Przed kinem Kijów. Fot. Kff
Krakowski festiwal w ciągu półwiecza bardzo się zmienił. Kiedyś był wyłącznie świętem filmu krótkometrażowego. Jeśli w programie imprez towarzyszących sięgano po wielkie nazwiska twórców znanych nam z pełnometrażowych dokonań – Davida W. Griffitha, Carla Theodora Dreyera, Rene Claira, Johna Hustona, Alaina Resnais, Jean-Luca Godarda, Miklosa Jancso, Romana Polańskiego czy Michelangelo Antonioniego – to przypominano ich krótkie formy.
Kiedyś krótki film to był rzeczywiście krótki film. „Muzykanci” Kazimierza Karabasza trwali 10 minut, „Elementarz” Wojciecha Wiszniewskiego – 9, „Tango” Zbigniewa Rybczyńskiego – 8, a „Gołąbek” Andrzeja Warchała – 3 minuty, z napisami. I filmy te zdobywały nagrody, zostawiając w tyle półgodzinne „tasiemce”, które od czasu do czasu trafiały się w programie festiwalu. Właściwie nie wiadomo, dla kogo były kręcone, bo przecież nie dla kinowej publiczności; nie zmieściłyby się jako dodatki – obok filmu fabularnego – w normalnym, czyli dwugodzinnym seansie (musiała się w nim przecież jeszcze znaleźć Polska Kronika Filmowa). Bo w owych zamierzchłych czasach (mniej więcej do lat 80. ub. wieku) miejscem rozpowszechniania krótkiego metrażu były kina. Później, gdy przyszła do nas gospodarka rynkowa, dodatki (i PKF też) z kin zniknęły, dzięki czemu można było organizować większą liczbę seansów pełnometrażowych fabuł, a rozpowszechnianiem krótkometrażowych dokumentów oraz animacji zajęła się, przejęta (do czasu) swą misją - publiczna telewizja.
I zaczęła wydłużać metraże. Najpierw do 25 minut, później do 50. Nie z
powodów dramaturgicznych czy estetycznych, a wyłącznie z... urzędniczego
wygodnictwa. Bo jak tu włożyć do ramówki jakiś dziwoląg trwający 7 czy
13 minut. Jeśli ma 25, to doda się jeszcze reklamę oraz zapowiedź
programową i już jest półgodzinna „cegiełka”. I nieważne, że twórca ma
pomysł na 9 minut. Krótki metraż rządzi się swoimi prawami, ma własną
estetykę i dramaturgię. To sztuka kondensacji. Tylko dla tych, którzy
mają coś do powiedzenia i potrafią przekazać to w sposób zwięzły i
atrakcyjny.
Sala kina Kijów, fot. SFP
Kiedyś krótki film to był także inny film. Krótki dokument, jak wspomniani Karabaszowscy „Muzykanci”, krótka fabuła, jak pamiętne „Dotańczyć mroku” Andrzeja Warchała czy krótka animacja, jak „Łagodna” Piotra Dumały, różniły się poważnie – w swej strukturze narracyjnej i dramaturgicznej – od swych „dłuższych odpowiedników”: „Próby orkiestry” Federico Felliniego, „Balu” Ettore Scoli czy Bressonowskiej ekranizacji słynnej minipowieści Fiodora Dostojewskiego. Obecnie krótkie filmy muszą być inne, bo są dłuższe, a dłuższy metraż narzuca twórcy inną, mniej skondensowaną formę.
Wydłużenie produkowanych dla telewizji dokumentów musiało spowodować zmiany w regulaminie krakowskiego festiwalu: do konkursu zaczęto dopuszczać filmy coraz dłuższe – najpierw 35-, później 50-minutowe, wreszcie - godzinne. Od 2007 roku organizuje się trzeci konkurs, w którym pełnometrażowe filmy dokumentalne walczą o Złoty Róg.
Statuetki festiwalowe, fot. SFP
Wszystko to spowodowało zdecydowany przechył krakowskiej imprezy w kierunku dokumentu. Wprawdzie on zawsze istniał, ale nigdy nie był tak zdecydowany. Zdarzały się nawet lata, w których w krakowskich konkursach zwyciężały filmy animowane (np. „Ostry film zaangażowany” Juliana Józefa Antonisza w 1980 roku w konkursie krajowym) czy fabularne (np. brytyjski „Dad” Daniela Mulloya w 2007 roku w konkursie międzynarodowym).
Pewną równowagę gatunkową rada programowa stara się utrzymać w wyborze laureatów prestiżowej nagrody Smoka Smoków. W tym roku przyznała ją Jonasowi Mekasowi, klasykowi amerykańskiej awangardy. A wcześniej otrzymywali ją: dokumentaliści – Bogdan Kosiński (1998), Raymond Depardon (2000), Albert Maysles (2004), Kazimierz Karabasz (2006), Allan King (2008); reżyserzy filmów animowanych – Jan Lenica (1999), Jan Svankmajer (2001), Stephen i Timothy Quay (2003), Jurij Norstein (2005), Raoul Servais (2007), Jerzy Kucia (2009), a także Werner Herzog (2002), który z równym powodzeniem uprawia kino dokumentalne i fabularne.
Hall kina Kijów, fot. KFF
Ciąg dalszy artykułu: