Baza / Historia polskiego kina
Baza / Historia polskiego kina
Jerzy Rutowicz na planie filmu "Orzeł", reż. Leonard Buczkowski
fot. Wiesław Zdort/SF Kadr/Filmoteka Narodowa
Złote czasy polskiego kina
17 stycznia 1945 roku została wyzwolona Warszawa, dwa dni później Łódź. Do Łodzi, nie tak zniszczonej jak Warszawa, ściągał kto mógł. Na ulicy Narutowicza zamieszkali filmowcy, jednak o tym, że w Łodzi powstała „fabryka snów” zadecydowały teatry i grający w nich aktorzy.
Grali w nich tacy aktorzy jak Józef Węgrzyn, Jacek Woszczerowicz, Jadwiga Chojnacka, Jan Kurnakowicz, a także Hanka Bielicka, Andrzej Łapicki, Jerzy Duszyński i wielu innych, którzy występowali często w realizowanych filmach.

Wytwórnia filmowa, która powstała na terenie hali sportowej, nie dysponowała halami zdjęciowymi przystosowanymi do zdjęć z jednoczesnym nagrywaniem dźwięku. Nowe hale nie były wygłuszone, co wymagało całkowitej rekonstrukcji ścian, nie przystosowanych do kręcenia zdjęć filmowych, zwłaszcza z nagrywaniem 100 proc. dźwięku. Następowały kolejne adaptacje byłego obiektu sportowego do potrzeb filmu. Powstała tzw. zapadnia, którą można było wypełniać wodą oraz zastosowano instalację umożliwiającą podwieszanie reflektorów pod sufitem. Jednak nie istniała wtedy komputeryzacja i wiele realizowanych filmów wymagało pomysłowości ludzi, tzw. złotych rączek.

Pamiętam, jak kierowałem produkcją filmu "Orzeł" (1958, reż. Leonard Buczkowski) i łódź podwodna płynęła przez cieśninę Skagerrak, a zastosowanie świec dymnych nie było możliwe na morzu z uwagi na silny wiatr, który rozwiewał dym. Zastosowaliśmy na hali zdjęciowej najzwyklejsze drabiny, na których umieściliśmy kamerę filmową i reflektory. Po wypełnieniu hali zdjęciowej dymem, dawało to wrażenie, że znajdujemy się w gęstej mgle, na morzu. Dzisiaj komputer ułatwiłby nam to wszystko.

Kiedy rozpocząłem produkcję filmu "Wraki" (1956, reż. Ewa i Czesław Petelscy), scenograf Ryszard Potocki wybudował na hali zdjęciowej makietę zatopionego statku. Podłogę wyłożył grubą warstwą gąbki posypanej zwyczajnym popiołem. Aktorzy, stąpający w ciężkich butach nurkowych po gąbce, unosili popiół, który dawał złudzenie mułu morskiego. Operatorzy Karol Chodura i Kurt Weber, w celu uzyskania wrażenia zdjęć podwodnych, umieścili przed obiektywem nierówno wylaną szybę, co dawało – w momencie obrotu szyby – wrażenie zdjęć podwodnych. Pełne wrażenie zdjęć podwodnych uzyskaliśmy poprzez wkopiowanie – wykonanych w Moskwie – bąbelków powietrza. Efekt był znakomity. Dzisiaj kręcilibyśmy to pod wodą, z użyciem kamer przystosowanych do zdjęć podwodnych.

Ten sam scenograf, Ryszard Potocki, przy realizacji filmu "Pociąg" (1959, reż. Jerzy Kawalerowicz) zastosował tzw. lustra, które powtarzały ten sam obraz przed wszystkimi oknami jadącego pociągu. Sam wagon pociągu został zmontowany po przywiezieniu z PaFaWagu, w częściach, co pozwalało na odstawienie ścian dla swobodnego poruszania się kamery.

Kinematografia w PRL-u narzekała na brak dobrych scenariuszy. Dopiero debiuty takich osób jak Aleksander Ścibor-Rylski, Jerzy Stawiński i Tadeusz Konwicki pozwoliły na pojawienie się wielu interesujących scenariuszy filmowych.


"Wraki", reż. Ewa Petelska, Czesław Petelski, fot. Wiesław Pyda/SF Kadr/Filmoteka Narodowa

Rok 1956. Powołano do życia Zespoły Autorów Filmowych. Zespół „Kadr”, pod kierownictwem artystycznym Jerzego Kawalerowicza, Zespół „Rytm” z Janem Rybkowskim jako kierownikiem artystycznym, Zespół „Start” z Wandą Jakubowską jako szefową artystyczną, Zespół „Syrena” z Ludwikiem Starskim na czele oraz Zespół „Kamera” z Jerzym Bossakiem. Ten moment należy uznać za zwycięstwo artystyczne, albowiem duże autorytety stanęły w pierwszym szeregu w starciu z administracją państwową. Zespoły powołały tzw. radę artystyczną, której zadaniem było opracowanie programu poszczególnych zespołów. Fakt powołania Zespołów Filmowych spowodował, że reżyserzy filmowi (a oni stanowią o prestiżu polskiej kinematografii, nie tylko w Europie, ale także na festiwalach światowych) nie pozostawali sami w walce o zatwierdzenie scenariusza filmowego. Doświadczeni kierownicy artystyczni, wspólnie z kierownikiem literackim, a także współpracującymi z zespołem literatami, mogli połączyć swoje starania o wartość artystyczną scenariusza filmowego.

Należy podkreślić, że w Zespole „Kadr” pojawiały się nazwiska utalentowanych reżyserów. Tu debiutowali Andrzej Wajda, Janusz Morgenstern, Tadeusz Konwicki, Paweł Komorowski, Andrzej Munk i wielu innych. Wspólnie z zespołem wielu z nich mogło toczyć „bój” z Naczelnym Zarządem Kinematografii o skierowanie scenariusza do realizacji.

Moment ten stanowił podstawę dla zespołu do powołania tzw. trójki realizatorskiej (reżyser, operator, kierownik produkcji), która decydowała o wyborze grupy zdjęciowej. W jej skład wchodzili: scenograf filmu, kostiumograf, operator dźwięku i montażysta, którzy byli upoważnieni do dalszego kompletowania grupy zdjęciowej. W systemie obowiązującym w PRL członkiem grupy zdjęciowej mógł zostać każdy pracownik PRF Zespoły Filmowe, który otrzymał odpowiednią kategorię kwalifikacyjną, zatwierdzoną następnie przez dyrektora. Dzisiaj o składzie grupy zdjęciowej decydują nie kwalifikacje, ale znajomości; w ten sposób zmagania o podnoszenie kwalifikacji zawodowych zostały zlikwidowane. A szkoda. Trójka realizatorska mogła przystąpić do opracowania tzw. planu generalnego. Ten plan zawierał teczki obiektów, kalendarz zdjęć i kosztorys filmu, który oczywiście był sporządzany w oparciu o przyznany filmowi wskaźnik zużycia negatywu i wymaganą wydajność zdjęciową, czyli uwzględniał obowiązek utrzymania w planie kalendarzowym nakręcania określonego metrażu użytkowego. Nakręcony i zmontowany film musiał być przedstawiony zespołowi filmowemu do wstępnej akceptacji. Zespół decydował o ewentualnym przedstawieniu filmu na tzw. kolaudacji. Skład komisji kolaudacyjnej był każdorazowo wyznaczany przez szefa kinematografii. To on przyznawał każdemu filmowi kategorię artystyczną. Rozpowszechnianiem filmu zajmowała się Centrala Rozpowszechniania Filmów, działająca pod nadzorem szefa kinematografii – dziś zajmują się tym liczni dystrybutorzy.

Myślę, że – mimo usilnych starań Stowarzyszenia Filmowców Polskich – nie powróci już tamta atmosfera, bo tzw. środowisko jest sobie wzajemnie nieżyczliwe.




Jerzy Rutowicz / Magazyn Filmowy SFP 35/2014  9 sierpnia 2014 09:17
Scroll