Baza / Ludzie polskiego filmu
Baza / Ludzie polskiego filmu
Stanisława Różewicza kino osobne
Ostatni raz widziałem go w lipcu 2008 r. podczas wrocławskiego festiwalu Era Nowe Horyzonty. Na tej poszukującej nowych środków wyrazu imprezie ów 84-letni reżyser pokazywał swoje ostatnie filmy.



Stanisław Różewicz, fot. Muzeum Kinematografii

W holu festiwalowego multipleksu stał uśmiechnięty, lekko przygarbiony,  otoczony grupą młodych ludzi. Głównie słuchał, czasem krótkim zdaniem włączał się do dyskusji. Bo Stanisław Różewicz rzadko się odzywał, ale jeśli już, to były to słowa słuszne i ważne. To bez wątpienia jeden z największych autorytetów nie tylko polskiego kina, ale całej rodzimej kultury. 9 listopada zamilkł na zawsze, pozostały filmy, ich się czas nie ima.
Na wrocławskim festiwalu Stanisław Różewicz pokazywał dwa dokumenty: „Nasz starszy brat” oraz „Gdzie zabawki tamtych lat”. W tym pierwszym wspomina swego (oraz Tadeusza) starszego brata, poetę i konspiratora, przyjaciela Kazimierza Wierzyńskiego i Józefa Czechowicza, żołnierza Armii Krajowej, zamordowanego przez Niemców w 1944 roku; ten drugi to podróż do krainy dzieciństwa jego - przyszłego reżysera i jego brata - przyszłego poety.
Do lat dziecinnych i młodzieńczych powracał też w „Kinemie”, dokumentalnej opowieści o najstarszym kinie w Radomsku, mieście, w którym urodzili się bracia Różewiczowie. Kiedyś mama zabrała do Kinemy 6-letniego Stasia. Siedział zachwycony na balkonie, spoglądał z nabożeństwem na lożę starosty i komisarza policji, a na ekranie królował Charlie Chaplin. W filmie Różewicz wspomina gościnne występy Smosarskiej, Osterwy, Zelwerowicza i swój pierwszy sukces sceniczny w sztuce „Zaklęta królewna", w której wystąpił w roli muchomora.
Jako reżyser zadebiutował w 1947 roku dokumentem „Ulica Brzozowa”, nakręconą wspólnie z Wojciechem Jerzym Hasem piękną impresją o odradzaniu się z ruin Warszawy. Później każdy z nich poszedł swoją drogą, osobną, ale jakże ważną – dla siebie i dla polskiego kina. Has zawsze bardziej wierzył – używając Bazinowskiej terminologii – w obraz; Różewicz – w rzeczywistość.
Ważne miejsce w twórczości Różewicza zajmują filmy wojenne: nowelowe „Świadectwo urodzenia”, zrealizowane w paradokumentalnej poetyce „Wolne miasto” i „Westerplatte”, pełne poezji „Opadły liście z drzew” czy wieloletni półkownik – „Na melinę”. Równie ważne były w jego twórczości opowieści rozgrywające się tuż po wojnie, pozostawiające w swych bohaterach trwały, bolesny ślad: „Piwo”, „Trzy kobiety”, „Echo”. Reżysera nie pochłaniały wielkie operacje militarne czy toczona przez czołowych twórców polskiej szkoły filmowej polemika z rodzimym romantyzmem. Zawsze interesował go – przede wszystkim – człowiek. To, „co jest w człowieku w środku” – jak ujął to w tytule swego tomu opowiadań Kornel Filipowicz, jego bliski przyjaciel. Różewicz reprezentował – obok Kazimierza Kutza – ten bardziej „przyziemny” nurt polskiej szkoły filmowej.
Dzięki bratu poznał i zaprzyjaźnił się z wieloma literatami, ze wspomnianym Kornelem Filipowiczem czy z Janem Józefem Szczepańskim. To oni – obok Tadeusza Różewicza – byli często scenarzystami jego filmów. W latach 50. utworzyli nawet grupę twórczą „Miczura-film”, biorąc jej nazwę od imienia kota Filipowicza. Poza kilkoma wyjątkami, książek raczej nie ekranizował, choć korzystał ze scenariuszy autorstwa znanych pisarzy. Oprócz tematyki wojennej, frapowała go współczesność. W „Trudnej miłości” – opartej na prozie Romana Bratnego – podejmuje problem nieakceptowanego związku uczuciowego, w „Miejscu na ziemi” opowiada o zbuntowanym wobec świata, „trudnym” chłopaku, „Samotność we dwoje” to przejmujące studium psychologiczne człowieka, który nagle traci najbliższych, a „Szklana kula” – dzieje piątki maturzystów zastanawiających się  nad wyborem życiowych dróg. W filmach tych, podobnie zresztą jak i w tych skierowanych w przeszłość, Różewicz okazuje się wnikliwym dokumentalistą ludzkich wnętrz.
Bohaterem kilku swoich utworów uczynił artystę: dramaturga w „Drzwiach w murze”, aktorkę w „Kobiecie w kapeluszu”, dźwiękowca w „Aniele w szafie”. O tym ostatnim powiedział: „To film o odpowiedzialności, o obowiązkach wobec siebie i innych. W zwariowanym świecie, w którym żyjemy. Trudno udawać, że nie widzi się groźnych zjawisk - w postawach ludzi, w stosunkach międzyludzkich. Więc to film o sumieniu. O pamięci, bez której jesteśmy niczym. O strachach i lękach w nas i wokół nas". Te słowa mogą służyć za komentarz do całej jego twórczości.
Kiedy przed gdyńską premierą „Anioła w szafie” przeprowadzałem z nim wywiad do „Gazety Festiwalowej”, zapytałem o autoryzację. „Autoryzacja?” – zdziwił się – „Przecież ja to wszystko panu powiedziałem. I panu zaufałem. Gdybym nie chciał, to przecież bym się z panem nie spotkał”.

Jerzy Armata / Magazyn Filmowy SFP 4/2008   12 września 2011 13:44
Scroll