Baza / Produkcja
Baza / Produkcja
Wypogadza się nad kinem młodego widza
Po latach posuchy polski film dla najmłodszej widowni pomału wraca na srebrne ekrany. Trzeba zrobić wszystko, by ten trend utrzymać.
 
"Tarapaty", fot. Kamila Szuba

„Czekamy na filmy, czekamy na filmy / Na małych i dużych ekranach / Czekamy na filmy, czekamy na filmy / Czekamy na filmy dla nas” – od lat śpiewają dzieci podczas poznańskiego festiwalu „Ale Kino!”. Śpiewały, śpiewały i się doczekały. Wyraźnie zaczyna się wypogadzać nad naszym kinem skierowanym do młodych widzów. I to zarówno w fabule, jak i w animacji. Jeszcze trzy lata temu, w książce „Polski film dla dzieci i młodzieży” (Warszawa, 2014), napisanej wspólnie z Anną Wróblewską, wspominając złote lata w tej dziedzinie kinematografii, dość niepewnie patrzyliśmy w przyszłość, dostrzegając wprawdzie światełko w tunelu, w jaki wpadł nasz film dla młodego widza w czasach transformacji ustrojowej, ale to światełko raczej się tliło, niż płonęło jasnym blaskiem. Tę sytuację niezwykle trafnie ujął jeden z autorów mistrzowskich fabuł dla najmłodszych: „Dawniej robiliśmy cztery filmy w roku, teraz jeden na cztery lata”. Istotnie tak było, bywały nawet lata tłustsze. Ale bywały i chude, bardzo chude. W 1998 roku miałem przyjemność zasiadać w jury konkursu krajowego Międzynarodowego Festiwalu Filmów dla Dzieci (taką nazwę nosiła wówczas poznańska impreza). W sekcji fabularnej znalazło się pięć filmów, a mieliśmy do rozdzielenia… dziewięć nagród. Na szczęście w konkursie znalazła się Spona Waldemara Szarka, udana ekranizacja Sposobu na Alcybiadesa Edmunda Niziurskiego, którą mogliśmy obsypać nagrodami, i w ten sposób wybrnęliśmy z tej dość niezręcznej sytuacji, kiedy to liczba członków jury przewyższała liczbę ocenianych filmów. W następnym roku konkursu krajowego, który istniał w Poznaniu od narodzin imprezy, czyli od lat 60., już nie było, a nieliczne udane rodzime filmy prezentowano w konkursie międzynarodowym. I taka sytuacja trwa do dnia dzisiejszego, choć pamiętam lata, w których konkurs krajowy skupiał kilkanaście krótko- i pełnometrażowych fabuł oraz kilkadziesiąt krótkich animacji wybranych (sic!) przez komisję selekcyjną z – oczywiście – o wiele większej rocznej produkcji.

"Za niebieskimi drzwiami", materiały promocyjne

Nowy wiek nie rozpieszcza nas zbytnio realizacjami kierowanymi do młodych widzów, choć sytuacja w kinie podejmującym problematykę nurtującą młodzież wydaje się być zdecydowanie lepsza niż pośród filmów kierowanych do najmłodszych kinomanów. Warto wspomnieć choćby filmy Jacka Borcucha (Wszystko, co kocham, 2009; Nieulotne, 2012), Katarzyny Rosłaniec(Galerianki, 2009; Bejbi blues, 2012), Jana Komasy (Sala samobójców, 2011; Miasto 44, 2014), Leszka Dawida (Jesteś Bogiem, 2012), Macieja Adamka (Zdjęcie, 2012), Anny Wieczur-Bluszcz (Być jak Kazimierz Deyna, 2012), Macieja Pieprzycy (Chce się żyć, 2013), Roberta Glińskiego (Kamienie na szaniec, 2014) czy Grzegorza Zaricznego (Fale, 2016). Do tej listy dorzuciłbym jeszcze dość ekscentryczne formalnie opowieści o dojrzewaniu Kuby Czekaja – Baby Bump (2015) i Królewicza Olch (2016), a także niebanalne treściowo i formalnie Wspomnienie lata (2016) Adama Guzińskiego oraz Małego Jakuba (2016) Mariusza Bielińskiego. Nieustannie problemom ludzi młodych przygląda się wnikliwie Dorota Kędzierzawska(Jestem, 2005; Jutro będzie lepiej, 2010; aktualnie realizuje rozgrywający się wśród młodych sportowców Żużel, 2018).

We wspomnianej książce rozdział „Od wielkiej przygody do teoretycznie możliwej katastrofy”, poświęcony filmom fabularnym dla dzieci i młodzieży, kończyłem takim oto stwierdzeniem: „Te tytuły uprawniają do powtórzenia za Agnieszką Holland konstatacji, nawiązującej do wspomnianej słynnej wypowiedzi Marczewskiego, skierowanej do publiczności gdyńskiego festiwalu Anno Domini 2013: »Koledzy, dziękuję Wam, że zrobiliście te filmy«. Niestety, jest i łyżka dziegciu, pośród tytułów typowo rozrywkowych, skierowanych do młodej widowni, niczym samotny biały żagiel dryfuje – nagrodzony w Nowym Sączu i Hollywood – film Wiktora Skrzyneckiego <Feliks, Net i Nika oraz teoretycznie możliwa katastrofa>. Katastrofa nadal jest możliwa, nie tylko teoretycznie”.

I teraz – trzy lata po tych słowach – mogę stwierdzić, że katastrofy udało się uniknąć, co więcej, wszystko wskazuje na to, że polski film fabularny dla młodego widza, także ten dla najmłodszych, który był ostatnio w szczególnym kryzysie, płynie w niezwykle interesującym – podobnie jak cała rodzima kinematografia – kierunku. Powstaje coraz więcej, coraz bardziej różnorodnych rodzajowo i gatunkowo, i co najważniejsze – udanych filmów. Zwiastunem zmian okazał się obsypany nagrodami w Los Angeles i Chemnitz – Gabriel (2013) Mikołaja Haremskiego, a ostatnie miesiące przyniosły niezwykle efektowną ekranizację bestsellerowej książki Marcina Szczygielskiego Za niebieskimi drzwiami (2016), wyreżyserowaną przez Mariusza Paleja. Ten film, utrzymany w słabo obecnej w naszej kinematografii formule kina gatunkowego, zabiera młodych widzów w pełną przygód podróż przez krainę snu „tak realnego – jak określa to reżyser – że można w nim zamieszkać, tak ekscytującego, że chce się go poznawać, i tak tajemniczego, że można się go bać”. To kolejny forszpan odnowy rodzimego kina dla młodych widzów, a niebawem czekają nas premiery kolejnych intrygujących projektów – Tarapatów Marty Karwowskiej oraz Dnia czekolady Jacka Piotra Bławuta.

Duże ożywienie nastąpiło w animacji, zwłaszcza w serialach dla najmłodszych, o które w ostatnich latach dba głównie… kinematografia, choć to produkt wyłącznie telewizyjny. Efektownie prezentuje się serial warszawskiego Studia Miniatur Filmowych – Hip-Hip & Hurra, pełen purnonsensowych przygód pary zabawnych detektywów: hipopotama Hip-Hipa oraz łasiczki Hurra, czy realizowany we współpracy z firmami Filmograf Sp. z o.o. (Warszawa) i Grupa Smacznego (Gdańsk) – Mami Fatale, z pełną werwy starszą panią, która uważa się za najlepszą kucharkę na świecie. Wiele nadziei budzi bielsko-bialski serial Kuba i Śruba, utrzymana w konwencji klasycznej animacji rysunkowej zwariowana opowieść z dwójką braci w rolach głównych, wyraźnie inspirowana niegdysiejszymi dokonaniami Bolka i Lolka. Fundacja Anima Art proponuje Czapu, Czipu, czyli opowieść o przygodach małego chłopca (Czipu) i jego niezwykłej papierowej czapki (Czapu). Kacperiada Studia Human Ark to udana komedia familijna pełna absurdalnego humoru, w której dwójka dzieci – Kacper i Ada – poszukuje odpowiedzi na nurtujące je pytania dotyczące przyjaźni, szczerości, lojalności, uczy się, jak radzić sobie z emocjami, np. z zazdrością, rozczarowaniem, i próbuje zrozumieć bardzo dziwny, a zarazem fascynujący świat dorosłych.


"Piotruś i wilk", materiały promocyjne

Kostka i Kulka
warszawskiego Studia Badi Badi to gagowy serial science fiction opowiadający o perypetiach dwóch robotów żyjących na zapomnianej przez ludzką cywilizację i zaśmiecanej regularnie przez przelatujące stacje kosmiczne planetoidzie, zaś Wiercimisie przynoszą przygody tytułowych, przypominających wiewiórki, stworków oraz ich przyjaciół. Przytul mnie Studia Animoon to naładowany pozytywną energią serial, pokazujący relację między ojcem i synem, w zabawny, a jednocześnie wzruszający sposób przedstawia wyjątkową więź między Tatą Misiem a jego małym synkiem. Toru superlis, realizowany w tym samym studiu jest z kolei sympatyczną historyjką o rezolutnym lisku gotowym nieść pomoc wszystkim dookoła. Wiking Tappi ze studia EGoFilm to opowiastka ekologiczna o tytułowym obrońcy lasu, zaś Żubr Pompik opowiada o tytułowym królewiczu puszczy i jego przyjaciołach. Jest jeszcze bardzo udana Basia Grupy Smacznego, czyli perypetie tytułowej pięciolatki oraz dwóch braci, nieco zwariowanych rodziców, żółwia Kajetana i pluszowego miśka Zdziśka. Wielce zasłużone w produkcji dla dzieci i młodzieży Telewizyjne Studio Filmów Animowanych w Poznaniu kontynuuje znakomity cykl Baśnie i bajki polskie. Jak widać zaczyna być obficie, różnorodnie i niezwykle interesująco.

  Wydaje się, że takim symbolicznym przełamaniem w naszej animacji dla młodego widza był nagrodzony w Annecy laurem najwyższym, a następnie uhonorowany Oscarem w kategorii krótkometrażowego filmu animowanego Piotruś i wilk (2006) Suzy Templeton (z fantastyczną scenografią Marka Skrobeckiego). „Jeden »Piotruś« wprawdzie wiosny nie czyni, ale ostatnie udane realizacje, a nade wszystko zapewnienia telewizji publicznej, że powróci do współfinansowania kina – osamotnionego w tej dziedzinie PISF – skierowanego do młodych widzów, dają pewną nadzieję. A że czekają oni na nowe tytuły, świadczy choćby ogromne zainteresowanie plenerowej, objazdowej wystawy »65 lat polskiej animacji dla dzieci«” – pisałem przed trzema laty w rozdziale „Od prastarego jaszczura do agentów Hip-Hip & Hurra” na łamach książki „Polski film dla dzieci i młodzieży”. I prognozy okazały się trafne, choć co do przewidywanej roli telewizji w procesie ożywiania kina dla najmłodszych trafiłem jak kulą w płot. Wiodącą rolę przejęła kinematografia i chwała jej za to. Decydującym momentem stało się powołanie w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej specjalnej komisji eksperckiej oceniającej filmy fabularne i animowane dla młodego widza lub widowni familijnej.

Polskiemu kinu dla dzieci i młodzieży potrzeba dobrych pomysłów i atrakcyjnych scenariuszy – tych na szczęście mamy coraz więcej – a nade wszystko opieki ze strony Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, a także Telewizji Polskiej SA (!!!), w ogóle wszelkich instytucji, którym twórczość dla najmłodszych winna leżeć na sercu. Tak się robi w Skandynawii, Holandii, Niemczech, Kanadzie, a jakie są efekty, łatwo sprawdzić choćby na poznańskim festiwalowym ekranie. Pamiętajmy, czym skorupka za młodu...
Jerzy Armata / "Magazyn Filmowy. Pismo SFP" 70, 2017  17 marca 2018 12:23
Scroll