Baza / Edukacja i kultura filmowa
Baza / Edukacja i kultura filmowa
Kinoterapia. Pół filmu na ekranie, pół filmu w nas
To, że oglądanie filmów może mieć działanie terapeutyczne, dostrzeżono już dawno. Dzisiaj zjawisko to wydaje się nie tylko nabierać znaczenia, ale wręcz służyć za wytłumaczenie fenomenu wiecznej młodości X Muzy.

fot. Kuba Kiljan, Kuźnia Zdjęć

Widzowie początku XXI wieku są przytłoczeni nadmiarem wszystkiego: informacji, emocji, rozrywek. Nie dają sobie już rady z codzienną pracą Kopciuszka, czyli z oddzielaniem ziarna od plew. Ich wrażliwość stępia się z każdym kontaktem z coraz silniejszymi bodźcami. Najmłodsi ciągle jeszcze pozytywnie reagują na wielkie produkcje, ale nawet los superbohaterów wydaje się przesądzony. Nadzieją kina staje się zaś… psychologia.
Nie mogąc znaleźć w codziennym życiu satysfakcjonujących partnerów do poważnych, ale nie kłótliwych rozważań o tym, co najważniejsze, coraz częściej uciekamy w bezpieczną ciemność sali kinowej. Tu można w spokoju zagłębić się nie tylko w opowiadane historie, ale także w siebie. Praktycznie każdy film pozwala na to, by wykorzystać go jako narzędzie kinoterapii; zarówno poważny dramat jak Moonlight, czy Manchester by the sea, jak i komedia w rodzaju Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie.

Od lat prowadzę kinoterapeutyczne spotkania z widzami, proponując im po obejrzeniu filmów długie, szczere rozmowy. Właściwie powinienem napisać, że to widzowie mi je proponują, bo bardzo rzadko zdarza się, bym zdążył na początku postawić jakieś pytanie – zanim to zrobię, ktoś na sali zaczyna już mówić, komentować, nie czekając nawet aż inny, ktoś z mikrofonem, w pośpiechu łamiąc sobie nogi na kinowych schodkach, zdąży dobiec z mikrofonem. Potrzeba rozmowy po filmie jest dziś jak wezbrana lawa, nieczekająca na oficjalne uruchomienie wulkanu.

Funkcjonują różne sposoby prowadzenia kinoterapii i różne nazwy, jakie się im przypisuje. Zależą one od osobowości prowadzących i ich fachowego przygotowania. Przeważająca część praktykujących skłania się ku łączeniu sztuki z nauką i traktowaniu filmów jako swoistych ruchomych ilustracji do omawianych problemów psychologicznych współczesnego człowieka. Formułowane są więc tematy spotkań, a filmy starannie dobierane do zagadnienia, które ma być omawiane według z góry określonego scenariusza. Widzowie korzystają więc z rodzaju grupowej psychoterapii, prowadzonej przez psychologów.

Moje spotkania mają trochę inny przebieg: nie przygotowuję wcześniej ich scenariusza, nie wymyślam tematów, nie traktuję filmów jako ilustracji do określonych problemów psychologicznych. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że nie jestem psychologiem, ale także dlatego, że wierzę, iż najciekawsze rozmowy zaczynają się spontanicznie i mają przebieg niekontrolowany, a właściwie – tylko lekko, dla nadania im logicznego przebiegu, moderowany.

W czasie seansu filmowego mniej więcej połowa filmu wyświetlana jest na ekranie – to jest ta połowa, której wyprodukowanie pochłonęło miliony, i do której trzeba było użyć talentów wielu ludzi różnych specjalności. Jest jednak i druga połowa filmu, która rozgrywa się w psychice poszczególnego widza. Do jej przebiegu potrzebne jest całe życie każdego z nas wraz z naszymi: erudycją, wrażliwością, doświadczeniem, poczuciem humoru, stanem zdrowia i bagażem emocji. Dlatego właśnie ta druga połówka jest u każdego z nas inna. Równie ważna jak film na ekranie, ale pozostająca tajemnicą dla innych widzów tak długo, jak nie zdecydujemy się nią podzielić.

Widzę siebie jako akuszera wydobywania z widzów tych drugich połówek filmu i dzielenia się nimi z resztą publiczności. Jakież niebywałe bogactwo przeżyć się z tego bierze! Takie – czasem wielogodzinne – dyskusje zostają w pamięci widzów dłużej niż film, który je sprowokował. Zdarza się, że w różnych miastach prowadzę kinoterapie po tych samych filmach – za każdym razem mają zupełnie inny przebieg i prowadzą do różnych wniosków. Świadczą o tym, że w pojedynku o ważność połówek zwyciężają zawsze te drugie.

  Widzowie to istotni współtwórcy filmów. Właśnie tak – nie odbiorcy, lecz współtwórcy. Ostatecznie to ich sposób reakcji na dzieło filmowe zaświadcza o jego ważności. Jeśli owe reakcje są głębokie i gwałtowne, mogą prowadzić do bardzo szczerego zajrzenia w siebie i podzielenia się osobistymi, czasem intymnymi przeżyciami. To czyni kinoterapię wyjątkowo delikatnym przedsięwzięciem i to właśnie sprawiło, że zdecydowałem się poszukać partnera-psychologa, który by zapewnił bezpieczny i „zdrowy” przebieg tym – nieoczekiwanie hojnym pod względem dzielenia się relacjami z własnego, prawdziwego życia – rozmowom. Dlatego, od pewnego czasu, tę spontaniczną, nieuregulowaną naukowym przebiegiem kinoterapię prowadzę wraz z psychologiem, Armenem Mekhakyanem. Widzowie są więc bezpieczni, ja jeszcze bardziej otwarty na spotkania z ich połówkami filmu, a oglądane przez nas dzieła… wzmocnione bezpiecznym pasem transmisyjnym, przenoszącym je w dobrze oświetlone rejony świadomości i podświadomości widzów. Naszą rolę rozumiem bowiem właśnie tak – nie gasić światła w ciemności.


Tomasz Raczek / "Magazyn Filmowy. Pismo SFP" 68, 2017  18 marca 2018 23:56
Scroll