Baza / Historia polskiego kina
Baza / Historia polskiego kina
Wojciech Wiszniewski
fot. Jerzy Troszczyński/Filmoteka Narodowa
Wojciech Wiszniewski – był taki Ktoś
Wojciech Wiszniewski, zwany Szajbusem. Nie jest postacią zapomnianą, ciągle ktoś – najczęściej koledzy z czasów studiów w łódzkiej Szkole Filmowej – przypomina w towarzyskich rozmowach, jak to z Szajbusem bywało.
Był wielką nadzieją polskiego kina, jedną z najciekawszych jego indywidualności, pomimo że zrealizował zaledwie kilka dokumentów i jedną telewizyjną fabułę. Wojciech Wiszniewski, zwany Szajbusem. Zadebiutował szkolną etiudą „Zawał serca” w 1967 roku, czternaście lat później zmarł… na zawał serca, w przeddzień 35. urodzin.

To normalne, był postacią wyrazistą i nieprzeciętną. Ale – jak się okazuje – i ponadczasową. Kiedy zapytałem ostatnio Michała Oleszczyka (rocznik 1982), dyrektora artystycznego gdyńskiego festiwalu, o najważniejszych dla niego artystów kina, obok Alfreda Hitchcocka, Krzysztofa Zanussiego i Jerzego Skolimowskiego wymienił właśnie Wiszniewskiego.  

Urodził się w Łodzi, w rodzinie inteligenckiej. Ojciec był adwokatem. Zmarł, gdy syn miał pięć lat. Matka, aby zabezpieczyć egzystencję swoim synom i sobie, zmuszona była wynajmować pokoje. W owym czasie rozwijał się w Łodzi prężnie przemysł kinematograficzny, stąd często pojawiali się w domu państwa Wiszniewskich ludzie filmu. Mieszkali tam m.in. Roman Polański, Henryk Kluba, Andrzej Kostenko. To właśnie oni zarazili Wojtka filmem. Zarazili skutecznie. Już w swych szkolnych etiudach i pierwszych dokumentach (Jutro, 1970; „Opowieść o człowieku, który wykonał 552% normy”, 1972; „Wanda Gościmińska. Włókniarka”, 1975) wypracował sobie Wiszniewski własny, oryginalny charakter filmowego pisma. Dokument kreacyjny – takim terminem, tylko pozornie wewnętrznie sprzecznym, zaczęto określać jego kino. Dokument, bo precyzyjnie rejestrował otaczającą rzeczywistość, kreacyjny – gdyż często do jej opisu sięgał po środki wyrazowe charakterystyczne właśnie dla kina fabularnego (operowanie symbolem, metaforą, skrótem, monologi wypowiadane wprost do kamery, dbałość w budowaniu kadru). To wszystko powodowało, że jego dokumenty nie stawały się tylko rejestracją konkretnego przypadku, a nabierały charakteru uniwersalnego i ponadczasowego.

Takim filmem był „Elementarz” (1976), już właściwie nie dokument sensu stricto, lecz esej filozoficzny poświęcony Polsce lat 70., a precyzyjnie: kondycji i stanowi świadomości jej mieszkańców. „Stolarz” (1977) to skrócony kurs najnowszej historii Polski (1918-1977) opowiedziany poprzez indywidualną biografię tytułowego bohatera. Kolejne etapy jego życia wyznaczały nie tylko wydarzenia osobiste, ale – przede wszystkim – społeczne i polityczne. To film o wpływie atmosfery politycznej na egzystencję jednostki, na jej pracę i codzienne bytowanie, esej o przedmiotowości człowieka wobec Historii.

Wiszniewski mówił donośnym głosem – tyle że niesłyszalnym. Jego filmy zamiast na ekrany trafiały na półki. Światło dzienne zobaczyły – i właściwie docenione zostały – dopiero w 1981 roku, w czasie wolnościowego powiewu tzw. pierwszej Solidarności. Ale Wiszniewski tego już nie doczekał, nagrody na krakowskim festiwalu odebrała wdowa po zmarłym artyście.

Spośród filmów Wiszniewskiego najbardziej władzę rozsierdziła skromna fabuła telewizyjna „Historia pewnej miłości” (1974), słodko-gorzka (a raczej gorzko-słodka) opowieść o młodym robotniku, który ma szansę otrzymać mieszkanie, pod warunkiem że stanie się rozwojowy, tzn. szybko się ożeni. Film nie tylko skierowano na półkę, ale postanowiono wręcz taśmę przerobić na grzebienie. Zdesperowany reżyser wyniósł kopię z wytwórni i ukrył ją we własnym mieszkaniu pod łóżkiem. Znaleziono ją dopiero po jego śmierci. W 1981 roku miała się odbyć na gdańskim festiwalu spóźniona premiera. W ostatniej chwili ją odwołano. „Pod czyim łóżkiem znajduje się aktualnie kopia filmu Wiszniewskiego?” – pytał retorycznie Adam Garbicz na łamach „Gazety Krakowskiej”. A swoją drogą, film ten, choć dostępny już na płytach DVD, wciąż czeka na swoje odkrycie. To bez wątpienia jedno z najwybitniejszych dokonań w dziejach polskiej kinematografii lat siedemdziesiątych.


Jerzy Armata / Magazyn Filmowy SFP, 38/2014  24 stycznia 2015 18:12
Scroll