Baza / Historia polskiego kina
Baza / Historia polskiego kina
"Traktor" A-1, reż. Władysław Nehrebecki
fot. Fot. Studio Filmów Rysunkowych
„Półkownicy” rysunkowi
Powojenne warunki, w których rozpoczynano realizację filmów animowanych w Polsce, były niezwykle trudne. Kto wie, czy nie trudniejsze niż w filmie fabularnym, dokumentalnym czy oświatowym.
Prymitywne środki techniczne, brak przygotowania fachowego, a także kontaktu z dokonaniami światowej animacji, a przede wszystkim brak twórców i tradycji w tym rodzaju aktywności filmowej spowodowały, że zaczynano niemal od zera.

Oczekiwania władz względem kinematografii określono w 1949 roku podczas Zjazdu Filmowego w Wiśle, gdzie dokonano obrachunku osiągnięć i błędów polskiego kina i wytyczono główne kierunki działań na przyszłość. Zadania filmu animowanego zostały przez władze precyzyjnie określone. Skierowany wyłącznie do dzieci, powinien stanowić narzędzie kształtowania ich społecznych i moralnych poglądów, miał uczyć i bawić, przy czym funkcje dydaktyczne zdecydowanie dominowały nad rozrywkowymi. Położenie głównego nacisku na treść (postulat maksymalnej czytelności), zdegradowało formę dzieła do pełnienia funkcji podrzędnej, usługowej.

Polscy animatorzy starali się wypełniać oczekiwania władz. Władysław Nehrebecki, późniejszy "ojciec Bolka i Lolka", tak się nawet nimi przejął, że jego "Traktor A-1" (1950), pogodna opowiastka o zaletach mechanizacji rolnictwa w pewnym pegeerze, okazał się – jak oceniła komisja kolaudacyjna – zbyt nachalny propagandowo i nie skierowano go do rozpowszechniania. Podobny los spotkał animowane plakaty antywojenne: "Czy to był sen?" (1948) Zdzisława Lachura i "O nowe jutro" (1951) Leszka Lorka. Te niezwykle zaangażowane politycznie i społecznie filmy stały się paradoksalnie pierwszymi „półkownikami” w dziejach naszej animacji.

Nieco lepiej wiodło się filmom kierowanym do najmłodszych. Często czerpały one inspiracje z popularnej literatury dziecięcej, np. "Opowiedział dzięcioł sowie" (1951) Władysława Nehrebeckiego czy "Koziołeczek" (1953) Lechosława Marszałka były inspirowane znanymi utworami Jana Brzechwy. W ich ekranowej transkrypcji można jednak wyraźnie zauważyć ducha obowiązującej formuły kina. W filmie Marszałka właścicielka kozła rogatego przestrzegała go przed zbytnim brykaniem, bo może skończyć tak jak bohater popularnej – bardzo smutnej – piosenki ludowej, którego za wyjedzenie ogródka kapusty babuleńka wygnała do lasu gęstego, w efekcie czego „zjedli go tam wilcy, zostawili rogi”. Opowiastka Marszałka to… propagandowy obraz zwierzęcego kolektywu, który po przepędzeniu drobnych sklepikarzy – wilka Barnaby i rysia Bazylego – zakłada leśną spółdzielnię.

Większość filmów w pierwszej połowie lat 50. grzeszyła nadmierną dydaktyką, zawierając często ideologiczne treści. Animacja Wacława Wajsera "Wilk i niedźwiadki" (1950) ilustrowała tezę, że siła tkwi w jedności (jak w chińskiej bajce o siedmiu braciach Li), w filmie "O Heniu leniu" (1951) Zdzisława Lachura i Wajsera oraz "Niebieskim lisku" (1954) tego ostatniego piętnowano lenistwo, a w "Ukaranym łakomstwie" (1954) Marszałka – jak sugeruje już sam tytuł – obżarstwo.

Według obowiązujących dyrektyw ówczesnych władz kinematografii film powinien – przede wszystkim – uczyć („Uczyć się, uczyć się i jeszcze raz uczyć się” - jak mawiał Lenin, znany także z trafnej konstatacji, że „film to najważniejsza ze sztuk”, mając – oczywiście – na myśli jego możliwości propagandowe), a dopiero później – ewentualnie – bawić. Odwrócenie tej zasady (stosowane od lat z olbrzymim powodzeniem przez mistrza dziecięcej animacji – Walta Disneya) przyniósł dopiero przełom 1956 roku.
Jerzy Armata / Magazyn Filmowy SFP 32/2014  15 lipca 2014 16:16
Scroll