Baza / Ludzie polskiego filmu
Baza / Ludzie polskiego filmu
Wyjątkowa zwyczajność: Jerzy Turek
Wspominając Jerzego Turka (1934-2010), uśmiechamy się mimowolnie. Chociaż zagrał dziesiątki ról teatralnych i filmowych, aktora zapamiętaliśmy przede wszystkim jako pełnego wdzięku, czarującego everymana. To był zawsze ktoś z nas. Żaden amant, skandalista czy demon. Turek wyzwalał sympatię, prowokował uśmiech, często wzruszał.




fot. Filmoteka Narodowa

Aktorska filmografia Jerzego Turka liczy kilkadziesiąt pozycji. Znajdziemy w niej kreacje zarówno w filmach wybitnych (debiutował w 1957 epizodem w „Eroice” Munka; rok później zagrał w „Krzyżu Walecznych” Kutza), jak i niezliczonych komicznych epizodów w tytułach, których dziś nikt nie pamięta. Ale przecież niemal we wszystkich filmach, niezależnie od profilu lub klasy samego dzieła, Turkowi udawało się uwiarygodnić postać. Był naszym dobrym znajomym: projekcją ulubionego brata, sąsiada, ojca – a w ostatnich latach dziadka albo wuja.
Mówił o sobie, że jest człowiekiem teatru, który przypadkowo zabłądził do kina. Paradoksalnie, to właśnie filmowi i telewizji, zawdzięcza uznanie publiczności, która każdego wieczoru szczelnie wypełniała sale teatralne Syreny, Teatru Polskiego czy Kwadratu.
Na pewno był aktorem charakterystycznym. Jeżeli próbowano obsadzać Turka wbrew jego predyspozycjom – jak Hanuszkiewicz w roli Józefa K. w „Procesie” Kafki – przegrywał aktorsko. Natomiast role Franka Sochy w „Krzyżu Walecznych”, zaopatrzeniowca Zygmunta Bączyka w „Nie lubię poniedziałku”, milicjanta Frania w „Nie ma mocnych”, uroczego pantoflarza w serialu „Alternatywy 4”, ducha Pogorzelskiego w „Ja gorę!”, szeregowca Orzeszki w „Gdzie jest generał…” czy Tomali w „Mocnym uderzeniu”, są przykładem aktorskiej precyzji, talentu i chwalebnego dystansu. Oglądając te filmy odnosi się wręcz wrażenie, że Jerzy Turek za każdym razem zaprzyjaźniał się ze swoimi bohaterami. Dawał im prywatny wdzięk, rozbrajającą bezradność oraz poczucie humoru. Życie nie jest do końca poważne – zdawał się powtarzać.
„Łubu dubu, łubu dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu! Niech żyje nam!” - kiedy Turek miał dobry materiał, z najmniejszego epizodu potrafił wyczarować kreację. W „Misiu” (1980) Barei, wystarczyło kilka wersów hymnu pochwalnego zaśpiewanego przez trenera II klasy w klubie sportowym „Tęcza”, Wacława Jarząbka, pod adresem prezesa klubu, Ryszarda Ochódzkiego, żeby scena z udziałem aktora wpisała się na trwałe nie tylko do żelaznego kanonu polskiej komedii, ale także do potocznego języka polskiego. Jarząbka zagrał jeszcze dwukrotnie – w świetnych „Rozmowach kontrolowanych” (1991) Chęcińskiego oraz w „Rysiu” Tyma (2007).
W ostatnich latach aktorską wizytówką Jerzego Turka była rola listonosza Józefa Garlińskiego w serialu „Złotopolscy”. Tą kreacją Turek w pełni zasłużył na tytuł najpopularniejszego listonosza w Polsce. W przewieszonej przez ramię aktora ciężkiej torbie jeszcze przez wiele lat będziemy odnajdywać listy uśmiechu, telegramy dowcipu, foldery reklamowe optymizmu. Bez pokwitowania.
Łukasz Maciejewski / Magazyn Filmowy SFP 2/2010   12 września 2011 14:03
Scroll