Baza / Historia polskiego kina
Baza / Historia polskiego kina
Lubelski: Po co nam kino historyczne?
Przybrała u nas od kilku lat i przybiera nadal fala kina historycznego. O ile poprzednia, z końca tysiąclecia, wyznaczana przez takie tytuły, jak „Ogniem i mieczem” i „Pan Tadeusz” (oba z 1999 roku – nie przypadkiem na dziesięciolecie odzyskania niepodległości), miała głównie charakter idealizująco-ludyczny i utwierdzała nas, Polaków, w zbiorowym poczuciu sukcesu, to ta nowa, zapoczątkowana przez „Katyń” (2007), tworzona w warunkach narastającego kryzysu i słabnącego (delikatnie mówiąc) poczucia narodowej wspólnoty, odpowiada najwyraźniej na jakieś nowe potrzeby, realizuje nowe cele. Jakie mianowicie?

Najprostsza i najoczywistsza odpowiedź brzmi: kino historyczne jest nam niezbędne – nam i każdemu z nas – dla ocalenia, utrwalenia, wzmocnienia pamięci. Zbiorowej pamięci. Każda pamięć indywidualna jest cząstką pamięci zbiorowej, która kształtuje się w społecznych ramach. Pamięć wspólnoty narodowej utrwala się w ramach tej wspólnoty. Skoro nasza wspólnotowość jest w fazie kryzysu, poddana politycznemu podziałowi, który wydaje się dziś nieuchronny i nienaprawialny, tym bardziej domaga się „narracji tożsamościowej”, która tę zbiorową pamięć zdoła utrwalić. Jakie jest miejsce kina w tym procesie?


Michał Żebrowski i Bogusław Linda w filmie "Pan Tadeusz", fot. materiały prasowe

Pamięć zbiorowa kształtuje się na trzech poziomach, jakby w trzech warstwach. Na pierwszym poziomie działają historycy, którzy docierają do faktów, odkrywają zależności między nimi, zadają pytania o prawidłowości nimi rządzące. Odpowiedzi na pytania o te zależności i prawidłowości nigdy nie są definitywne, toteż interpretacje faktów mogą być różne, tak jak rozmaite są narracje proponowane przez historyków. Same fakty, daty, sprawców – można jednak ustalić niezbicie. Trzeci poziom, najniższy, to zbiorowa świadomość, suma świadomości indywidualnych. W kimś dane wydarzenie czy postać historyczna wywołuje pewną porcję emocji czy skojarzeń, ktoś inny ma w związku z nimi skojarzenia fałszywe, komuś wreszcie – nie kojarzą się one z niczym. Generalnie owa zbiorowa świadomość podlega wyobrażeniom zmitologizowanym.

Między tym pierwszym a trzecim poziomem nie ma bezpośredniej zależności, a jeśli – to w stopniu minimalnym. Ogół uczestników wspólnoty nie czyta przecież opracowań historyków, wymagających wstępnej wiedzy, ukazujących się w niewielkich nakładach. Decydujący jest poziom drugi, pośredniczący między pierwszym a trzecim. To rozległa sfera edukacji i kultury: od książek popularnonaukowych i eseistycznych, przez podręczniki, muzea, powieści historyczne, filmy, komiksy, aż po piosenki, uliczne graffiti, reklamy.  To twórcy przekazów z tej sfery decydują w istocie o pamięci wspólnoty.

W dobie dominacji kultury audiowizualnej, zarazem w obliczu odwiecznej potrzeby poznawania sfabularyzowanych opowieści – filmy historyczne odgrywają tu rolę zasadniczą, nie do przecenienia. To one w największej mierze, bodaj w większym stopniu niż inne teksty kultury, określają dziś pamięć zbiorową, wpływają na wiedzę wspólnoty o jej przeszłości. Ważny jest sam wybór wydarzenia historycznego, o którym film opowiada, i sposób przeprowadzenia narracji o nim. W obliczu otwartości i wszechstronności badań naukowych, nie do przyjęcia jest dzisiaj sprzeniewierzenie się elementarnym ustaleniom historycznym – taka opowieść byłaby odrzucona (chyba że mieściłaby się wyraźnie w ramach historii alternatywnej). Ale każdy prawdziwy przebieg wydarzeń można przedstawić za pośrednictwem różnych narracji. Żeby ta narracja była ciekawa, żywa, żeby przejęła członków wspólnoty, a także dotarła do odbiorców spoza niej – trzeba ją  dostosować do punktu wyjścia, czyli do sytuacji, w której odbiorcy dziś się znajdują; brać pod uwagę ich gusty, oczekiwania, możliwą rozległość punktów widzenia.

Przed 1989 rokiem, z powodu ograniczeń systemowych, kino Polski Ludowej nie mogło w sposób otwarty przedstawiać prawdy o historii, a jednak potrafiło pamięć zbiorową zachowywać i utrwalać. Twórcy filmów Szkoły Polskiej – zmuszeni do selekcjonowania i limitowania faktów – zdołali bowiem przeprowadzić żywe narracje, nawiązujące do współczesności, niepozwalające widzom na obojętność, uwzględniające ich rozmaite nastawienia i perspektywy. Tymczasem autorzy filmów najnowszej historycznej fali – korzystając z przywileju opowiadania o przeszłości bez cenzuralnych ograniczeń – rzadko uzyskują podobny efekt, skoro wybrana przez nich narracja nie jest wystarczająco atrakcyjna, dostosowana do potrzeb, gustów, zainteresowań dzisiejszej wspólnoty odbiorczej.

Dla przykładu, nie byłoby dziś możliwe powstanie filmu o zbrodni katyńskiej przeczącego podstawowym faktom, to znaczy opowiadającego o hitlerowcach jako jej sprawcach – ta kłamliwa stalinowska wersja zostałaby odrzucona (już prędzej można by sobie wyobrazić utwór w konwencji „Bękartów wojny”, w którym Polacy mszczą się na Rosjanach, ale nikt by go wtedy nie odbierał jako filmu historycznego). Całe szczęście zresztą, że i przed 1956 rokiem takiego filmu nie nakręcono, ani nawet nie projektowano. I naturalne jest, wobec wcześniejszych kłamstw, że na ten temat zrealizowano po 1989 roku tak wiele różnych filmów dokumentalnych. Powstał też słynny film fabularny, i zapewne jest miejsce na następne (mam nadzieję, że uda się wreszcie Robertowi Glińskiemu zrealizować od lat przygotowywany projekt), skore możliwe są różne narracje o tym samym wydarzeniu. Przecież jednak okazało się ważne, że tym pierwszym filmem zrealizowanym był utwór Andrzeja Wajdy, czołowego reżysera Szkoły Polskiej. W wybranej przezeń narracji zachował się, owszem, nietknięty kształt ideału: grupy polskich oficerów i ich rodzin jako wspólnoty czerpiącej z podłoża narodowej tradycji – wyznaniowej, językowej, obyczajowej. Ale o wspólnotowej skuteczności filmu decyduje także dbałość o uwzględnienie perspektywy wielu postaci niestereotypowych: dyrektorki liceum, która – nie mając złudzeń co do politycznej przyszłości – stara się o ocalenie „narodowej substancji” za cenę kompromisu, dobrego Rosjanina, czy oficera armii kościuszkowskiej, którego straceńczy, honorowy gest prowadzi ostatecznie, w ramach logiki filmu, do finałowego rozpoznania. To dzięki takiej wszechstronności perspektywy narracyjnej film odegrał taką rolę: pokazał prawdę o przeszłości nie chęć odwetu wywołując, a zrozumienie; unikając „poprawności politycznej” – został przyjęty i przeżyty nie tylko przez dwie strony polsko-polskiego konfliktu, ale i przez Rosjan.


Kadr z filmu "80 milionów", fot. Kino Świat

Rzecz warta rozważenia, że najbardziej zapadającą w pamięć sceną – udanego przecież, ale podążającego jednoznacznym narracyjnym torem – filmu Ryszarda Bugajskiego „Generał Nil” jest scena obrad Sądu Najwyższego, zatwierdzających wyrok śmierci na generała – właśnie dlatego, że zaciekawia zróżnicowanymi wariantami „zwyczajnego zła”. Podobnie nie przypadkiem o sukcesie „80 milionów” Waldemara Krzystka decydują w większym stopniu barwne postaci peerelowskich oficerów – kapitana Sobczaka (Piotr Głowacki) czy majora Bagińskiego (Jan Frycz) – niż szlachetne typy działaczy solidarnościowego podziemia.

Ze względu na ocalenie w zbiorowej pamięci innych ważnych wydarzeń z naszej przeszłości – jest miejsce w kulturze na pierwszy film o odsieczy wiedeńskiej (tym ciekawszy, że nakręcony z perspektywy europejskiej, nie naszej, partykularnej) i pierwszy film fabularny o zbrodni w Jedwabnem, a także na nowe filmy o walce o Westerplatte i o powstaniu warszawskim. Byle tylko ich autorzy zdobyli się na  coś więcej niż oczywiste dziś dotrzymanie przyrzeczenia „nie kłamać”. A to znaczy: nie pozostawiali widzów obojętnymi i zachęcali do rozumienia różnych racji, a nie do pogłębiania podziałów.


Tadeusz Lubelski / portalfilmowy.pl  10 października 2012 13:42
Scroll