Baza / Edukacja i kultura filmowa
Baza / Edukacja i kultura filmowa
Jerzy Armata: Krakowski Festiwal Filmowy - historia cz. I
Narodził się – jako Ogólnopolski Festiwal Filmów Krótkometrażowych – w 1961 roku (aktualna nazwa obowiązuje od 2001 roku). Trzy lata później do konkursu rodzimych krótkich dokumentów, animacji oraz fabuł dodano konkurs międzynarodowy. W tym pierwszym najlepsze filmy honorowano statuetkami Lajkoników, w tym drugim – Smoków. Od 1998 roku rada programowa krakowskiego festiwalu przyznaje Smoka Smoków, nagrodę specjalną za całokształt twórczości. Co to znaczy film krótkometrażowy?
W pierwszej edycji festiwalu, odbywającego się w kinie Apollo, uczestniczyło pięć wytwórni filmowych, które do konkursu zgłosiły 78 filmów. Obejrzało je około 6 tysięcy widzów, a średnia frekwencja na pokazach kształtowała się na poziomie 35 proc. Festiwal zaczął się jednak prężnie rozwijać. Nie mogąc pomieścić gości coraz tłumniej zjeżdżających do Krakowa, przeniesiono go najpierw do gmachu Filharmonii, a w 1968 roku do nowo wybudowanego, okazałego kina Kijów. Nie mylił się Lucjan Motyka, ówczesny minister kultury i sztuki, który w 1970 roku – z okazji 10. urodzin imprezy – oświadczył: „Festiwal stał się nie tylko częścią filmowego życia kulturalnego w Polsce, ale także jednym z czołowych festiwali filmów krótkometrażowych w świecie”.

 

Przed kinem Kijów. Fot. Kff

Krakowski festiwal w ciągu półwiecza bardzo się zmienił. Kiedyś był wyłącznie świętem filmu krótkometrażowego. Jeśli w programie imprez towarzyszących sięgano po wielkie nazwiska twórców znanych nam z pełnometrażowych dokonań – Davida W. Griffitha, Carla Theodora Dreyera, Rene Claira, Johna Hustona, Alaina Resnais, Jean-Luca Godarda, Miklosa Jancso, Romana Polańskiego czy Michelangelo Antonioniego – to przypominano ich krótkie formy. 

Kiedyś krótki film to był rzeczywiście krótki film. „Muzykanci” Kazimierza Karabasza trwali 10 minut, „Elementarz” Wojciecha Wiszniewskiego – 9, „Tango” Zbigniewa Rybczyńskiego – 8, a „Gołąbek” Andrzeja Warchała – 3 minuty, z napisami. I filmy te zdobywały nagrody, zostawiając w tyle półgodzinne „tasiemce”, które od czasu do czasu trafiały się w programie festiwalu. Właściwie nie wiadomo, dla kogo były kręcone, bo przecież nie dla kinowej publiczności; nie zmieściłyby się jako dodatki – obok filmu fabularnego – w normalnym, czyli dwugodzinnym seansie (musiała się w nim przecież jeszcze znaleźć Polska Kronika Filmowa). Bo w owych zamierzchłych czasach (mniej więcej do lat 80. ub. wieku) miejscem rozpowszechniania krótkiego metrażu były kina. Później, gdy przyszła do nas gospodarka rynkowa, dodatki (i PKF też) z kin zniknęły, dzięki czemu można było organizować większą liczbę seansów pełnometrażowych fabuł, a rozpowszechnianiem krótkometrażowych dokumentów oraz animacji zajęła się, przejęta (do czasu) swą misją - publiczna telewizja. 

 I zaczęła wydłużać metraże. Najpierw do 25 minut, później do 50. Nie z powodów dramaturgicznych czy estetycznych, a wyłącznie z... urzędniczego wygodnictwa. Bo jak tu włożyć do ramówki jakiś dziwoląg trwający 7 czy 13 minut. Jeśli ma 25, to doda się jeszcze reklamę oraz zapowiedź programową i już jest półgodzinna „cegiełka”. I nieważne, że twórca ma pomysł na 9 minut. Krótki metraż rządzi się swoimi prawami, ma własną estetykę i dramaturgię. To sztuka kondensacji. Tylko dla tych, którzy mają coś do powiedzenia i potrafią przekazać to w sposób zwięzły i atrakcyjny.

Sala kina Kijów, fot. SFP

 Kiedyś krótki film to był także inny film. Krótki dokument, jak wspomniani Karabaszowscy „Muzykanci”, krótka fabuła, jak pamiętne „Dotańczyć mroku” Andrzeja Warchała czy krótka animacja, jak „Łagodna” Piotra Dumały, różniły się poważnie – w swej strukturze narracyjnej i dramaturgicznej – od swych „dłuższych odpowiedników”: „Próby orkiestry” Federico Felliniego, „Balu” Ettore Scoli czy Bressonowskiej ekranizacji słynnej minipowieści Fiodora Dostojewskiego. Obecnie krótkie filmy muszą być inne, bo są dłuższe, a dłuższy metraż narzuca twórcy inną, mniej skondensowaną formę. 

 Wydłużenie produkowanych dla telewizji dokumentów musiało spowodować zmiany w regulaminie krakowskiego festiwalu: do konkursu zaczęto dopuszczać filmy coraz dłuższe – najpierw 35-, później 50-minutowe, wreszcie - godzinne. Od 2007 roku organizuje się trzeci konkurs, w którym pełnometrażowe filmy dokumentalne walczą o Złoty Róg. 

Statuetki festiwalowe, fot. SFP

 Wszystko to spowodowało zdecydowany przechył krakowskiej imprezy w kierunku dokumentu. Wprawdzie on zawsze istniał, ale nigdy nie był tak zdecydowany. Zdarzały się nawet lata, w których w krakowskich konkursach zwyciężały filmy animowane (np. „Ostry film zaangażowany” Juliana Józefa Antonisza w 1980 roku w konkursie krajowym) czy fabularne (np. brytyjski „Dad” Daniela Mulloya w 2007 roku w konkursie międzynarodowym). 


 Pewną równowagę gatunkową rada programowa stara się utrzymać w wyborze laureatów prestiżowej nagrody Smoka Smoków. W tym roku przyznała ją Jonasowi Mekasowi, klasykowi amerykańskiej awangardy. A wcześniej otrzymywali ją: dokumentaliści – Bogdan Kosiński (1998), Raymond Depardon (2000), Albert Maysles (2004), Kazimierz Karabasz (2006), Allan King (2008); reżyserzy filmów animowanych – Jan Lenica (1999), Jan Svankmajer (2001), Stephen i Timothy Quay (2003), Jurij Norstein (2005), Raoul Servais (2007), Jerzy Kucia (2009), a także Werner Herzog (2002), który z równym powodzeniem uprawia kino dokumentalne i fabularne.

Hall kina Kijów, fot. KFF

Ciąg dalszy artykułu:


 


Jerzy Armata / Magazyn Filmowy SFP 2/2010  14 września 2011 11:43
Scroll