
Julian Antonisz. Mistrzowie Polskiej Animacji - część V
Dwadzieścia pięć lat temu – 31 stycznia 1987 roku – w Lubniu koło Myślenic, podczas pracy nad trzynastym wydaniem Polskiej Kroniki Non-Camerowej, zmarł nagle i niespodziewanie Julian Józef Antonisz. Był artystą nieprzeciętnym. Malował obrazy, pisał muzykę i sam ją wykonywał, realizował filmy, konstruował tzw. maszyny kinowe, był autorem wielu interesujących wynalazków.



Julian Antonisz, fot. archiwum rodzinne

Urodził się 7 stycznia 1947 roku w Nowym Sączu. Sześć lat później na świat przyszedł Ryszard, jego brat, który w pełni podzielał pasje Juliana. Chłopcy często bawili się w kino, usiłowali też kręcić pierwsze filmy amatorską kamerą. Co więcej, Julek nawet próbował konstruować różne maszyny kinotechniczne. "Mój brat był bardzo uzdolniony technicznie, a ja nie. Pamiętam, jak kiedyś, a była wtedy piękna pogoda, ja wybrałem kąpiel w pobliskiej rzeczce, a Julek z dziadkiem robił projektor filmowy" – wspomina Ryszard w odcinku mojego telewizyjnego cyklu "Anima", poświęconym twórczości Antonisza.

W Nowym Sączu Julian uczęszczał do szkoły podstawowej oraz uczył się – prywatnie – gry na fortepianie. Muzyka była jego wielką pasją, ale kinem – jak często wspominał – został od dziecinnych lat wręcz opętany. Na Wydział Malarstwa i Grafiki krakowskiej ASP dostał się w 1960 roku. Trochę z konieczności, bo uczelni filmowej pod Wawelem nie było. Zresztą interesował go głównie film rysunkowy, który często nazywano "ożywioną plastyką" czy – jak czynił to Norman McLaren, klasyk gatunku – "sztuką ruchów narysowanych". Na Wydziale Malarstwa i Grafiki zaczynał – jak wskazuje sama jego nazwa – od sztuk statycznych. Szybko jednak zajął się ich "ożywianiem". A to głównie za sprawą Kazimierza Urbańskiego, już wtedy uznanego pedagoga i reżysera filmów animowanych, wiecznego eksperymentatora, poszukującego nowych środków wyrazowych oraz form narracyjnych na styku kina i plastyki. Pod jego wpływem Antonisz zainteresował się techniką noncamerową, czyli rysowaniem i malowaniem poszczególnych kadrów bezpośrednio na taśmie filmowej.


"Fobia", fot. Studio Miniatur Filmowych


"Fobia", fot. Studio Miniatur Filmowych

Tuż po ukończeniu studiów, razem z Urbańskim i kilkoma kolegami z krakowskiej uczelni podzielającymi jego pasję, m.in. Ryszardem Czekałą, Janem Januarym Janczakiem, Krzysztofem Raynochem, założyli w 1966 roku przy ulicy Kanoniczej 18 Studio Filmów Animowanych, które szybko stało się sławne w całym filmowym świecie. W 1967 roku zadebiutował "Fobią". "Jestem malarzem, nikt mnie nie kocha, nocne życie mnie męczy, chyba zrobię skandal" – oświadcza w niej Fobian Ewaryst Dobdziak, wizualnie niezwykle podobny do samego reżysera. Film istotnie okazał się skandalem na tle tradycyjnej, chociaż stojącej na wysokim poziomie, ówczesnej polskiej animacji. Była to bowiem opowieść o ekscentrycznym artyście szukającym inspiracji, przedstawiona w dość niekonwencjonalnej, kolażowej formie, udanie łączącej tradycyjne techniki animacyjne z elementami noncamerowymi.


Machina do przewijania, fot. archiwum rodzinne

Debiutancki film w dużym stopniu wyznaczył drogę twórczą Antonisza. Zrealizował kilka  pełnych humoru, ale i refleksji, animowanych instruktaży: "Jak to się dzieje, pyta Agnisia, że na ekranie widzimy misia" (1970); "Jak nauka wyszła z lasu" (1970); "Jak działa jamniczek" (1971); "Kilka praktycznych sposobów na przedłużenie sobie życia" (1974), będących kolażami różnych technik, tych tradycyjnych dla animacji (rysunkowa, lalkowa) i tych z arsenału kina fabularnego (tzw. żywa akcja z udziałem aktorów). Wraz z filmem "Słońce" (1977) całkowicie poświęcił się non camerze, w której upatrywał jedyny sposób na odnowienie sztuki filmowej. "Słabość filmu animowanego wynika z przewagi technologii nad sztuką" – wyznał mi w jednym z wywiadów. "Film skończył się z nadejściem braci Lumière" – często powtarzał. W swym manifeście artystycznym pisał: "Non camera to obejście całej machiny techniczno-biurokratycznej, jaka istnieje między realizatorem filmowym a gotowym dziełem. Dążę do takiego uproszczenia techniki realizacyjnej, żeby film jak najdalej odsunąć od przemysłu, a zbliżyć do autora".


"Jak działa jamniczek", fot. Studio Miniatur Filmowych


"Jak działa jamniczek", fot. Studio Miniatur Filmowych

Eksperymentował także w sferze dźwięku. Starał się metodą znaków graficznych modelujących strumień światła zakomponować ścieżkę dźwiękową filmu. Taki „wydrapywany” dźwięk można słyszeć w filmach "Ludzie więdną jak liście..." (1978) i "Co widzimy po zamknięciu oczu i zatkaniu sobie uszu" (1978). Poszukiwania przyniosły interesujące efekty (Antonisz twierdził, że "wydrapał" nawet dźwięk imion swoich córek – Sabiny i Malwiny), choć nie tak oszałamiające jak w warstwie wizualnej, w której czynił stałe postępy. Wystarczy porównać pierwsze noncamerowe próby z filmami późniejszymi, którymi wygrał kilka prestiżowych festiwali, m.in. w Krakowie i Oberhausen: "Dziadowskim bluesem non camera, czyli nogami do przodu" (1978), "Ostrym filmem zaangażowanym" (1979) czy noncamerową ekranizacją pierwszej księgi "Pana Tadeusza" (1980). Non camera nie była dla niego celem samym w sobie, a środkiem do realizacji ważniejszych zadań. To nie tylko zabawa w kino, eksperymentowanie, lecz prawdziwe kino, starające się podać – za pomocą właśnie tej niezwykle trudnej metody – konkretne, często skomplikowane treści. Dlatego sam wymyślał scenariusze, sam przenosił je na taśmę, sam komponował i wykonywał ilustrującą je muzykę. Tylko do czytania komentarzy lub śpiewania pieśni (jak w słynnym "Ostrym filmie zaangażowanym") wynajmował babcię Jaskólską, sprzątaczkę ze Studia Filmów Animowanych, czy Andrzeja Olszańskiego, jego dyrektora.

Kino Antonisza to sztuka absurdalnego humoru, często z pierwiastkiem refleksyjnym, lawina zaskakujących pomysłów podana w ekspresyjnej, silnie zrytmizowanej formie. Naprawdę nazywał się Antoniszczak, od pewnego czasu zaczął jednak używać nazwiska skróconego o ostatnią sylabę, by nie mylono go z bratem, również reżyserem filmów animowanych (od wielu lat mieszka i pracuje w Szwecji).


fot. archiwum rodzinne
Jerzy Armata / Portalfilmowy.pl  31 stycznia 2012 15:29
Scroll