Baza / Produkcja
Baza / Produkcja
fot. SFP
Chełmska 21. Najbardziej filmowy adres Warszawy
Legendarne miejsce dla polskiej kinematografii, tętniące życiem i pracą dla filmu, pełne zarówno anegdot z przeszłości, jak i energii współczesnej stolicy.
Pewnej zimy zobaczyłem w Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych przy ulicy Chełmskiej w Warszawie Hitlera. W wysokich niemieckich butach z czapką pod pachą palił papierosa przed halą zdjęciową razem z krzepkimi technicznymi. To był Robert Więckiewicz podczas przerwy w zdjęciach do "AmbaSSady" Juliusza Machulskiego. Kulisy bywają ciekawsze od sceny.

W bazie Filmpolski.pl w haśle poświęconym Wytwórni czytam: „WFDiF to ponad 30 obiektów, wśród których znajdują się profesjonalne hale zdjęciowe, studia do obróbki i nagrań dźwięku, bardzo nowoczesny sprzęt z zakresu techniki zdjęciowej (...) to również siedziba ponad 40 firm i instytucji filmowych”. Kim są ludzie, którzy w nich pracują, tego zwięzłe hasło nie mówi. Na jasnej i nowoczesnej stronie WFDiF znajduję wyłącznie informacje o projektach Wytwórni i dość ogólną mapkę.

Na miejscu zupełnie inna historia – mały budynek portierni przy bramie do Wytwórni zatrzymał się w czasie, może w latach 70. Muszę stawić czoła obudowanej ze wszystkich stron w małej budce pani portier. Pytam ją o firmy i instytucje, które przy Chełmskiej 21 mają swoje siedziby.
– Nikt panu nic nie powie. To instytucja państwowa, takich informacji nie udzielamy.
– A może pani mi powie?
– Nie mam upoważnienia, musiałaby dyrekcja pozwolić. Mnie obowiązuje tajemnica państwowa, najwyżej rozkład autobusów mogę podać. A potem autoryzować trzeba, pan jako dziennikarz powinien wiedzieć.
Spotykam pana Krzysztofa, który maluje i „postarza” dekorację, a w Wytwórni pracuje z przerwami od 1974 roku. Pytam go, czy tworzenie dekoracji przypomina budowanie domu.
– Nie, chociaż jak konstruowali dom do "Wołynia" Smarzowskiego, ten co go później spalili, to w nim normalnie można było mieszkać. Było piętro, poddasze, wszystko.
Do kina chodzi rzadko. Woli seriale: "Grę o tron", "Spartakusa", inne, historyczne. Tam dopiero są dekoracje.
– A polskie filmy? – dopytuję.
– Polskie to rzadko.
Schodzę z wąskiej drogi. Mija mnie wielki wycieczkowy autobus. W środku mężczyźni w kaszkietach, z pomadą na włosach, ubrani w marynarki, kobiety w rękawiczkach, sukniach, z toczkami na głowach. Statyści. Czas znaleźć garderobę.



Pumpy & bryczesy

Zaraz obok, w podobnym budynku, mieści się magazyn kostiumów i garderoba. Na zewnątrz, obok napęczniałego od wody starego biurka, na suszarce wisi kilkanaście koszul. W środku, między piętrowymi wieszakami, krząta się Robert, 30-latek w koszulce z karykaturą Dartha Vadera. Od 15 lat pracuje jako kostiumograf. Zaczął jeszcze na studiach, znał dużo osób z łódzkiej Filmówki, pomagał przy ich etiudach i tak jakoś wszystko się potoczyło. Gdy mówię mu, że mam wrażenie, jakby na terenie Wytwórni było bardzo pusto od razu odpowiada:
– Trzeba trafić na odpowiednią chwilę. Czuć, że coś się będzie działo albo, że film właśnie się kończy. Wszystkie centra filmowe, nieważne czy to Hollywood, czy WFDiF działają na podobnych zasadach.
Do wieszaków z ubraniami przyczepiono zapisane flamastrem karteczki: „Biedota”, „Garnitury, marynarki lata 20.”, „Gacie męskie, 2 pajace, 1 kalesony”.
– Większość kostiumów wyjechała na zdjęcia. Ale potrafi tu być kilka tysięcy ubrań.
Robert wskazuje na wieszaki, pakując do pralki kolejną partię koszul.
– To jest tzw. garderoba stacjonarna, nasza baza. W mobilnej są rekwizyty potrzebne w ciągu dnia zdjęciowego. Ściągamy rzeczy z całego świata: z liczącej 185 lat wypożyczalni Angels w Anglii, z wytwórni Barrandov pod Pragą. W mieście pracuje dla nas kilku krawców.

Robert włącza pralkę i przychodzi do mnie.
– Nie ma stałych projektów, a przestrzeń wynajmuje się na okres produkcyjny. Przez cztery miesiące przerobiliśmy 3 tys. statystów. Każdy przeszedł przez tę garderobę. Do tego 310 epizodów aktorskich. Bywały dni, że codziennie było po 100-120 osób. Koczują rano na trawniku, ubieramy ich i wychodzą jako zupełnie inni ludzie.
Pytam Roberta, na czym polega taka przemiana.
– Musisz czuć gębę, którą masz przed sobą. Nie możesz ubrać w dobry garnitur kolesia, który wygląda jak zbir. Taka kamizelka z lat 20. jest jak gorset – człowiek ją zakłada i od razu jest wyprostowany, od razu inaczej się zachowuje. Przenosi się w tamten czas. Rekwizyty i kostiumy „grają” na nim. Zmieniasz ludzi, zmieniasz rzeczywistość – uśmiecha się szeroko i dodaje:
– Ale potem trzeba wrócić do prozaicznych rzeczy. To wszystko wyprać i wyprasować.

WFDIF, fot. SFP


Bezkwasowe teczki w „magazynie de lux”

Kolejny budynek stoi w samym sercu terenów Wytwórni, jest dziwnie odmienny od podobnych jak dwie krople wody baraków i magazynów. To siedziba Telewizji Puls, z logiem w czterech miejscach, czerwonymi akcentami na fasadzie (w środku ekrany LCD i patrząca podejrzliwie znad komputera pani z recepcji), jest znanym punktem orientacyjnym. Od lat mija ją każdy filmowiec (poinstruowany, żeby skręcić za tym budynkiem w lewo), który zmierza do Szkoły Wajdy pracować nad swoim wymarzonym projektem.

Na przeciw „pięknisia”, po drugiej stronie uliczki, stoi „kopciuszek”. Hala jak mały lotniczy hangar. Nad wejściem tabliczka: „Filmoteka Narodowa. Magazyn”. W środku na posadzce z surowego betonu stoi biurko, kilka stert starych teczek, małe przenośne radyjko Sony i elektryczny czajnik. Pomieszczenie wypełnia sto lub więcej nowoczesnych, metalowych, zamykanych na klucz szaf i szuflad. Za biurkiem siedzi drobna pani Hanna w pomarańczowym polarze. Ciepły punkcik w morzu chłodnej szarości metalu i betonu.
– O Wytwórni panu nie opowiem, bo my, jako Filmoteka Narodowa, jesteśmy tu od niedawna.
Mówię, że chciałbym dowiedzieć się czegoś o miejscu, w którym jesteśmy, i czy w metalowych szafach są taśmy filmowe, skoro to magazyn Filmoteki.
– Taśmy są na Puławskiej i w paru innych miejscach. Tutaj trzymamy filmowe materiały literackie: listy dialogowe, scenariusze, napisy do filmów polskich i zagranicznych, które wpłynęły do zbiorów Filmoteki na przestrzeni 60 lat. W części szaf są rzadkie czasopisma. Większość z wymian z innymi filmotekami.
Pani Hanna otwiera jedną z szaf. Znajdują się w niej opasłe tomy roczników „Variety”.
– W szufladach mamy plakaty wszystkich filmów, które pokazywane były w polskich kinach.
Magazyn materiałów literackich w Filmotece był miejscem zatrudnienia pani Hanny przez 30 lat. Teraz jest na umowie zleceniu, ma dokończyć pracę, o której mówi z wielkim zapałem. Wiele teczek z materiałami literackimi jest w opłakanym stanie.
– Te materiały, jak pan widzi, trafiały do Filmoteki w teczkach, jak leciało, a ponieważ nie było na to pieniędzy, nie przepakowano ich. Białe teczki między niektórymi z nich to tzw. teczki bezkwasowe, mają specjalny certyfikat – przejeżdża palcem po zapylonym wnętrzu szafki – to nie jest zwykły kurz, to pył z papierowych teczek bez atestu.
Pani Hanna z zaaferowaniem wspomina o kolejnych przeprowadzkach, złych warunkach, rozproszeniu zbiorów, wilgoci, kruszejących przez lata plakatach.
– Ten magazyn jest najprzyzwoitszy ze wszystkiego, co myśmy mieli. Dokonujemy pomiarów wilgoci, ale różnie z tym bywa. Parę dni temu, jak spadł deszcz, to coś kapało przez świetliki w dachu. Poza tym, jak pan widzi, obok znajdują się różne firmy – ścisza głos i mówi rozbawiona – przepakowują coś ciągle, jajecznicę smażą, coś gotują. Jaka tam jest firma, to ja nie wiem. W każdym razie, jak się ładnie oświetli do reportażu telewizyjnego, to jest „magazyn de lux”.
Pani Hanna podchodzi do jednej z szaf.
– Coś panu pokażę.
Szukamy teczek z numerami powyżej 31 000.
– Dla nas archiwistów najcenniejsze są materiały z odręcznymi notatkami, rysunkami. Kilka lat temu przejęliśmy materiały po Studiu Miniatur Filmowych, a w nich projekty scenograficzne, scenopisy, storyboardy – po prostu perełki. O np. tutaj są szkice do Śladów Witolda Giersza. To są tuzy animacji! – świecą się jej oczy, gdy przerzuca strony z kolorowymi, odręcznymi rysunkami. – Czego tu nie ma, różne seriale, Przygody Pyzy, Kaśka i Baśka.
Odkłada album z powrotem na najniższą półkę i mówi:
– Moglibyśmy coś jeszcze wyciągnąć, ale szczerze powiedziawszy boli mnie kręgosłup.

Poszukiwany 4-5-latek bez zębów

Codziennie w największym budynku przy wejściu od Chełmskiej 21 odbywa się jakiś casting. Do filmu, reklamy, serialu. Gudejko, Glinka Agency, Plan-Aktor – na terenie Wytwórni mieści się kilkanaście agencji aktorskich i statystów. Dzisiaj w korytarzu, jak w przychodni na pediatrii, korowód matek z kilkuletnimi dziećmi. Do reklamy internetowej. Dzieci rozrabiają, kręcą się, wyglądają na dużo mniej zestresowane od mam. Z dala od tłumu, przed salą przesłuchań, stoi mama 5-letniego Pascala.
– Czeka pani na casting?
– Tak, ale ja już dałam dziecko...
Z Pascalem, małym blond urwisem, który zaraz do niej przybiega, są tutaj czwarty raz, ale jak mówi, ogłoszenia przychodzą ciągle i jak się ma czas i ochotę to można przyjeżdżać codziennie.
– Nie jesteśmy z Warszawy. Obok mnie siedziała kobieta, która jeździ z dzieckiem od castingu do castingu – dziecko już wyuczone, wie jak stawać, wie jak mówić.
Ciekaw jestem, jak wygląda taki casting, co musi zaprezentować pięciolatek, żeby przejść do następnego etapu i zagrać w reklamie.
– Dostaje zadanie. Gdy byliśmy ostatnio, musiałam z nim zagrać, że śpię na materacu z Ikei, a on się skrada z mieczem-zabawką i chce mnie przestraszyć. Puenta była taka, że lepiej nie machać mieczem, a poskakać na materacu. Teraz był w środku sam i musiał wyobrazić sobie pasy na jezdni, i że przechodzi przez nie szybkim krokiem. W ogłoszeniu napisali, że potrzebują 4-5 latka bez zębów, to pomalowali mu jedynki na czarno. Pokażesz panu, że masz czarne?.
Pascal szczerzy zęby i co parę sekund męczy mamę, żeby już poszli. Ma obiecaną zabawkę za to, że był grzeczny na castingu.
– Dzieci to przeżywają. Mały, jak wsiadł do samochodu ostatnim razem, to się rozpłakał, bo nie stał tak, jak mu mówiłam. Jak stoi szeroko, to z niego taki łobuziak wychodzi i to bardzo się podoba.
Dlaczego te castingi? Mama Pascala zarzeka się, że nie chodzi o pieniądze – sam przyjazd tutaj kosztuje czasem więcej niż gaża za reklamę – ale o przygodę.
– Jak go tutaj przywożę, to jest trochę odważniejszy. Pani w przedszkolu się pyta, czemu go nie było, a on odpowiada jak gwiazda: „Byłem w Warszawie na zdjęciach”.

***
Wracam do portierni i przemykam do wyjścia. Pani w okienku przypomina sobie o reportażu.
– Przechodził tędy administrator, mówiłam mu, że był tutaj taki student i chciałby porozmawiać. Powiedział, że tylko to, co na stronie oficjalnej, żadnych informacji prywatnych nie wolno panu mówić.
Miesza kawę i dodaje pojednawczo:
– Tak panu mówię, bo spytałam, na wszelki, niewielki wypadek. Tutaj nie ma nic do pytania. Tu się nie zmieniło nic, nawet budynki te same.

Krystian Buczek

Krystian Buczek / "Magazyn Filmowy. Pismo SFP" 75, 2017  19 lutego 2018 23:12
Scroll