Baza / Ludzie polskiego filmu
Baza / Ludzie polskiego filmu
Mieczysław Jahoda
16 maja 2009 roku zmarł w Warszawie w wieku 84 lat Mieczysław Jahoda. Wybitny operator i pedagog, autor zdjęć do pierwszego polskiego filmu w Eastmancolorze i Cinemascopie – „Krzyżaków” Aleksandra Forda, a także do innych głośnych dzieł, m.in. „Rękopisu znalezionego w Saragossie” Wojciecha Jerzego Hasa i „Jak daleko stąd, jak blisko” Tadeusza Konwickiego. Wykształcił kilka pokoleń mistrzów kamery.



Na planie filmu "Pętla" w reż. Wojciecha Jerzego Hasa, od lewej: Jerzy Szurowski, Czesław Świrta, Mieczysław Jahoda, fot. Filmoteka Narodowa/ SF "OKO"

Zaledwie w pół roku po zakończeniu wojny Mieczysław Jahoda znalazł się w Krakowie (gdzie 21 grudnia 1924 r. przyszedł na świat) wśród słuchaczy Warsztatu Filmowego Młodych i Kursu Przeszkolenia Filmowego. Studiował z Wojciechem Hasem, Jerzym Kawalerowiczem, Kazimierzem Konradem, Jerzym Passendorferem. Wraz z nimi zachwycał się „Melodią miłości” Helmuta Kautnera. Nastrojowe zdjęcia do tego niemieckiego melodramatu wpłynęły na twórczość operatorską Jahody. Studia kontynuował na Wydziale Operatorskim łódzkiej PWSF. Ukończył je w 1953 r., wcześniej asystując Andrzejowi Ancucie na planie „Gromady” Kawalerowicza. Był II operatorem m.in. „Celulozy” i „Pod Gwiazdą Frygijską” tego samego reżysera oraz „Godzin nadziei” Jana Rybkowskiego.

W kręgu szkoły polskiej

W 1960 r. na łamach „Kwartalnika Filmowego” Mieczysław Jahoda w ankiecie „Rola operatora w dziele filmowym” zauważył, że podczas gdy kino zachodnie (neorealizm, nowa fala) dążyło do realizmu, polska szkoła filmowa proponowała kreacyjne obrazowanie rzeczywistości. W tym duchu utrzymane były zdjęcia Jahody w „Zimowym zmierzchu” Stanisława Lenartowicza, którymi w 1956 r. debiutował jako samodzielny operator w pełnym metrażu, a także w dwóch filmach Hasa – „Pętli” i „Pożegnaniach”. W „Zimowym zmierzchu” zdjęcia były barokowe, by wydobyć metaforyczne znaczenia opowieści o rozczarowaniach starzejącego się kolejarza, a jednocześnie surowe, co pozwoliło sugestywnie ukazać głuchą prowincję. W „Pętli” przytłaczały duszną atmosferą złego snu, zaś zastosowane w nich deformacje pokazywały świat oczyma głównego bohatera – alkoholika. W „Pożegnaniach” otaczały odchodzący w przeszłość świat ziemiaństwa aurą nostalgii.

Ku dwóm biegunom estetyki

„Dawniej byłem zwolennikiem (…) udziwnień i wyszukanych kompozycji, dziś skłaniam się do powściągliwej, pozbawionej ozdobników narracji fotograficznej (…)” – pisał Jahoda we wspomnianej ankiecie. Faktycznie, nawet dzieła zaliczane do szkoły polskiej  („Ogniomistrz Kaleń” Petelskich, „Szyfry” Hasa) artysta sfotografował „powściągliwie”, a cóż dopiero mówić o współczesnych filmach obyczajowych: „Spotkaniu w Bajce”, „Spóźnionych przechodniach” i „Naprawdę wczoraj” Rybkowskiego.
W swoim żywiole czuł się jednak wtedy, gdy mógł znowu „poszaleć” z kamerą. Tak było w epickim „Rękopisie…” czy „Jak daleko stąd, jak blisko”. W filmie Konwickiego objawił się „nowy” Jahoda, który wykorzystał do maksimum środki wyrazowe współczesnego kina – nie tylko barwę, ale również transfokator i dynamiczne ujęcia z ręki.

Na Eastmanie i w panoramie

Jahoda był zwolennikiem koloru i szerokiego ekranu. Eastmancolor wypróbował w 1959 r. w eksperymentalnym „Stadionie” Stanisława Jędryki, zaś rok później – w połączeniu z Cinemascopem – w „Krzyżakach”. W superprodukcji Forda zdarzają się dyskusyjne rozwiązania kolorystyczne. Ale są też liczne świadectwa trafnego zastosowania barwy. Imponujący rozmach inscenizacyjny filmu był w dużej mierze zasługą Jahody.
Artysta jeszcze dwa razy mistrzowsko wykorzystał format panoramiczny – w „Ogniomistrzu Kaleniu” i „Rękopisie…”. Nie licząc „Jak daleko stąd, jak blisko”, w filmach kinowych (bo trzeba pamiętać o telewizyjnych i serialach, z „Czterdziestolatkiem” na czele) pięknie posłużył się barwą w komedii Tadeusza Chmielewskiego „Nie lubię poniedziałku” (gdzie stworzył jeden z najbardziej urokliwych filmowych portretów Warszawy), w „Skorpionie, pannie i łuczniku” Andrzeja Kondratiuka, „Mazepie” Gustawa Holoubka i w filmie Stanisława Jędryki „Do góry nogami”.  „Raz udało nam się skręcić w jeden dzień sceny zaplanowane na trzy dni. Mietek uznał to za szaleństwo, ale odczuwał satysfakcję. Pracował szybko, sprawnie, z pasją. Wiele wymagał od siebie i innych” – mówi Jędryka.
Po raz ostatni Mieczysław Jahoda stanął za kamerą w 1987 r. na planie telewizyjnego filmu Jędryki „Sami dla siebie”. Dziewięć lat wcześniej wyreżyserował z Januszem Rzeszewskim  komedię „Hallo Szpicbródka”.

Wielka pasja: Szkoła Filmowa

Mieczysław Jahoda przez 40 lat wykładał w PWSFTviT w Łodzi. Posiadał tytuł profesora nadzwyczajnego. W licznym gronie jego uczniów są takie znakomitości jak Jolanta Dylewska, Paweł Edelman, Łukasz Kośmicki, Grzegorz Kuczeriszka, Zbigniew Rybczyński i  Jarosław Szoda. „Szkoła stała się wielką pasją Jahody” – mówi były wieloletni prorektor i dziekan Wydziału Operatorskiego, prof. Mieczysław Lewandowski – „który nadał nowy sens kształceniu operatorów: ponad wiedzę wyniósł postawę twórczą i artystyczną ideowość. Nie uznawał kompromisu i bronił prawdy, tak jak ją rozumiał. Jego wielką cechą była uczciwość, niekiedy trudna dla otoczenia. To jednak zjednywało mu autorytet na równi z dorobkiem filmowym”.
Andrzej Bukowiecki / Magazyn Filmowy 3/2009   9 września 2011 20:23
Scroll