Baza / Produkcja
Baza / Produkcja
Raport o Wytwórniach Filmowych cz. II
W numerze 1/2010 „Magazynu Filmowego SFP” pisaliśmy o losach WFDiF w Warszawie i WFF w Łodzi. Dzisiaj przyszedł czas na wrocławską WFF i WFO w Łodzi. Dwie zupełnie inne instytucje, które w gruncie rzeczy mają podobny pomysł na przetrwanie trudnego czasu transformacji kinematografii w Polsce.
Ustawa o kinematografii przewiduje, że do końca 2010 roku tzw. instytucje filmowe muszą przejść proces komercjalizacji. Dwie z opisywanych instytucji znalazły się w szczególnie trudnej sytuacji – ze względu na oddalenie od Warszawy, która stała się naturalnym centrum produkcji filmowej w Polsce. Oświatówka, produkująca niegdyś dziesiątki filmów edukacyjnych i dokumentalnych, stanęła przed trudnym faktem zmiany systemu zamawiania tego typu filmów. Dzisiaj dyrektorzy obu tych placówek, aby przetrwać, muszą wykazać się śmiałą wizją i pomysłowością.

Siła przetrwania
„Jednym z magicznych miejsc, ku którym często kieruję takie właśnie spojrzenie, jest Wytwórnia Filmów Fabularnych we Wrocławiu” - pisze Kazimierz Kutz w albumie „Wrocławska Fabryka Snów” wydanym z okazji 55-lecia instytucji w 2009 roku. - „Wspomnienia o Wytwórni to przecież młodość i zrealizowane tu pierwsze znaczące filmy; czasy, kiedy mieszkałem w małym pokoju Wrocławskiej Fabryki Snów, a obok mnie podobne pokoiki zamieszkiwali np. Wojciech Has czy Tadeusz Konwicki”.


Pawilon Czterech Kopuł, WFF Wrocław, fot. WFF

Chyba nie ma drugiego takiego miejsca filmowego w Polsce, które niosłoby ze sobą taki ładunek dobrych wspomnień z młodości. Jednakże rozpamiętywanie dawnej chwały i sentymentalne wycieczki, nie ocalą Wytwórni, która już raz znalazła się w stanie upadłości. Dyrektor WFF, Robert Gawłowski, dziennikarz Polskiego Radia, związany w ostatnich latach z Teatrem Polskim, wie o tym i – mimo zorganizowania obchodów 55-lecia WFF w 2009 roku – stara się patrzeć, przede wszystkim, w przyszłość.

Wytwórnia znalazła się w szczególnie trudnej sytuacji w 2006 roku, po odejściu dyrektora Andrzeja Słodkowskiego, który postawił, jeśli tak rzec można, na niewłaściwe konie. Wytwórnia od lat nie była w dobrej kondycji finansowej, bo - pomijając oczywiste dla filmowców warunki zewnętrzne - jeszcze w latach 80. uziemiła ją  niepotrzebna, na lata obciążająca i niezwykle kosztowna inwestycja w sprzęt dźwiękowy, przestarzały zresztą i dzisiaj będący właściwie obiektem muzealnym. Uczciwie trzeba przyznać, że ani miasto, ani Ministerstwo Kultury przez kolejne lata nie miały pomysłu na dawną „Fabrykę Snów”. W czerwcu 2006 roku zadłużoną Wytwórnię postawiono w stan upadłości. Wolą zarządców nie była jednak likwidacja szacownej instytucji, a wyprowadzenie jej z długów. Dzięki temu w październiku 2007 roku zawarto układ z wierzycielami i WFF, choć osłabiona, działa nadal.

Oczywiście długi jeszcze są, ale spłaca się je systematycznie, głównie dzięki wpływom z wynajmów. Wszyscy, którzy znają gmachy dawnej WFF, mogą się łatwo domyślić, że wielkim problemem Wytwórni jest właśnie jej siedziba. Zjawiskowy Pawilon Czterech Kopuł, symbol dawnej WFF, jest częścią infrastruktury przedwojennej Wystawy Historycznej, której teren i obiekty zaprojektował słynny architekt modernista, a jednocześnie (sic!) scenograf teatralny, Hans Poelzig. Dzisiaj Wytwórnia nie potrzebuje już niepraktycznego, bardzo zniszczonego i kosztownego w utrzymaniu Pawilonu. Gwoli wyjaśnienia dla nieznających tematu: obiekt ten składa się z czterech owalnych budynków z wypukłymi, szklanymi dachami, pośrodku których znajduje się otwarty, nie zadaszony dziedziniec. Wytwórni w zupełności wystarcza budynek główny, gdzie jest siedziba dyrekcji, sporo biur na wynajem oraz dwie hale zdjęciowe z garderobami, sala projekcyjna i montażownie.

Dyrektor Robert Gawłowski liczy już dni do września 2011 roku, kiedy to Pawilon (dokładnie opisany w ekspertyzach i analizach budowlanych i architektonicznych) faktycznie przejdzie pod skrzydła Muzeum Narodowego we Wrocławiu, które dusi się dzisiaj z braku miejsca na ekspozycję. Pomysł ten, zaproponowany przez ministra Bogdana Zdrojewskiego, wydaje się trafiony, a co najważniejsze - daje szansę na ocalenie nie tylko pięknego budynku, ale także wykorzystanie go w tzw. szczytnych celach.

Wytwórnia, która w niedalekiej przyszłości zostanie odciążona ze znacznego balastu kosztów utrzymania i podatków, musi znaleźć od nowa swoje miejsce na filmowej mapie Polski. Z jednej strony więc prowadzi działalność statutową – głównie koprodukuje filmy, dość skromne, bo dokumentalne i edukacyjne (wszystko wskazuje na to, że w tym roku będą to 4 tytuły). Gawłowski stara się ściągnąć z powrotem do Wytwórni środowisko filmowe. O ulokowaniu przy Wytwórni Oddziału Wrocławskiego SFP piszemy w osobnym artykule. Przy WFF działa też założona przez Roberta Gonerę fundacja „Zdolni ale Leniwi”, promująca młodych twórców i organizująca m.in. festiwal scenarzystów Interscenario. Jest pomysł, aby wykorzystać to, czym dysponuje WFF, a przede wszystkim sprawny sprzęt analogowy oraz mniejszą halę, i przeznaczyć te środki na produkcję filmów młodych reżyserów. „Wiadomo, że mając w Bielanach Wrocławskich Grupę ATM nie mogę nawet myśleć o konkurencji” - mówi trzeźwo dyrektor Gawłowski. - „Muszę więc iść w stronę edukacji i działalności misyjnej”.

Na pewno atutem WFF jest magazyn kostiumów (16 tys. egzemplarzy) i rekwizytów (7 tys.), które cały czas na siebie pracują. Sprzęt dźwiękowy można wykorzystać do digitalizacji zbiorów dźwiękowych z terenu Wrocławia w ramach programu Media 2013, o co stara się instytucja.

Jednak największą wartością Wytwórni, a także stałym źródłem dochodu jest duża hala (23 m x 48 m x 12 m). I właśnie ta hala ma być sercem niezwykłego projektu, którego autorem jest nasz oscarowy laureat, Zbigniew Rybczyński. Ten projekt to Wrocławskie Studia Technologii Wizualnych (WSTW).

Magiczne Studio Zbiga Rybczyńskiego
Po sukcesie „Tanga” Zbigniew Rybczyński wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, przez kolejne lata realizując filmy krótkometrażowe i teledyski; był też wykładowcą w szkołach w USA i w Niemczech. Jednocześnie jednak zgłębiał tajniki technologii filmowych i obrazu cyfrowego, opracowywał rozwiązania technologiczne i zdobywał kolejne patenty. Do starej Wytwórni we Wrocławiu przyjechał, bo dzisiaj, chcąc stwarzać supernowoczesne systemy, nie trzeba mieszkać w Hollywood. Choć nie zawadzi mieć kontakty, renomę i znać rynek.

Słynny operator Dariusz Wolski, autor zdjęć do „Alicji w Krainie Czarów” Tima Burtona, mówił o dziwnym wrażeniu, jakie pozostawia realizacja filmu, w którym rzeczywistość jest stworzona w komputerze i nałożona na wcześniej zrealizowane sceny aktorskie. Zbigniew Rybczyński idzie kilka kroków dalej. Jego unikatowy, technologiczno-produkcyjny system zakłada, że wszystko jednocześnie powstaje w obrazie monitora, czyli podczas okresu zdjęciowego. Jak to możliwe?

„Dzisiaj nie można nakręcić filmu bez efektów specjalnych. Efekty to przecież nie tylko mityczne potwory czy efektowne wybuchy, ale każdy cyfrowo przekształcony obraz. Nie ma na świecie systemu, który łączyłby w sposób automatyczny „żywy” obraz z tym, co zostało stworzone komputerowo” - wyjaśnia tę niezwykłą ideę reżyser. - „Dzięki elektronice wszystkie procesy filmowe możemy realizować jednocześnie, unikając długiej i kosztownej postprodukcji. Film składa się dzisiaj z wielu elementów, które wcześniej muszą być zaprojektowane, przygotowane, „skręcone”, napisane czy zrealizowane. To gra aktorów, rekwizyty, scenografia, pejzaż, muzyka, dialogi, efekty dźwiękowe, w końcu – montaż. To, co powstaje tutaj, będzie analogiczne do tworzenia muzyki, metoda polega bowiem na tworzeniu dzieła jednocześnie na wielu warstwach. Można nawet zacząć od… montażu”. Będzie to możliwe, jeśli wszystkie te komponenty wcześniej zaprojektuje się z góry, wpisze do pamięci komputera, a następnie użyje systemu, który połączy je w jedną całość.

A więc reżyser, operator czy aktor widzą obraz finalny już chwilę po zakończeniu realizacji serii ujęć. Nie ma problemu z logistyką planu zdjęciowego, z niemobilną dekoracją, ograniczeniami naturalnymi. Rybczyński, wraz ze współpracującym z nim wiele lat inżynierem programistą Ryszardem Velnowskim (Wełnowskim), projektują w dużej hali gigantyczne studio ze sceną i torem, po którym będzie przesuwać się kamera oraz reżyserkami, w których będą stały liczne stacje robocze (komputery o wysokich parametrach technicznych), na bieżąco segregujące i dobierające odpowiednie dane, czyli „składniki” filmu. Ciekawostką jest, że tor kamery jest niewielki, w przód i w tył, w górę i w dół, a nieograniczony ruch na obrazie finalnym będzie możliwy dzięki obrotowości sceny.

Dawid Kmiecik, współautor projektu „WSTW” podkreśla, że przedsięwzięcie ma charakter przede wszystkim edukacyjny. Studio rozpoczęło współpracę z Politechniką Wrocławską i Akademią Sztuk Pięknych. Studenci i absolwenci uczelni będą uczyć się najnowocześniejszych technik realizacji filmowych, w tym efektów specjalnych. Najlepsi zapewne zostaną w Studiu, ale - jak podkreśla Kmiecik - jego stałą obsadę będzie tworzyło 10-12 osób.

Choć projekt wydaje się szalony, to wbrew pozorom, nie jest on niewyobrażalnie drogi - koszt całości nie przekroczy 12 mln zł (najdroższe są oczywiście technologie). Trzeba jednak podkreślić, że wrocławskie Studio nie powstałoby bez wiary - zarówno w projekt, jak i w talent jego twórców - Ministerstwa Kultury i Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Instytucje te rezerwują już na to przedsięwzięcie łącznie 7 mln zł. Zebranie drugiej połowy budżetu nie jest niemożliwe. Projekt jest więc jak najbardziej realny, a zakończenie pierwszej fazy prac jest przewidziane na 2012 rok. „Już wtedy Studio może rozpocząć regularną działalność” - mówi Dawid Kmiecik. Od początku będzie działał program edukacyjny, będzie także realizowana własna produkcja i usługi. „Dzisiaj niektóre komponenty efektów specjalnych są wykonywane w Niemczech, Francji i Anglii. Będziemy mogli je realizować u nas” – dodaje Kmiecik. Kontakty, wypracowane przez lata przez Zbigniewa Rybczyńskiego, pozwolą na dotarcie do zagranicznych producentów.

Jeśli Zbigniewowi Rybczyńskiemu i jego zespołowi uda się zrealizować ten plan (a wszystko wskazuje na to, że są na dobrej drodze), dla starej wrocławskiej WFF przyjdą nowe dni.

Edukacja przyrodnicza, czyli co ma zrobić WFOiPE
 Z dawnych wytwórni filmowych w najtrudniejszej sytuacji jest niewątpliwie Wytwórnia Filmów Oświatowych i Programów Edukacyjnych w Łodzi. Kiedyś rocznie powstawały tu dziesiątki filmów dokumentalnych i edukacyjnych (kręconych na zamówienie ministerstw, szkół, telewizji czy po prostu kinematografii), a przez tereny przy ulicy Kilińskiego przewijały się setki osób dziennie.
 
Chyba żadna z instytucji filmowych nie musiała się w tak krótkim czasie borykać z tyloma dramatycznymi wydarzeniami. W ciągu kilku miesięcy świeżo wyremontowane zaplecze hali zostało zalane i zniszczone. Wkrótce potem, na skutek ran odniesionych w wypadku, zmarł dyrektor Wytwórni, jej entuzjasta i niestrudzony bojownik o jej utrzymanie, Andrzej Traczykowski. Kilka tygodni temu w hali wybuchł pożar, który choć nie spowodował wielkich zniszczeń, to przyniósł straty i opóźnienia w oddaniu hali do użytku. Obowiązki dyrektora przejęła kierownik produkcji Katarzyna Madaj-Kozłowska, która kontynuuje misję swojego poprzednika i walczy o zachowanie Wytwórni.
 
Janusz Czecz realizuje film dla WFO, zdjęcie zrobione k. 2002 roku, fot WFO

Niegdyś WFO zajmowała całkiem spory obszar przy Kilińskiego 210, który miał tereny zielone, kilka budynków, centralny gmach dyrekcji i ładną halę. Część terenów została sprzedana, inne przejęło Łódzkie Centrum Filmowe, które po ich sprzedaży regulowało dawne długi. Ostatecznie Wytwórnia skurczyła się do jednego budynku (dawniej był w nim wydział zdjęć specjalnych) i hali. Nadal jednak są to cenne budynki w samym centrum Łodzi. W firmie jest obecnie zaledwie 7 etatów, czyli niewiele więcej lub tyle samo, co w Studiach Filmowych.
 
Przetrwanie i rozwój Oświatówki można, zdaniem dyrektor Madaj-Kozłowskiej, oprzeć na trzech filarach. Oczywiście, na działalności statutowej, czyli produkcji własnej. Obecnie Wytwórnia realizuje około pięciu filmów rocznie. Produkcje finansują, oprócz PISF i TVP S.A., także m.in. Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, Urząd Miasta Łodzi, Discovery Historia oraz HBO Polska. Wśród najbardziej znanych filmów wyprodukowanych ostatnio przez WFO jest „Witajcie w mroku” Dederki (dla HBO), dokument o subkulturze gotyckiej, oraz wstrząsające „Bajki z krainy pieców” Andrzeja Czuldy, dokument o więźniach Oświęcimia piszących i rysujących bajki dla swoich dzieci. Niedawno WFO zdecydowała się wejść w koprodukcje filmów „Bulgaria D.C.” Kornela Miglusa (Polska, Niemcy, Bułgaria) oraz dokumentu o Bohdanie Wodiczce Janusza Sijki (Polska, Islandia). Być może ruszy także produkcja polsko-niemieckich „Lotników Kosmonautów” Mariana Kissa. Dyrektor Madaj-Kozłowska podkreśla, że filmowcy powinni zrozumieć zmianę, jaka dokonała się w ostatnich latach w filmach przyrodniczych. Dzisiaj musi to być niemal reportaż śledczy, ze staranną narracją, punktami zwrotnymi i precyzyjną konstrukcją. Taki charakter ma właśnie „sensacyjny” „Obcy – gatunki inwazyjne w Polsce” Mikołaja Haremskiego, Romana Dębskiego i Sławomira Swerpla.
 
Film przyrodniczy był i jest specjalnością WFO. Dlatego też filarem numer dwa ma być dalsze rozwijanie Międzynarodowego Festiwalu Filmów Przyrodniczych im. W. Puchalskiego, cyklicznej imprezy filmowej, odbywającej się co dwa lata. W 2006 roku festiwal został przyjęty do grona członków ECOMOVIE, prestiżowej organizacji zrzeszającej międzynarodowe festiwale filmów przyrodniczych.
 
Ale oczywiście ani festiwal, ani niepewna produkcja nie zagwarantują małej wytwórni stabilności na wiele następnych lat. Dlatego WFOiPE, podobnie jak wrocławska WFF, będzie podążać w kierunku edukacji i warsztatów. Katarzyna Madaj-Kozłowska chce, żeby program szkoleniowy dla młodzieży i szkół trwał cały rok, a jego miejscem ma być właśnie odnowiona hala, o jakże atrakcyjnej wielkości 1200 m2. Wytwórnia stara się więc o pozyskanie funduszy unijnych na dostosowanie hali do działalności edukacyjnej i przekształcenie jej w centrum festiwalowo-filmowe. Wielkim skarbem Wytwórni jest archiwum, zawierające 5000 filmów z 60 lat. WFO przygotowuje więc program digitalizacji zbiorów, które mogłyby nie tylko posłużyć jako narzędzie warsztatowe, ale także być cennym materiałem edukacyjnym dla szkół.
 
Przed WFO jeszcze długa i kręta droga. Jednak kluczowym czynnikiem sukcesu będzie wiara i determinacja ludzi tam pracujących. Podobnie jest z Wytwórnią Filmów Fabularnych we Wrocławiu.

Przez ostatnie miesiące odwiedziłam wszystkie wytwórnie filmowe, obejrzałam hale, montażownie, reżyserki, odbyłam kilkanaście cennych rozmów, których wyniki przedstawiłam w dwóch kolejnych numerach „Magazynu Filmowego SFP”. Filmowcy z wieloletnim doświadczeniem często mówią, że „serce im się kraje”, kiedy patrzą na upadek dawnej potęgi polskiego kina, czyli upadek polskich wytwórni. Ale czy ta opinia nie jest jednak na wyrost? W ciągu 20 lat w Polsce zmieniło się wszystko. Ustrój, gospodarka, jakość i styl życia, poglądy społeczne, warunki ekonomiczne. Tym niemniej WFDiF pracuje pełną parą. Owszem, nie ma już łódzkiej wytwórni, ale na jej miejscu cztery firmy zainwestowały w budynki i sprzęt. I – jak zapowiada TOYA - nie jest to koniec inwestycji. WFF we Wrocławiu, dzięki współpracy ze Zbigniewem Rybczyńskim, ma szansę przeistoczyć się w nowoczesny ośrodek szkoleniowo-produkcyjny. Maleńka WFO jest w najtrudniejszej sytuacji, miała też największego pecha, ale z drugiej strony - nie ma wielkich obciążeń ekonomicznych, a pomysł na przetrwanie jest. Nam pozostaje trzymać kciuki, obserwować i opisywać.
Anna Wróblewska / Magazyn Filmowy SFP 2/2010  30 września 2011 17:54
Scroll