Baza / Historia polskiego kina
Baza / Historia polskiego kina
"Ćwiczenia warsztatowe"
fot. Jacek Petrycki, Filmoteka Narodowa
Krótkometrażowcy: "Ćwiczenia warsztatowe"
Ktokolwiek należy do wyznawców „czystego”, czyli pozbawionego udziału pierwiastka inscenizacji, dokumentu filmowego – ten będzie się srożył, zżymał i psioczył, oglądając "Ćwiczenia warsztatowe" Marcela Łozińskiego (1984). Inscenizacja na dokumentalny zapis rzeczywistości wyziera tu bowiem zewsząd: z każdego ujęcia, z każdego dźwięku i z każdego słowa wypowiadanego na ekranie. A jednak powstał z tego dokument, i to jaki!
Czy przekaz dokumentalny złożony, na który składa się seria spreparowanych od A do Z ruchomych obrazów może się sam zdemaskować? Nie, ale może to uczynić jego autor świadom groźnej w skutkach mocy narzędzi filmowych, jakie ma do dyspozycji. Stawką w tej trudnej grze jest zbiorowa świadomość – nienadążająca za realnymi zmianami i poniekąd bezbronna w starciu z codzienną praktyką manipulowania przekazem w sferze filmowo-telewizyjnej propagandy. Napis końcowy Ćwiczeń warsztatowych głosi: „Film został zmontowany bez wiedzy i zgody osób biorących w nim udział, przy użyciu metody asynchronicznego montażu obrazu i dźwięku”.

Kto zechce i potrafi, rozpozna w migawkach ulicznej sondy reporterskiej znajome osoby z kręgu rodzinnego (syn reżysera Paweł) i ze środowiska (ówcześni studenci łódzkiej Szkoły Filmowej), które Marcel Łoziński zaprosił w charakterze aktorów/uczestników. Ale bynajmniej nie to było najważniejsze. Najważniejsza okazała się demonstracja oszukańczej potęgi asynchronicznego montażu obrazu i dźwięku. Zabiegu wtedy rutynowo wykorzystywanego na co dzień przez komunikatory w niecnym celu, by zakłamać pokazywaną rzeczywistość. Na lata przed tym, zanim w słowniku terminów filmowych pojawiło się określenie „mock documentary”, Marcel Łoziński zrealizował kapitalny peerelowski „łże-dokument”, w którym obnażył potęgę ułudy ruchomych obrazów udających rzekomą realność.

Kłamać w żywe oczy, łgać za pomocą kamery, mikrofonu i nożyczek, bezczelnie przeinaczać cudzy pogląd, intencję wypowiedzi i sens słów, które widz przed momentem usłyszał, po to, by zamienić je w coś dokładnie odwrotnego. Własnym oczom i uszom nie wierzymy. Niebywała jest łatwość, z jaką materia filmowa poddaje się oszukańczym manipulacjom redaktorów i decydentów, którzy bez skrupułów zamierzają ją wykorzystać do celów propagandowej dezinformacji.     

W kategorii dokumentu autotematycznego "Ćwiczenia warsztatowe" nie mają sobie równych nie tylko w kinematografii polskiej, ale i światowej. Ujawnić i pokazać adresatowi, jak to działa. To film-instrukcja, operujący środkami i metodami pseudodokumentu dokument, który ostrzega i alarmuje. Nie chodzi w nim tylko o zwodnicze właściwości audiowizualnego medium: filmowego, telewizyjnego etc. Chodzi o coś więcej, mianowicie o zdemaskowanie metod cynicznego, kłamliwego oraz podstępnego emitenta, który tym medium zawładnął, i który się nim perfidnie posługuje – nie po to, by odkryć rzeczywistość, lecz by ją z rozmysłem sfalsyfikować i doszczętnie załgać.

Od tamtego czasu zmieniły się nośniki, środki wyrazu i sposoby manipulacji, ale nie uległa zmianie istota publicznego oszustwa, jakim jest każdy tzw. fakt medialny. "Ćwiczenia warsztatowe" nie straciły nic ze swojej porażającej wymowy. Dzisiaj, trzy dekady później, aktualność filmu Łozińskiego okazuje się równie czytelna dla widza jak wtedy.

Marek Hendrykowski / "Magazyn Filmowy SFP", 62 / 2016  16 stycznia 2017 21:13
Scroll