Baza / Edukacja i kultura filmowa
Baza / Edukacja i kultura filmowa
Polskie kino na wielkich festiwalach cz. III
CANNES 1980. Słychać już grzmoty nadciągającej burzy. Najważniejszy światowy festiwal nagradza aż dwa filmy polskie: „Constans” Krzysztofa Zanussiego (nagroda za reżyserię i nagroda ekumeniczna) oraz „Aktorów prowincjonalnych” Agnieszki Holland (nagroda krytyki).
CANNES 1980. Słychać już grzmoty nadciągającej burzy. Najważniejszy światowy festiwal nagradza aż dwa filmy polskie: „Constans” Krzysztofa Zanussiego (nagroda za reżyserię i nagroda ekumeniczna) oraz „Aktorów prowincjonalnych” Agnieszki Holland (nagroda krytyki). Wyjaśniam, co się stało: „Bohaterowie obu dzieł to ludzie do czegoś zawzięcie dążący, gotowi walczyć do ostatka, postawić na jedną kartę swą przeszłość, karierę zawodową, życie rodzinne nawet, bo na czymś ogromnie im zależy… Gdy się spojrzy na długą listę festiwalowych bohaterów – zagubionych, rozbitych, zniechęconych, obojętnych, pozbawionych busoli – spotkanie z postaciami Zanussiego i Holland przynosi fizyczną ulgę. Wiarę w sens świata i postęp”.

WENECJA 1980.  Na czołowych miejscach gazety włoskie drukują wielkimi literami informacje z Gdańska: już zawarto, czy nie, porozumienie z Wałęsą („nazwisko godne zapamiętania”). Goście hotelu Quattro Fontane rzucają się na Polaka: czy to możliwe? Czy komunizm może w ogóle ulec? Nie sadziłem, by mogło się to stać jeszcze za mego życia. Na ekranie „Kontrakt” Zanussiego dowodzi, że „jego filozoficzny skalpel z zegarmistrzowską precyzją potrafi obnażać, a także oczyszczać najbardziej wstydliwe ropnie naszego społeczeństwa. Robi to, nie tracąc ani na chwilę zimnej krwi, nie dając się ponosić niekontrolowanym namiętnościom, ale ze skutecznością, w której mało kto sprosta mu dziś w świecie”. Wyjechałem z innej Polski, wracam już do innej.

BERLIN 1981. Gazety nadal pełne są wieści z Polski, widzowie spodziewali się więc filmów o współczesności. Przysłano takie, podążając za opinią krytyki niemieckiej, że kino polskie nie skompromitowało się gierkowską „propagandą sukcesu”, że mówiło prawdę o sytuacji moralnej i społecznej kraju. Selekcja berlińska wybrała „Gorączkę” Agnieszki Holland. Film, malowniczo odtwarzając odległą epokę, jest równocześnie głosem w aktualnej dyskusji o metodach walk robotniczych i terroryzmie. Kama jest najpierw pełną optymizmu rewolucjonistką z PPS, potem niefortunnym zamachowcem, wreszcie szczątkiem ludzkim, zmiażdżonym niebywałymi przeciążeniami moralnymi. Jestem w głównym jury, obradujemy. Nagle telefon wywołuje przewodniczącego, hiszpańskiego reżysera. Wraca trupio blady. „Rewolta w Madrycie! Wojsko wkroczyło do Kortezów. Żona zakazuje wracać!”. Dyskutujemy dalej i szwajcarski pisarz Peter Bischel gwałtownie napiera na Srebrnego Niedźwiedzia dla Barbary Grabowskiej za rolę w „Gorączce”. Udaje mu się. Drugi telefon z Madrytu: „Król przyjechał do Kortezów, sytuacja opanowana”.

CANNES 1981. Na stopnie Pałacu Festiwalowego po odbiór Złotej Palmy wszedł wreszcie Polak. Był nim Andrzej Wajda, autor „Człowieka z żelaza”, kontynuacji „Człowieka z marmuru”, ale znacznie ściślej opartego na faktach (otrzymał 8 na 10 głosów w jury). Pisałem, że filmem tym „Wajda pokazał całą odrębność pokolenia Maćka, organizatora strajku w Stoczni Gdańskiej, od jego rzeźbionego w marmurze ojca… Wkracza już w problematykę przyszłości, nazywając po imieniu ideały, niezbędne nam do wydźwignięcia się z kryzysu”. Równocześnie z ascezą, właściwą gatunkowi, między fabułą i dokumentem, Wajda musiał odmienić styl: zrezygnować z barokowej ozdobności, wyrafinowanych metafor, kunsztownego piękna obrazu – by dać pierwszeństwo autentyzmowi faktów. Niemal równie ciepło przyjęto drugi w dziejach Cannes „film niespodziankę”, którą okazały się „Ręce do góry” Skolimowskiego, przygotowane przez dyrektora festiwalu, gdyby Wajdzie nie udało się skończyć filmu na czas.

CANNES 1982. I raptem kino robione w Polsce przestało się liczyć na całe lata. Pokazano film Skolimowskiego „Fucha”, angielski, o budowlańcach, sprowadzonych z Polski do Londynu, w którym ukrywa się przed nimi wprowadzenie stanu wojennego, by sprawnie dokończyli robót. Inna forma obecności to udział dwóch Polek w „Innym spojrzeniu” Węgra Karoly Makka, odważny film o lesbijkach, który na wybitność wypromowały Jadwiga Jankowska-Cieślak i Grażyna Szapołowska. Ta pierwsza dostała Srebrną Palmę za aktorstwo. A z Warszawy – nic.

WENECJA 1982. Znów film Polaka, ale zrobiony za granicą - „Miłość w Niemczech” Wajdy. Opis jednego tragicznego wydarzenia czasu wojny, ale w Wenecji ważny przede wszystkim mocnym akcentem: nie sam Hitler jest winien, za zbrodnie wojenne odpowiada naród, który współdziałał.

WENECJA 1985. Jednym z najlepszych filmów Biennale był „Latarniowiec” Skolimowskiego i słusznie dostał Nagrodę Specjalną Jury. „Jest filmem sensacyjnym o nieustannie narastającym napięciu, ale równocześnie bardzo polską dyskusją o prawdziwym bohaterstwie, z nutkami wręcz Conradowskimi. Dobrze bronił barw hollywoodzkich.” Spytałem: „Panie Jerzy, czemu nie przyjedzie pan zrobić filmu w Polsce?”. Nie umiał odpowiedzieć. Ponadto Koło Piśmiennictwa SFP zgłosiło do Tygodnia Krytyki „Yesterday” Radosława Piwowarskiego. Dostał Nagrodę FIPRESCI „za mistrzostwo i przenikliwość w analizie krytycznej współczesnego społeczeństwa przez powrót w przeszłość”. Starsza o 20 lat piosenka Beatlesów pomogła obejrzeć się za siebie, by zobaczyć skąd przychodzimy.


fot. Akpa

BERLIN 1987.
Wreszcie, po 5 latach nieobecności, wracamy na Berlinale. „Kronika wypadków miłosnych” Wajdy według Tadeusza Konwickiego podbija widownię. „Berliner Zeitung” ocenia: „Z humorem, nostalgią i bezgraniczną miłością do swego kraju i swych rodaków powraca Wajda ku źródłom. Jaka szkoda, że to wielkie, piękne dzieło jest poza konkursem!”. „Le Monde”: „Wajda odnalazł intymistyczne natchnienie <Brzeziny> i <Panien z Wilka>… Młynarska i Wawrzyńczak wspaniali, uroczy, wcielają wieczną młodość, którą Wajda, piewca cierpień i walki, dotąd zaniedbywał”. A „Corriere della Sera”: „Bogate w motywacje psychologiczne i historyczne dzieło Polaka, którego rozmach reżyserii jest główną zaletą”. To nie wszystko, bo i „Siekierezada” Witolda Leszczyńskiego, wyświetlona poza konkursem, na Forum, dostała aż dwie nagrody: FIPRESCI („za tragiczną wizję odwiecznej walki Dobra ze Złem”) i ewangelicką („za udane połączenie elementów wizyjnych i realistycznych”).

CANNES 1987. Ciemna plama na honorze Cannes, które przyjęło do konkursu „Przypadek” Kieślowskiego, by go wkrótce wykluczyć. Był to niezmiernie dla nas ważny powrót po 6 latach nieobecności. Wielu krytyków już nas indagowało, czy kinematografia polska jeszcze w ogóle istnieje. Tymczasem tę edycję Cannes ogłoszono „festiwalem 40-lecia” i ktoś doszedł do wniosku, że 3 filmy francuskie na 17 z całej reszty świata, to za mało. Włączył więc nieudolne i bezkrwiste mimo wojennego tematu „Pole chwały” Denisa, kompletnie dziś zapomniane. Ale w tym celu należało coś z konkursu wyrzucić. I padło na Kieślowskiego. Nie ma – wybacz.

BERLIN 1988. Bałem się trochę o doskonałą „Matkę Królów” Janusza Zaorskiego. Mnogość postaci i złożone koleje polskiej historii mogły zdezorientować zagranicznego widza. Ależ skąd! Jury przyznało filmowi Srebrnego Niedźwiedzia i w werdykcie ten jeden tylko film opatrzyło komentarzem: „Za najlepszy wyczyn indywidualny, za pełną kontrolę nad językiem obrazów w odważnym opisie tragicznej epoki dziejów człowieczych” (przepraszam za pokrętność sformułowania). Ale był i drugi film polski, choć pod barwami Francji, „Biesy” Wajdy (nakręcony w Polsce). Niestety, nie udał się Wajdzie. W porównaniu z jego spektaklami teatralnymi reżyser ograniczył wątki społeczne, co zubożyło wciąż aktualne intencje Dostojewskiego w kwestii terroryzmu.

CANNES 1988. Bezspornie zaszokowaliśmy festiwal „Krótkim filmem o zabijaniu” Kieślowskiego. Z nabitej sali na tysiąc osób kilkudziesięciu widzów wyszło w trakcie sceny zabójstwa taksówkarza. Tak zobaczyłem film: „To wyzwanie, rzucone <gustowi Cannes>. Impertynencki, nieuczesany, pełen zjadliwych żółci i przyciemnień, koszmarnie dosłowny, o drastycznej ścieżce dźwiękowej, prawie pozbawiony muzyki i rozdygotany ferworem reżysera”. Nie pominęła go żadna z telewizyjnych i radiowych dyskusji. Dostał Nagrodę Jury i Nagrodę FIPRESCI, za którą Anglik i Grek głosowali jeszcze natarczywiej niż ja. Pokazano też niedokończoną epopeję Andrzeja Żuławskiego „Na srebrnym globie”; bezsensownie przerwana realizacja mogła być zamknięta tylko neutralnymi widoczkami Warszawy.

MOSKWA 1989. A więc pierwszy rząd niekomunistyczny w Europie! Moskwa, wbrew zwyczajom, przyjęła nie jeden, ale dwa filmy z jednego kraju, z Polski. „Lawa” Tadeusza Konwickiego fascynuje nie tyle zmontowaniem trzeciej części „Dziadów” z drugą i czwartą, ani obsadzeniem roli Guślarza przez kobietę. Chodzi o przyjęcie przez „przyjaciół Moskali” wątku Nowosilcowa („U mnie grają dwaj senatorowie” – powiada Konwicki – „Nowosilcow i Holoubek”). Ale Siergiej Ławrentiew ripostuje: „Należy przyjąć film jako znak nadchodzących przemian. Jako przejaw szczerej sympatii. Wezwanie do solidarności, bez której nie ma prawdziwej wolności. To utwór nie tylko o Polakach. O nas także”. Natomiast „Stan posiadania” Zanussiego gromadzi największy tłum na konferencji prasowej. We wszystkich językach europejskich reżyser mówi: „Teraz, gdy dano nam więcej wolności, pracować jest trudniej. Kiedy dawniej mówiło się coś odważnego, widz już za samo to był nam wdzięczny. Dziś czeka poważniejszych odpowiedzi na swe pytania”.

WENECJA 1989. Od pierwszego do ostatniego dnia wyświetlany jest w Pałacu kompletny „Dekalog” Kieślowskiego. Błyskawicznie rozchodzi się fama: „On nie ma słabych punktów”. Zewsząd nam gratulują. „Wydarzenie festiwalu” („Il Messagero”). „Najbardziej poetycki i przekonujący ze wszystkich” („Mezzogiorno”). „Stał się obiektem filmowego kultu” („Paese Sera”). Wręczając Kieślowskiemu nagrodę Fundacji Młodzież i Film dyrektor festiwalu Guglielmi Biraghi powiedział, że „Dekalog” był „stosem pacierzowym” całej imprezy, bo co dzień przypominał o wysokim powołaniu sztuki filmowej. Napisałem nieufnym Polakom: „Nie przegapmy momentu. Urósł obok nas wielki talent na miarę Wajdy i Zanussiego”.

CANNES 1990. Sukces wyjątkowy. Hołd jury złożony Wajdzie za całokształt i „Korczaka”, nagroda Cannes-Junior dla Macieja Dejczera za „300 mil do nieba” i Srebrna Palma aktorska dla Krystyny Jandy za „Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego. Ten ostatni film, wyświetlony w 8 lat po jego ukończeniu i zaaresztowaniu, jest tak pełną i wstrząsającą relacją z komunistycznej tyranii, że „wprost trudno wyobrazić sobie drugi film o prześladowaniach już nie tylko w Polsce, ale w całym naszym obozie, który nie powtarzałby Bugajskiego”. I jak Janda to zagrała, z jakim oddaniem, z jakim poświęceniem. Odbierając Palmę – płakała. Siedzimy w hallu lotniska w Nicei. Nagle pani Krystyna zauważa brak cennego kolczyka. Chwila panicznych poszukiwać i uspokojenie: „Ale cóż to ma za znaczenie, do diabła z kolczykiem!” (w samolocie kolczyk się znalazł).
Jerzy Płażewski / Magazyn Filmowy SFP 1/2009   15 września 2011 19:07
Scroll