Baza / Ludzie polskiego filmu
Baza / Ludzie polskiego filmu
Kino to sprawa serio. Jubileusz Krzysztofa Zanussiego
Kino Krzysztofa Zanussiego nie pasuje do gotowego szablonu. Jest osobne. Dysponując wielką warsztatową biegłością, Zanussi wychodził zawsze z założenia, że kino jest czymś więcej niż wizualną feerią. Film to zadanie: dla widza, dla człowieka.


fot. K. Kiljan/ SFP

To ekwiwalent literackiego zapisu lub prywatnej rozmowy, w której idzie o sprawy najistotniejsze. Sens życia lub śmierci, prawo do suwerenności postaw lub usprawiedliwiony oportunizm. Sedno (problem) wyznacza perspektywę całościową. W kinie Krzysztofa Zanussiego nie znajdziemy wielu formalnych fajerwerków. Autor „Barw ochronnych” jest bowiem przekonany, że kino to nie tylko rozrywka, ale przede wszystkim szansa na podjęcie skupionej rozmowy z widzem. Ale siła filmów Krzysztofa Zanussiego wynika z perfekcyjnego godzenia przeciwieństw. Chrześcijański światopogląd konweniuje z racjonalizmem fizyka i erudycją filozofa. Zanussi ma zbyt dobry smak jako człowiek, żeby w roli artysty mógł przystać na epatowanie tanimi oleodrukami albo bałamutną metafizyką. Katolicki ton w filmach Krzysztofa Zanussiego, podobnie jak w literackich dziełach Bernanosa czy Greene’a, wynika z głębi doświadczenia duchowego - bez ozdobników rodem z jarmarku. Ale równolegle ten sam elegancki Zanussi nie boi się bronić kruchości, niepewności i załamań swoich bohaterów. Daje im prawo do błędów i pomyłek, do wyboru alternatywnej drogi.
Krzysztof Zanussi niemal się nie zmienia – jest zawsze tak samo eleganckim i  dystyngowanym panem w średnim wieku. W żadnym wypadku nie siedemdziesięciolatkiem! Z drugiej strony - ilość i waga jego dokonań filmowych sytuują go w ścisłym gronie najważniejszych twórców X Muzy w Polsce.
Zanussi bardzo wcześnie osiągnął sukces. Został dostrzeżony jeszcze jako amator - wybitnie uzdolniony członek klubu filmowego. Jego film dyplomowy, „Śmierć prowincjała” z 1966 roku, uznany został za arcydzieło. Skądinąd oglądane dzisiaj, po latach, pierwsze profesjonalne filmy Krzysztofa Zanussiego (ze „Śmiercią prowincjała” i „Strukturą kryształu” na czele) są nie tylko potwierdzeniem skali talentu reżysera, ale także rzadkiej konsekwencji stylistycznej. Wprawdzie, jak każdy artysta, Zanussi popełnia błędy, bywa, że po omacku szuka nowych możliwości kontaktu z widzem, niemniej na pewno pozostaje wierny niemal wszystkim ideałom, które ukształtowały go przed czterdziestu laty. Najkrócej rzecz ujmując - chodzi o odwieczny moralny dylemat: być czy mieć, żyć w zgodzie z samym sobą, czy szukać kompromisów. W najważniejszych filmach Krzysztofa Zanussiego – „Życiu rodzinnym”, „Spirali” czy „Za ścianą” – reżyser portretował młodych ludzi dopiero poszukujących swojego miejsca, wskazywał na atrakcyjne pokusy, którym łatwo ulec, oraz na znacznie trudniejsze do przyjęcia obowiązki, których efektem jest jednak dojrzałość: świadomość swojej siły i słabości wobec mocy i chwiejności cudzych postaw.
Filmy Krzysztofa Zanussiego, zwłaszcza jego najwybitniejsze tytuły, które powstały w latach 70. ubiegłego wieku, obarczone były zawsze ryzykiem nachalnej tezy. A jednak Zanussiemu z reguły udawało się unikać niebezpieczeństw natrętnego morału. Będąc autorem niemal wszystkich scenariuszy swoich filmów, wielką wagę przykładał do pracy z aktorem, do improwizacji. Dla Zanussiego aktor jest partnerem. Kimś, kto wnosi do filmu prywatne lęki, nadzieje i dylematy. W zamian za to, Zanussi dawał aktorom szansę na prawdziwe rozwinięcie skrzydeł, mówienie własnym głosem, pokazywanie indywidualnej postawy. Dzięki Mai Komorowskiej kino Zanussiego wzbogaciło się o niezmiernie ważną, bogatą skalę emocjonalności, albo – jak w „Cwale” – o wyjątkowe poczucie humoru. Z kolei obecność Zbigniewa Zapasiewicza zaowocowała bodaj najpełniejszym w polskim kinie portretem intelektualisty - zamkniętego w sobie, niekiedy cynicznego, ale równolegle skrywającego głęboko ukrytą ranę: grzech lub łzy.
Wydaje się, że Krzysztof Zanussi osiągnął w zawodzie prawie wszystko, co było do zdobycia - uznanie krytyki i międzynarodowej publiczności. Jest laureatem co najmniej kilkudziesięciu festiwalowych nagród, z prestiżowym Złotym Lwem festiwalu weneckiego na czele (za wspaniały „Rok spokojnego słońca” z 1984 roku). W latach 1971-1983 Zanussi był wiceprezesem Stowarzyszenia Filmowców Polskich, od lat znakomicie kieruje Studiem Filmowym „Tor”, a lista społecznych funkcji i inicjatyw, którym patronuje, zajmuje kilka stron. A jednak, czytając w ostatnich latach, moim zdaniem nadmiernie kąśliwe epitety pod adresem twórcy „Życie rodzinnego”, mam wrażenie, że reżyser, o którym „wiemy prawie wszystko”, domaga się poważnej reinterpretacji, nowego spojrzenia na jego twórczość, również z szerszej, sytuującej ją w światowym kontekście, perspektywy. Być może w ostatnich latach – poza „Życiem jako śmiertelną chorobą…” i „Persona non grata” – Krzysztof Zanussi częściej rozczarowywał swoich widzów niż ich uszczęśliwiał, ale jednak pozostaje jednym z najważniejszych autorów filmowych. Do odkrycia.
Łukasz Maciejewski / Magazyn Filmowy SFP 2/2009  9 września 2011 19:55
Scroll