Baza / Historia polskiego kina
Baza / Historia polskiego kina
Nasza mała prywatyzacja
Tak przez nas słusznie chwalona Ustawa o kinematografii, chwalona za to, że ustanowiła racjonalne, przejrzyste reguły gry produkcji filmowej, już od początku, od chwili uchwalenia zawierała tykającą bombę zegarową, tą bombą był paragraf, który zapowiadał państwowym instytucjom filmowym, jak to bywa w bajkach trzy drogi: jak pójdziesz pierwszą drogą, zostaniesz sprywatyzowany, będziesz spółką z o. o. prawdziwym prywatnym producentem, pójdziesz drugą drogą zostaniesz skomercjalizowany i będziesz jednoosobową spółka skarbu państwa, będziesz jak telewizja publiczna, pójdziesz trzecią drogą zostaniesz… zlikwidowany. W 2005 roku wydawało się, że zagrożenie jest niewielkie, do 2010 roku daleko i przez ten czas zostanie znalezione zadowalające wszystkich rozwiązanie.

Dlaczego ustawodawca skonstruował tę bombę? Co chciał wysadzić? Wydaje się, że chciał mieć jak najmniej państwa w kinematografii, że „państwowe” znaczyło złe, bo „socjalistyczne”, a „prywatne” znaczyło dobre, bo „rynkowe i kapitalistyczne”.

 
Jeden z odcinków Polskiej Kroniki Filmowej, fot WFDiF

Produkcja filmowa w Polsce Ludowej obłożona była monopolem państwa jak produkcja spirytusu i zapałek. Istniał wyłącznie producent państwowy, nie było wcale producenta prywatnego. Odmiennie niż w zjednoczonej Europie, tam byli sami producenci prywatni i nie było nawet pojęcia producent państwowy. Ten paragraf ustawy miał nas zeuropeizować. Chodzi poza tym o pieniądze. Produkcja filmowa, na zachodzie również, mimo istnienia tam silnego kapitału prywatnego, nie może obyć się bez pomocy zewnętrznej, bez mecenatu państwa. Tyle, że tam pomoc państwowego mecenasa dotyczy wyłącznie producenta prywatnego, bo innego nie ma. I dlatego obowiązująca zasada, że pomoc publiczna dotyczy tylko producenta prywatnego, była czymś oczywistym. U nas to tak oczywiste nie jest. Producenci państwowi, nawet jeżeli nie stanowią większości, to nadal są bardzo ważni, dawne zespoły filmowe to producenci państwowi, producentami są też dawne wytwórnie. Te instytucje tworzą polską kinematografię. Tak, więc właściwie producent był jeden i było nim państwo, i tak pozostało, cała reszta to wykonawcy, którzy dla lepszego samopoczucia mogą się nazywać producentami wykonawczymi. Stanęło pytanie: Czy zespoły filmowe to socrealistyczny przeżytek, coś jak spółdzielnie produkcyjne i kołchozy, czy przeciwnie: to rodzaj samorządu artystycznego, władza z rąk urzędników przekazana twórcom? Przeważył pogląd, że były to raczej kolektywy wbrew socrealizmowi, polska specyfika, zapowiedź struktur społeczeństwa obywatelskiego. Oprócz starych fabularnych zespołów powstały studia filmu dokumentalnego i animowanego. Środowisko zgromadziło się wokół swoich naturalnych liderów. I tak mogliśmy przetrwać najgorszy dla kultury okres wdrażania planu Balcerowicza i nie skończyliśmy jak PGR-y.

Dyrektorami tych ciągle państwowych instytucji filmowych zostali mianowani przez przewodniczącego Komitetu Kinematografii twórcy, z dnia na dzień stali się producentami z awansu i zaczęli ponosić nieznaną dotąd odpowiedzialność. Dotrwaliśmy jakoś do Ustawy o Kinematografii, której najważniejszy sens, kopernikański przewrót, polega na tym, że film zabrała z rąk polityków. To nie państwo produkuje filmy. Fundusz filmowy powstaje z daniny tych, którzy na filmie zarabiają: nadawców telewizyjnych, kablarzy, kiniarzy… Budżet filmowy jest niepodległy od budżetu państwa, powstaje niezależnie. Tego nam zazdroszczą filmowcy z Węgier, czy Słowacji, którzy pozostają na państwowym garnuszku.

Czy jest to prywatyzacja?
Jeszcze nie. Z pewnością jest to likwidacja monopolu państwowego.

W 2005 roku mamy, zatem taką sytuację: Istnieją jeszcze i różnie się mają państwowe firmy produkcyjne – studia filmowe. Są zdane same na siebie, nie otrzymują nic od państwa, choć mu formalnie podlegają. Obok rosną w siłę producenci prywatni. Wszyscy na równych prawach ubiegają się o dofinansowanie z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Szlachetna idea zespołów filmowych, jako kolektywów artystycznych z twórcami zatrudnionymi na etatach pada pod ciosami niewidzialnej ręki rynku. Studia fabularne zwalniają artystów ze stałych etatów i zatrudniają ich na umowach o dzieło, dopiero wtedy, gdy są rzeczywiście potrzebni. Na etatach zostaje tylko ścisłe kierownictwo. Niekiedy szefostwo uwłaszcza się. Wyprzedawane są na pniu filmy, jedyny majątek studia. Niektóre studia po uzyskaniu dofinansowania na produkcję filmu zakładają prywatne spółki dla realizacji tego filmu. W ten sposób zostaje w jaskrawy sposób zaprzeczona sama idea zespołów. Następuje seria likwidacji, połączeń. Samo życie realizuje paragraf ustawy. Nie trzeba już strącać z Tarpejskiej Skały kalekich instytucji filmowych, one dyskretnie albo z krzykiem skaczą same.


Fot. Kronika RP

Ale są takie, co przetrwały: zostały zweryfikowane przez życie, na zasadzie: co nie zabije, to wzmocni. Jednym z najstarszych jest Studio Filmowe KRONIKA. Zostało założone w 1990 roku przez dokumentalistów z warszawskiej WFD na Chełmskiej. Dyrektorem został wybrany Andrzej Brzozowski. Studio zatrudniało w porywach do 20 osób i przez te dwadzieścia lat nie przyniosło ani razu straty, ani razu nie dostało pomocy od państwa i zachowało wbrew rozsądkowi szczątkowe etaty dla twórców. Tak zwane gotowości, które dawały ubezpieczenie społeczne. W dorobku ma około 150 filmów nagradzanych w kraju i zagranicą. To tu cały czas robi filmy Kazimierz Karabasz, tu zadebiutował laureat zeszłorocznego festiwalu w Krakowie Wojciech Staroń.
W roku 2010 przyszedł rok 2010 i zaskoczył wszystkich jak zima drogowców. Przez pięć lat nie potrafiono wypracować koncepcji przekształceń własnościowych, ani określić roli państwa w tym procesie. Przez pięć lat nie zdołano wypracować wizji kinematografii w nadchodzącym wieku. Kim mają być te podmioty produkujące filmy? Nie wykształcił się rynek filmowy, nie uruchomił się polski kapitał, nie zaistniała telewizja publiczna jako naturalny partner i widownia. Z trzech ustaw, które miały ten bałagan legislacyjnie ogarnąć, powstała tylko jedna: o kinematografii, a niezbędne są jeszcze ustawy o mediach i prawie autorskim. Na ustawie o mediach wywrócił się rząd, RP zmieniła numer i padło wiele autorytetów moralnych. A w telewizję dalej porasta ogród nieplewiony. Prawo autorskie chcą znieść internetowi bolszewicy, będą grabić zagrabione.

W tej sytuacji postanowiono: - Prywatyzować! Trzymać się ustaleń sprzed lat. Czy odbyła się jakaś dyskusja, tak zwana konsultacja, zapytano, co o tym sądzą, zainteresowanych, przeprowadzono jakąś symulację? O czym tu dyskutować ze skazańcami? Po co symulować egzekucję? Tu chodzi o decyzje polityczne, a nie rozwiązanie rzeczywistych problemów. Wezwanie do komercjalizacji otrzymały na pierwszy ogień, drugiego ognia już jednak nie było, trzy państwowe instytucje filmowe: Warszawskie Studio Miniatur Filmowych, Łódzka Oświatówka i Studio KRONIKA z Chełmskiej. Dlaczego te trzy właśnie? Urzędnicy twierdzą teraz, że to odbyło się na ich życzenie, że same się zgłosiły. Nic podobnego! Każda z tych instytucji otrzymała arbitralne, z powołaniem na paragrafy ustawy, wezwanie do komercjalizacji ze strony organu założycielskiego, czyli - jak to się mówi w urzędowej polszczyźnie - ministra właściwego do spraw kultury i ochrony dziedzictwa narodowego.
Studio Filmowe KRONIKA stało się jednoosobową spółką skarbu państwa, która przyjęła formę spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, z kapitałem 130 tysięcy złotych, podzielonym na 2600 tysięcy udziałów po 50 zł będących w całości w posiadaniu Skarbu Państwa.

Studio KRONIKA nie jest typowym producentem,
nastawionym na maksymalizację zysku. Oprócz tego, że ma na utrzymaniu reżyserów i daje im minimalną osłonę socjalną (prywatne studia do tego się nie poczuwają), studio otrzymało zadanie, misję do wypełnienia. Jest nią kontynuowanie Polskiej Kroniki Filmowej. Przez cały ten czas od momentu powstania w 1990 roku studio prowadziło notację archiwalną Polskiej Kroniki Filmowej. Otrzymywało na to dofinansowanie. I jest to jedyna, z biegiem lat coraz bardziej malejąca, dotacja z budżetu państwa. Chodzi w tej działalności o zapisywanie na taśmie filmowej 35 mm najważniejszych wydarzeń w życiu kraju, zapisywanie bez doraźnego zastosowania, bo właściwie z przeznaczeniem dla przyszłych pokoleń. Taka pocztówka wysyłana do wnuków. Z tych pocztówek uzbierało się przez dwadzieścia lat niezłe archiwum. Obraz polskiej transformacji.
Pierwszym efektem komercjalizacji - i związanej z tym utraty statusu instytucji filmowej ministerstwa kultury - było pozbawienie nowopowstałej spółki dotacji na prowadzenie notacji archiwalnej Polskiej Kroniki Filmowej. Z dnia na dzień dwudziestoletni wysiłek grupy ludzi został zaprzepaszczony, oni bez pracy... Bez jakiegokolwiek wyjaśnienia. Zapis urywa się w pół słowa, w jakimś przypadkowym momencie. Ostatni temat nosi numer 43199 (ta numeracja od początku istnienia PKF) i zatytułowany jest „Uroczystości pod Kopalnią Wujek”. Więc numer 43199. No i wystarczy.

I na tym prywatyzację w kinematografii zakończono. Okazuje się, że zjednoczone siły polskiego parlamentaryzmu: izby niższej i izby wyższej, biura legislacyjnego, pod osłoną straży marszałkowskiej i z flagą wciągniętą na maszt na szklanej kopule wydały ustawę, która sprywatyzuje trzy niewielkie firmy, tylu ludzi pracowało, żeby 20 – 30 osób przestało pracować. Tak wielu musiało się trudzić, żeby tak niewielu trudzić się już nie musiało!

W Ministerstwie Skarbu Państwa, choć faza spółki skarbu państwa mogła trwać latami, podjęto decyzję o szybkiej prywatyzacji, zdecydowano też, że jej formą będą negocjacje. Ukazała się oferta skierowana do inwestorów, ogłoszono w prasie termin pierwszych negocjacji. Polegają one na tym, że inwestorzy, nie znając wyceny spółki, składają swoje oferty kupna - to znaczy licytują w ciemno. I wygra ten, kto da więcej. Nie znalazł się jednak ani jeden inwestor chętny do tej gry. W tej sytuacji postanowiono zmienić formę prywatyzacji na formę aukcji, cenę wywoławczą ustalono na 85% wartości spółki, czyli 928 200 zł i teraz każdy po wpłaceniu wadium będzie mógł wylicytować i kupić 20-letnie Studio Filmowe i prawie 70-letnią Polską Kronikę Filmową. Studio nie ma majątku poza niezbędną ilością sprzętu filmowego i zestawem montażowym, nie posiada nieruchomości ani ziemi, czyli na te ponad milion złotych wartości studia składają się wartości niematerialne, prawa do filmów, których jest producentem. Co się stanie z tymi filmami? Paragraf 27a punkt 2 ustawy mówi wyraźnie: „w razie podjęcia decyzji o prywatyzacji państwowej instytucji filmowej zasoby sztuki filmowej zgromadzone w tej instytucji stają się nieodpłatnie własnością Filmoteki Narodowej i podlegają przekazaniu jej”…
 
Fot. WFDiF

Czy nie wynika z tego, że z momentem prywatyzacji wartość studia gwałtownie maleje o wartość zasobu sztuki filmowej, będącego do tej pory jego własnością?

Czy nie jest tak, że inwestor wygrywając aukcję, czyli uruchomiając decyzję o prywatyzacji, tak naprawdę podejmuje decyzję o przekazaniu nieodpłatnie własności licytowanej spółki Filmotece Narodowej?
Czy znajdzie się tak naiwny inwestor?

Jaki jest sens prywatyzować studia filmowe,
których jedynym majątkiem są wyprodukowane filmy? Prywatyzuje się tylko nazwę, logo firmy. Filmy będące teraz własnością studia, jest ich 150 i ciągle powstają nowe, w wypadku prywatyzacji przejdą do Filmoteki Narodowej. Mamy tu de facto do czynienia nie z prywatyzacją majątku tych spółek, lecz z jego nacjonalizacją! Państwo odzyskuje z nawiązką swój zainwestowany w dofinansowanie filmów majątek.

Czy nie jest to rabunek w biały dzień i w majestacie prawa? I jak ma się czuć tak sprywatyzowany producent?
Wiadomo, zatem, że ta prywatyzacja żadnych konkretnych finansowych korzyści poza zwiększeniem zasobu Filmoteki nie przyniesie, doprowadzi do likwidacji kilku miejsc pracy i przysporzy Ministerstwu Skarbu wydatków. Choć z drugiej strony da zajęcie jego urzędnikom z departamentów Nadzoru Właścicielskiego i Prywatyzacji. W prywatyzowanej spółce powstanie posada Przedstawiciel Wspólnika, czyli Skarbu Państwa z płacą najmniej dwóch średnich krajowych, wypłacaną z budżetu spółki. Ten sam budżet obciążą wynagrodzenia nowego zarządu. Trzeba będzie wypełnić wiele nowych sprawozdań, ankiet, audytów, memorandów i opracowań. Zarobią również sądy, notariusze, adwokaci… Jest ruch w interesie.

Gdy pociąg z napisem prywatyzacja, a właściwie jego trzy wagoniki, ruszył już ze stacji Rozsądek, gdy miecz Damoklesa właściwie już opadł, światłe umysły spod szklanej kopuły, nad którą łopotała flaga, wydały nowelizację obowiązującej dotąd ustawy. Spóźnioną o kilka lat. W myśl tej nowelizacji z państwowych instytucji filmowych w uzasadnionych wypadkach można tworzyć narodowe instytucje kultury. Już nie trzeba prywatyzować przedsiębiorstw, z których prywatyzacji nie ma żadnej korzyści, wynika też z tej nowelizacji, że nie powinno się prywatyzować tych państwowych przedsiębiorstw, które wytwarzają jakieś wartości służące społeczeństwu i pełnią jakąś określoną, na przykład edukacyjną, misję. Za takie uznano studia fabularne TOR, KADR i ZEBRA. Co w takim razie z dokumentalnym studiem KRONIKA, które przez 20 lat, bez zysku, prowadziło notację Polskiej Kroniki Filmowej? Czy nowelizacja nie mówi o takich właśnie przedsiębiorstwach? Czy Studio Filmowe KRONIKA, czy Polska Kronika Filmowa nie jest od dawna właśnie taką narodową instytucją kultury?

Wydaje się to oczywiste. Czy widzi to Ministerstwo Kultury? Co zrobi, żeby naprawić popełnione błędy? Czy uchroni się od pokusy stwierdzenia: - Ta sprawa już nas nie dotyczy. To sprawa w gestii Ministerstwa Skarbu.
Ta sama ustawa, która zastawiła takie sidła na państwowe instytucje filmowe zostawiła też przemyślna furtkę, paragraf 27a, który ustanawia PISF kimś w rodzaju kuratora prowadzonego procesu prywatyzacji, najdalej idzie punkt 7, który stanowi, że PISF może na rok przejąć prywatyzowaną spółkę: „na wniosek ministra właściwego do spraw kultury i ochrony dziedzictwa narodowego lub ministra właściwego do spraw Skarbu Państwa, Rada Ministrów może w formie uchwały udzielić zgody na inny niż publiczny tryb zbycia udziałów lub akcji skomercjalizowanych państwowych instytucji filmowych poprzez ich nieodpłatne wniesienie do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, który ma obowiązek je zbyć w terminie 12 miesięcy od dnia wniesienia”.

Może to zbycie odbędzie się, po urealnieniu wartości i rozłożeniu jej na raty, na korzyść tych, którzy te wartości wytworzyli, czyli pracowników spółki?

Może realne jest cofnięcie wyraźnie chybionej decyzji o prywatyzacji i uzyskanie statusu narodowej instytucji kultury tak jak stało się ze studiami fabularnymi.

Może realne się stanie połączenie Studia Filmowego KRONIKA z Wytwórnią Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w powstającym Narodowym Centrum Kinematografii?

Każde wyjście jest lepsze niż obecna sytuacja.

Zyskuje się w każdym razie rok na podjęcie sensownej decyzji.


Paweł Kędzierski / Studio Filmowe KRONIKA/dla serwisu Portalfilmowy.pl  22 sierpnia 2012 14:00
Scroll