Baza / Historia polskiego kina
Baza / Historia polskiego kina
fot. Monika Chmielarz/Archiwum prywatne Radosława Kaima
Radosław Kaim. Polski akcent to nie jest brzemię, tylko wyróżnik.
Z Radosławem Kaimem rozmawia Artur Zaborski
Artur Zaborski: Spotykamy się na Kinotece, festiwalu polskich filmów w Londynie, gdzie mieszkasz i pracujesz jako aktor. Jak to się stało, że zacząłeś robić karierę właśnie tutaj?
Radosław Kaim: Wszystko zaczęło się bardzo niewinnie. Po nagrodzie na festiwalu w Gdyni za najlepszy debiut byłem sfrustrowany brakiem propozycji nowych ról. Pracowałem przez jakiś czas w teatrze, ale oferty filmowe ucichły. Przeniosłem się z Krakowa do Warszawy, ale i to nie pomogło. Zdecydowałem się więc na przerwę w aktorstwie. Przyjechałem do Londynu w czasie, kiedy otworzyły się granice po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Miałem tutaj znajomych, planowałem zostać kilka miesięcy. Szybko się jednak okazało, że nie jestem w stanie długo funkcjonować bez aktorstwa. Zadziałał wtedy mój agent, który załatwił mi pierwszą rolę w BBC, w serialu "Budząc zmarłych". Zagrałem w nim kilka epizodów. Ale to wystarczyło, bo odwrotnie niż w Polsce, po tej roli szybko posypały się kolejne propozycje. Zacząłem pracować dla BBC regularnie.

Spodziewałeś się takiego obrotu spraw?
Zawsze miałem taki zamiar, żeby pracować globalnie, a nie tylko w Polsce. Uważałem, że Polska jest tyko krajem jednym z wielu. Nigdy nie chciałem się do niej ograniczać, ani w niej zamykać.
 
Grasz role z akcentem czy wcielasz się też w Brytyjczyków?
Gram najróżniejsze narodowości i są to role z akcentem. Wcielałem się w Niemców, Rosjan, Polaków. Akcent ogranicza, ale tym samym jest to też niszą, w której funkcjonujesz jako aktor zza granicy, co daje ci duże możliwości. Nie rozumiem, dlaczego aktorzy próbujący robić karierę za granicą, rozpaczają z tego powodu. To nie jest brzemię, tylko wyróżnik. Można go przekuć we własny sukces. Zagrałem dużo ról w filmach i w telewizji, które temu dowodzą. Dzięki nim dostałem też możliwość grania w brytyjskim teatrze. Zagrałem w Manchesterze w Royal Exchange Theatre.
 
Na tym polu masz zresztą duże zaplecze.
W Polsce grałem głównie w teatrze. Pojawiałem się w spektaklach Teatru Starego, w Teatrze Współczesnym zagrałem Romea, pracowałem też z Krystianem Lupą. Zawsze byłem aktorem szukającym niestandardowych sposobów na wyrażanie siebie, dlatego w pewnym momencie pojechałem do Nowego Jorku na warsztaty Roberta Wilsona na Long Island. Marzyłem jednak o tym, żeby grać w filmach.
 
Jak myślisz, dlaczego właśnie w Wielkiej Brytanii tak szybko ci się to udało?
Na pewno pomogło moje doświadczenie z Polski i solidne wykształcenie. Swoje zrobiło też to, że zagrałem w National Theatre Studio, a to bardzo prestiżowa instytucja, w której aktorzy są zauważani. Dorobek to jest coś, na co tutaj zwraca się uwagę, i w co się inwestuje. Umiejętności przekładają się na osiągnięcia. Wiadomo, że cały czas trzeba pracować z wyglądem i pasować wiekowo do roli. Ale Brytyjczycy są o wiele bardziej otwarci na różnych aktorów. Mam wrażenie, że tutaj role, które ma się na koncie, dodają się do siebie, tworzą portfolio. Jakość ról i ich prestiż otwierają kolejne drzwi. Jeśli zagrasz w BBC, to już jesteś w tym gronie aktorów, których oni doceniają, i o których pamiętają, dlatego szybko przychodzą kolejne propozycje. W ich "Szpiegach z Warszawy" miałem już większą rolę, jedną z głównych, tym razem Niemca. To wszystko doprowadziło mnie do tego, że zagrałem w Soho Theatre. Pojawiłem się w monodramie, który był nominowany do nagrody Laurence’a Oliviera. Po tej nagrodzie – co nie stało się w Polsce – otworzyły się kolejne drzwi w świecie filmu. Teraz w Wielkiej Brytanii moja pozycja jest na tyle dobra, że moja praca funkcjonuje płynnie.


Fot. Monika Chmielarz/Archiwum prywatne Radosława Kaima
 
Ale jednak zdecydowałeś się opuścić Londyn na rzecz Los Angeles.
Po 10 latach w Wielkiej Brytanii wiedziałem już, jakie daje możliwości. Są one duże, ale tak jak powiedziałem wcześniej, ja nie chcę się ograniczać do jednego miejsca. W Londynie dużo pracowałem w telewizji, teraz pora na film, a ten dzieje się w Los Angeles. Jestem tam od pół roku. Mam menadżera i zieloną kartę, więc mam za sobą tylko okres przygotowawczy i żywię nadzieję na coś większego. Teraz wróciłem do Londynu, bo dostałem propozycję zagrania w kolejnym mini serialu BBC na podstawie bestsellera Johna Lanchestera „Capital”. To historia o Londynie i o mieszkańcach Londynu. Głównym bohaterem jest Polak, chłopak, który przyjeżdża z Polski nad Tamizę szukać pracy. On jest wykształconym inżynierem, który rozwija firmę budowlaną zajmującą się renowacją domów. Jest więc inteligentem pracującym dla bogatych Anglików. Zderzają się tutaj relacje pomiędzy nuworyszami i chłopakiem pochodzącym z klasy robotniczej.
 
Skończysz zdjęcia i wracasz do Stanów?
Tak, bo mam tam umówione spotkania do olbrzymich produkcji filmowych. Byłem już brany pod uwagę do "Mission: Impossible 5" czy nowej części serii "X-Men", a także do dużych produkcji telewizyjnych. Widzę więc, że mam realne szanse na pracę i karierę tam. To wydaje się tylko kwestią czasu i cierpliwości.
 
Co jest największym wyzwaniem w podboju anglosaskiego rynku filmowego przez Polaka?
Znam mnóstwo aktorów nie tylko z Polski, ale z całej Europy, którzy są w Londynie i nic nie robią. Mam wrażenie, że im brakuje konsekwencji w działaniach. Ci ludzie nie idą w kierunku, który sobie wyznaczają. Praca aktora jest zawsze zależna od uwarunkowań. Ale konsekwentne działanie pozwala tym uwarunkowaniom na zaistnienie, pokazanie się. Nie można się poddawać chwilom zwątpienia i chwilowemu bezrobociu. Przecież często jest tak, że idzie się na kilka castingów pod rząd i nie dostaje się żadnej roli. Nie można się tym zniechęcać, ani tracić wiary w siebie. Druga kwestia to ciężka praca. Tu nie chodzi tylko o to, że trzeba dbać o swoją kondycję fizyczną. Trzeba się nieustannie rozwijać, także intelektualnie. Ja cały swój wolny czas przeznaczam na naukę języków. Mówię płynnie po polsku, niemiecku, rosyjsku i angielsku. Teraz uczę się hiszpańskiego. Bo wiem, że jeśli otworzę się na świat, to ten świat też mnie przyjmie.
 
Z czego wynika ten brak konsekwencji u twoich kolegów po fachu?
Ze sposobu myślenia, to on nas najbardziej ogranicza. Polska jest jednym z krajów Europy Wschodniej i jak każda kultura ma swoje zasady gry. Ale one już w Londynie nie obowiązują, nie mówiąc nawet o Los Angeles. Aktor musi wierzyć w swoje możliwości. Zamiast walczyć z akcentem – zaakceptować go i wykorzystać jako swoją siłę. To już nie jest czas, że Brytyjczycy czy Amerykanie robią filmy, których odbiorcami są rasowi Brytyjczycy czy Amerykanie. Oni się otwierają na świat, więc polscy aktorzy nie powinni udawać, że są Amerykanami czy Brytyjczykami, tylko być Polakami w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych. Na tym etapie mojej kariery mogę to śmiało powiedzieć. Nie czuję się ograniczany przez swoją polskość. Taką miałem zawsze wizję aktorstwa – jestem aktorem z Polski, a nie polskim aktorem.
 
Nie kusi cię czasem, żeby jednak wrócić do Polski?
Na pewno bym to zrobił, gdybym dostał interesującą rolę. Lubię Polskę i bardzo chętnie bym w niej pracował. Ale jednak nie jestem pewny, czy mógłbym w niej mieszkać. Londyn to miejsce, w którym czuję się u siebie. To miasto jest tak różnorodne i otwarte. Wolałbym pracować w Stanach i mieć dom w Londynie.
Artur Zaborski / Magazyn Filmowy SFP, 48/2015  25 marca 2016 08:49
Scroll