Baza / Historia polskiego kina
Baza / Historia polskiego kina
Niewiarygodne przygody polskiego filmu: Beatlemania story
„Beatlemania story – ile to już lat? / Gryfy gitar jeszcze lśnią, choć ekran zbladł. / Beatlemania story – wspomnień anioł stróż, / zmarszczki czasu liczy srebrny kurz” – słowa tej popularnej piosenki sprzed lat śpiewanej przez Irenę Jarocką przypomniałem sobie, oglądając stare polskie filmy podczas gdyńskiego festiwalu zgrupowane w cyklu „Zapomniane piosenki”.
"Kulig" (1968) Stanisława Kokesza, a w nim Skaldowie i Niebiesko-Czarni, "Milion za Laurę" (1971) Hieronima Przybyła z Quorum i Wagantami, "Koncert na 707 ulic" (1969), montaż kilku – jak to określono w programie – rodzimych proto-teledysków, m.in. Macieja Kossowskiego, grupy No To Co, wyreżyserowanych przez Ryszarda Plucińskiego (zdjęcia – Mieczysław Jahoda, choreografia – Konrad Drzewiecki, scenografia – Xymena Zaniewska!!!). Szkoda, że zamiast "Wielkiej majówki" (1981) Krzysztofa Rogulskiego z Maanamem nie pokazano "Mocnego uderzenia" (1966) Jerzego Passendorfera, bo tamten film pochodzi z późniejszej dekady, a to w dziejach polskiego big-beatu niemal epoka.
 
 
 
Waldemar Ignaczak, Robert Piechota, Andrzej Zieliński i Piotr Siwkiewicz  w filmie Yesterday, reż. Radosław Piwowarski, Fot. Krzysztof Wellman/WFDiF/Filmoteka Narodowa
 
Lata 60. to Czerwono-Czarni, Niebiesko-Czarni, Czerwone Gitary, Skaldowie, czyli  big-beat, dekada później to Maanam, Perfekt, Republika, Lady Pank, Lombard, czyli nieco ostrzejsza muzyka, którą oficjalnie już zezwolono nazywać rockiem. W Mocnym uderzeniu Jacek Zieliński śpiewał ze Skaldami w tytułowej piosence: „Co to komu szkodzi, że jesteśmy młodzi / Nie dla nas Saganka – smutku precz / Tak się zabawiamy, dopóki młodość z nami / Mocne uderzenie – mocna rzecz” (notabene tekst tego bigbitowego utworu napisał… Ludwik Starski, autor wielu niezapomnianych szlagierów przed- i tużpowojennych). No faktycznie, uderzenie było mocne, bo jak śpiewała Karin Stanek, charyzmatyczna wokalistka Czerwono-Czarnych: „Właśnie sprzedano – radio podało, trzystutysięczną gitarę”. To były czasy, gdy każdy chciał grać, co więcej – każdy chciał mieć własny zespół. Też grałem, a co, na gitarze basowej zmajstrowanej przez kolegę, która wprawdzie niezbyt stroiła, ale efektowna była, czerwono-biała tzw. deska. I grało się – w myśl recepty „trzy akordy, darcie mordy” – „The House of the Rising Sun” Animalsów czy „Love Me Do” Beatlesów.
 
I tutaj w tych kombatanckich wspomnieniach dochodzę do filmu, którego wprawdzie w Gdyni nie pokazano, ale który chyba najtrafniej – i najpiękniej – pokazywał tamte czasy: "Yesterday" (1984) Radosława Piwowarskiego. Jest rok 1964, małe miasteczko gdzieś w Polsce. Czterech kumpli z miejscowego technikum zakłada zespół. Nut wprawdzie nie znają, zaledwie kilka akordów, ale nie to jest istotne – najważniejsze są chęci, no i fryzury, ciuchy oraz artystyczne ksywy: John, George, Paul, Ringo… A łatwo nie było: nauczyciele i rodzina goniły do fryzjera, gitary podłączone dość prowizorycznie do radioodbiornika, który służył za wzmacniacz, czasem „kopały”. Świetnie to pokazał Jerzy Gruza w serialu "Wojna domowa" (1965-1966), a piosenka Jerzego Dudusia Matuszkiewicza ze słowami Wojciecha Młynarskiego z trzynastego odcinka, zatytułowanego "Młode talenty", wręcz zdefiniowała stan psychiczny bigbitowego pokolenia: „Tak mi źle, tak mi źle, tak mi szaro / Każdy dzień ciągnie się jak makaron / Wtedy był deszcz i mgła, porcja mżawki / Zmokłaś ty, zmokłem ja / Zmokły na drzewach kawki / Zmokły pończochy dwie typu je-je / Mnie mój cud bitels but się rozkleił / No a najgorsze chyba, że / Starzy nie puszczą więcej cię / Tak mi źle, tak mi źle, tak mi źle”… Pięknie było.
 
„Yesterday… / All my troubles seemed so far away / Now it looks as though they're here to stay / Oh, I believe in yesterday („Wczoraj... / Wszystkie moje zmartwienia wydawały się być takie odległe. / Chociaż wydaje się, że rozgościły się tu na dobre. / Och, wierzę we wczorajszy dzień).
Jerzy Armata / Magazyn Filmowy 10/2016  3 lutego 2017 12:07
Scroll