Baza / Historia polskiego kina
Baza / Historia polskiego kina
Magda Teresa Wójcik, Andrzej Zaorski i Zbigniew Zapasiewicz w filmie "Matka Królów", reż. Janusz Zaorski
fot. WFDiF/Filmoteka Narodowa
"Matka Królów". Wyboista droga do… kanonu
Niesamowita historia: dziewięć lat oczekiwania na decyzję o skierowaniu do produkcji, pięć lat zakazu dystrybucji, a potem Złote Lwy w Gdańsku i Srebrny Niedźwiedź na festiwalu filmowym w Berlinie Zachodnim.
Najpierw była jednak rozrachunkowa książka znakomitego pisarza Kazimierza Brandysa. Ukazała się w 1957 roku na fali popaździernikowej „odwilży”. Opowiada o losach Łucji Król, prostej kobiety samotnie wychowującej czterech synów i zderzającej się z dramatycznymi sytuacjami, których nie potrafi ogarnąć. W tle – kryzys lat 30., okres wojny i okupacji oraz czasy stalinowskie. A także „stary” i „nowy” system, „uczciwy” komunista, składane obietnice i zawiedzione nadzieje. Tytuł: „Matka Królów”.

Wiadomo, że na początku lat 60. zamierzał ją zekranizować Andrzej Munk. Tragiczna śmierć reżysera przekreśliła te plany. Janusz Zaorski starania o sfilmowanie powieści Brandysa rozpoczął w roku 1972. Pisarz podobno nie wierzył, że władze zgodzą się na filmową adaptację jego utworu, ale młody wówczas reżyser (miał 25 lat) – przeciwnie. I otrzymał „błogosławieństwo” od Brandysa. „W sprawach scenariuszowych pozostawił mi wolną rękę. Nalegał natomiast, abym w roli Łucji Król obsadził Barbarę Krafftównę. Andrzej Wajda, który był moim szefem w zespole X, sugerował z kolei, żebym dał tę rolę Hannie Skarżance” – wspomina Zaorski, który postawił na swoim i główną rolę powierzył Magdzie Teresie Wójcik. Zrobił to w roku 1981, już w czasie gorączki „Solidarności”. Dopiero wtedy – gdy po raz kolejny w powojennych dziejach „luzowano śrubę” – scenariusz "Matki Królów" został skierowany do produkcji.

Zdjęcia rozpoczęły się w październiku 1981 roku, ale niebawem zostały przerwane – 13 grudnia ogłoszono stan wojenny. Gdy jeszcze obowiązywał, produkcję filmu wznowiono. Jak sugeruje reżyser: „Było to możliwe, bo być może generałowie nie wiedzieli, o czym traktuje "Matka Królów" albo byli przekonani, że jest to historyczna baśń Kraszewskiego”. Okres, w którym kończył film Zaorski wspomina jako koszmarny, ale jednocześnie sprzyjający skupieniu na pracy. Aktorzy – zresztą świetnie dobrani – nie musieli po zdjęciach (realizowanych w łódzkiej WFF) wracać do teatrów, bo te były zamknięte. Reżyser miał ich stale „pod ręką”, był czas na próby, szlifowanie dialogów, dopieszczanie scen. Z drugiej strony trzeba było pokonywać mnóstwo trudności – zabiegać o rekwizyty, pozwolenia na kręcenie scen ulicznych, omijać zakazy…

Przejmujący film Zaorskiego, zrealizowany na czarno-białej taśmie, w stylu nawiązującym do obrazów polskiej szkoły filmowej, w gorzkim tonie opowiadający o dziejach najnowszych, otrzymał dobre opinie na kolaudacji. Władze stanu wojennego skierowały go jednak – tak jak "Przypadek" Krzysztofa Kieślowskiego czy "Przesłuchanie" Ryszarda Bugajskiego – na półki. Czego się bały? Czy ekranowej prawdy o Polsce? Chyba tak. Kiedy wreszcie na początku 1987 roku "Matka Królów" trafiła (najpierw tylko w jednej kopii) do rozpowszechniania, po jednym z pokazów w stołecznym kinie Wars widzowie zaintonowali „Jeszcze Polska nie zginęła”. Przebywający w Paryżu Kazimierz Brandys, który wcześniej obejrzał film na przemyconej kasecie, napisał do Zaorskiego: „Panie Januszu, film jest znacznie lepszy niż książka”. Takie były pierwsze satysfakcje dla reżysera. Potem przyszły kolejne honory, m.in. prestiżowe nagrody festiwalowe. Także dla aktorów: Marii Teresy Wójcik i Joanny Szczepkowskiej. Były też wyróżnienia od publiczności. I uznanie dla reżysera – za upór, pracę i talent. "Matka Królów" przebyła najeżoną mnóstwem barier, długą „podróż” zanim weszła do kanonu najlepszych polskich filmów.


Stanisław Zawiśliński / Magazyn Filmowy SFP 33/2014  13 października 2014 09:26
Scroll