Baza / Produkcja
Baza / Produkcja
Młode pokolenie producentów
Nowe pokolenie producentów coraz głośniej daje o sobie znać i coraz mocniej zaznacza swoją obecność na rynku. Korzystają z doświadczeń starszych kolegów i koleżanek, ale jednocześnie trochę inaczej, może odważniej patrzą na świat. Nie tylko znają języki, ale wręcz nie widzą granic. Międzynarodowe środowisko pracy i nauki jest dla nich naturalne. Pozbawieni kompleksów, żądni wyzwań, wspierani przez Polski Instytut Sztuki Filmowej i programy Unii Europejskiej z tupetem przywracają nasze kino światowym festiwalom i rodzimym widzom, ale jednocześnie chętnie wchodzą w koprodukcje. Idą w świat i świat ściągają do nas.
Wielu z nich marzy, że któregoś dnia pójdzie w ślady Piotra Dzięcioła, Ewy Puszczyńskiej i przywiezie do Polski Oscara. Nie wszyscy głośno się do tego przyznają, ale wszyscy bardzo wysoko stawiają sobie poprzeczkę. Pasję łączą z zaangażowaniem i ciężką pracą, co z kolei przekłada się na imponujące efekty. Czy kiedykolwiek tak wiele pierwszych recenzji polskich produkcji i koprodukcji mogliśmy przeczytać najpierw w „Variety” czy „Hollywood Reporter”, a dopiero potem w rodzimych mediach? Czy kiedykolwiek tak wiele światowych premier naszych projektów miało miejsce poza Polską? Na naszych oczach dzieje się coś niezwykłego. PISF wykształcił mechanizmy, a oni – prężni, nieposkromieni, uparci, ambitni – producenci i reżyserzy – zaczęli tworzyć nową jakość polskiego kina.

Kilka przykładów... "Intruz" Magnusa von Horna, wyprodukowany przez Mariusza Włodarskiego swoją światową premierę miał w Cannes, a ostatnio triumfował na Festiwalu Filmowym w Gdyni. Teraz rusza dalej – na kolejne europejskie i amerykańskie festiwale oraz do kin m.in. w Polsce, Szwecji, Wielkiej Brytanii, Francji. "Baby Bump" Kuby Czekaja i dwóch producentek – Magdaleny Kamińskiej i Agaty Szymańskiej – wywołał nad morzem gorącą dyskusję. Wcześniej stał się wydarzeniem Wenecji. "Czerwony Pająk"Marcina Koszałki i producentki Agnieszki Kurzydło – z Karlowych Warów pojechał m.in. do Hajfy i Chicago. Do międzynarodowego obiegu (i nagród na festiwalach np. w Berlinie) trafiły również inne projekty pod pieczą Kurzydło – "W imię…" Małgorzaty Szumowskiej. "Kebab i Horoskop" Grzegorza Jaroszuka, "Bejbi Blues" Katarzyny Rosłaniec. "Demon" tragicznie zmarłego Marcina Wrony, który tym razem był nie tylko reżyserem i scenarzystą, ale i producentem swojego filmu, zachwycił publiczność i krytyków w Toronto, zdobył nagrody w Austin i w Hajfie. Zaproszony został też do Sitges. Mikołaj Pokromski z reżyserką Marie Noëlle kończy pracę nad polsko-niemiecko-francusko-belgijskim dramatem "Marie Curie". Lista sukcesów krótkiego metrażu i dokumentów jest jeszcze dłuższa – starczy wspomnieć o projektach Anny Wydry (m.in. oscarowy Królik po berlińsku) czy Katarzyny Ślesickiej oraz Adama Ślesickiego (nie tylko podbijają swoimi projektami świat, ale i angażują się w szkolenia młodszych producentów). Ta fala powodzenia dotyczy nie tylko sceny międzynarodowej, festiwalowej, ale i Polski, widzów – by wspomnieć o "Bogach" Łukasza Palkowskiego, wyprodukowanych przez Piotra Woźniaka-Staraka i Krzysztofa Raka. Jest tu jakaś gigantyczna energia, zapał, które przekładają się na taki obraz naszego kina, o jakim jeszcze kilkanaście lat temu mogliśmy tylko marzyć.

„Z debiutów wypływa pewna energia, świeżość; z młodych twórców – przekonanie o tym, że mogą zmieniać świat. To zaraźliwe. Wiek? Metryka nie jest wyznacznikiem, liczy się energia, pomysł, chęć robienia czegoś po swojemu” – mówiła w rozmowie z serwisem sfp.org.pl Agnieszka Kurzydło, która swoją karierę rozpoczynała na planach koprodukowanych przez Zentropa International Polska – Antychrysta, Kobiety, która pragnęła mężczyzny i Sponsoringu. Nie jest odosobniona w swoim zdaniu. „Świat nie ogranicza się do jednego kraju – zarówno, jeżeli chodzi o środowisko twórcze, jak i widownię” – wtóruje jej m.in. Magdalena Kamińska (Balapolis). „Kino artystyczne finansuje się bardzo trudno. Funkcjonujemy bardziej na rynku europejskim niż polskim. Korzystamy z międzynarodowych instrumentów finansowania kultury, a nie tylko rodzimych” – mówi Mariusz Włodarski (Lava Films).

Młodzi działają w bardzo różnych obszarach produkcji. Wiele ich różni – każdy wydeptuje własną drogę. Wiele jednak też łączy. Doskonale zdają sobie sprawę z siły wzajemnego wsparcia. Są „dziećmi” PISF – gdy zaczynali pracę, ten dopiero powstawał. Mają po 30, 40 lat i stawiają przed sobą i innymi wyzwania odpowiadające współczesnym realiom przemysłu filmowego na świecie. Są znakomicie wykształceni – i to najczęściej nie tylko w Polsce – dla przykładu Łukasz Dzięcioł uczył się m.in. w Internationale Filmschule (IFS) w Kolonii i w Los Angeles Film School. Wszyscy walczą o miejsca (i zdobywają je!) w prestiżowych programach – Producers on Move (tu szlak przecierał Piotr Dzięcioł, ale później poszli za nim Piotr Mularuk, Grzegorz Hajdarowicz, Andrzej Jakimowski, wreszcie – Kamila Polit, Łukasz Dzięcioł, Marta Plucińska, Agnieszka Kurzydło, Mikołaj Pokomorski, Mariusz Włodarski), EAVE (tu m.in. Mariusz Włodarski, Joanna Szymańska, Łukasz Dzięcioł, Małgorzata Staroń), TorinoFilmLab, MAIA Workshops, Production Value i wielu innych. Z drugiej strony chętnie angażują się w konferencje i panele szkoleniowe w Polsce – np. w Koszalinie, Krakowie, Gdyni, Wrocławiu, gdzie dzielą się doświadczeniami, starają się wyjść do branży, przedstawić się.

Młodzi, czyli…
Określenie „młody producent” potraktować można tylko i wyłącznie umownie, hasłowo, na co zresztą uwagę zwracają wszyscy moi rozmówcy, także ci, skupieni wokół Sekcji Młodych Producentów KIPA (Krajowa Izba Producentów Audiowizualnych). Na początku było to zaledwie kilka osób. Dziś to prężnie działająca grupa, która nieustannie poszerza swoją działalność i bacznie przygląda się temu, co dzieje się w naszej branży. Wstąpić może każdy, kto należy do KIPA, ale zarazem jako producent wiodący (główny) nie pracował przy więcej niż dwóch pełnometrażowych produkcjach filmowych zrealizowanych przy wsparciu finansowym PISF.

„Zaczęło się wyłaniać grono młodych ludzi, którzy – wychowani w innym systemie politycznym, rzeczywistości ekonomicznej i technologicznej – trochę inaczej myślą, inaczej patrzą na kino. Pamiętają o Chełmskiej, Festiwalu w Gdyni i o Krakowskim Przedmieściu, ale to im nie wystarcza. Ciągnie ich bardziej do Cannes, Sundance, Toronto, Berlina” – komentuje Joanna Szymańska z firmy ShipsBoy, przewodnicząca Sekcji. „Nie stajemy w opozycji do starszych kolegów. Stworzyliśmy Sekcję, by się rozwijać, dzielić się swoimi doświadczeniami i wspólnie podpatrywać innych, w jakiś sposób się ukonstytuować. Dzięki KIPA przestaliśmy być anonimowi. Nazwa »Młodzi« nie do końca oddaje to, kim jesteśmy. Najwłaściwsze byłoby zapewne angielskie określenie »emerging«, ale nie ma ono swojego dobrego, tak bogatego w znaczenia odpowiednika polskiego. »Wschodzący« nie do końca tu pasuje”.

„Chcieliśmy, żeby środowisko dowiedziało się o nas. Chcieliśmy dzielić się wiedzą i doświadczeniami zawodowymi i uczyć się od siebie i od starszych” – opowiada Małgorzata Domin (Domino Film), jedna ze współzałożycielek Sekcji, dziś również członkini zarządu KIPA. „Zależało nam również na możliwości skorzystania z porad prawnika, księgowego. Chcieliśmy stworzyć miejsce kontaktu, spotkania ze sobą, z dyrektorami różnych instytucji związanych z kinematografią, telewizją, inwestorami. Dziś działamy w kilku grupach roboczych – jest nas już tak dużo. Przyznajemy nagrodę za Najlepszy Debiut Producencki (laureatki 2015 to Agnieszka Dziedzic i Marta Golba – przyp. D.R.). Ciągle mamy nowe pomysły”.

„»Młody«? Czasami mam wrażenie, że to krzywdzące określenie” – zwraca uwagę działający poza Sekcją Mariusz Włodarski. „To nie tak, że po jednej stronie barykady stoją młodzi, a po drugiej starzy. Każdy nowy projekt wymaga od producenta pewnego rodzaju młodości. To nie rok urodzenia ma tu znaczenie, a raczej sposób myślenia, otwartość. Młodsi może są bardziej bezczelni, nie są obciążeni przeszłością, starsi z kolei robią pewne rzeczy szybciej, bo już się nauczyli. Liczy się nie wiek, a know-how” – uzupełnia. „W grupie siła. Wiemy o tym. Dlatego sama na stałe pracuję z Agatą Szymańską. Dlatego powstała Sekcja. Grupa dodaje skrzydeł. Chcemy współpracy z innymi. Wiek nie ma znaczenia. Wielu starszych kolegów jest niezmiernie życzliwie do nas nastawionych i nam pomaga. »Młody« to hasło. Najważniejsze, by być dobrym producentem” – komentuje Kamińska.
„Moją zawodową matką chrzestną jest Ewa Puszczyńska, a ojcem chrzestnym Piotr Dzięcioł” – przyznaje Włodarski, który pierwsze zawodowe kroki stawiał w Opus Film. Dla nowego pokolenia producentów te dwa nazwiska to absolutne autorytety. Oboje zresztą chętnie dzielą się tym, co potrafią. Puszczyńska ostatnio gościła m.in. na warsztatach Film Spring Open Sławomira Idziaka.

Nowy rynek, nowe myślenie
Przez lata droga do funkcji producenta prowadziła przez asystentury, pracę w zespole filmowym, stanowisko kierownika produkcji. Dziś... „Wcześniej panował zupełnie inny system i stawiał on przed producentem inne zadania, inne walki do stoczenia, może trudniejsze od naszych, a może o innym charakterze. Współcześni producenci w pewien sposób biorą na siebie zadania dawnych zespołów filmowych, a nie kierowników produkcji” – komentuje Włodarski. „Wraz z postępującą profesjonalizacją zawodów filmowych te dwie gałęzie – kierownictwa produkcji i producenta – zdecydowanie się rozdzieliły, wiążą się z innym zakresem obowiązków i kompetencji” –  zauważa Joanna Szymańska. „Obecnie coraz większa grupa osób od razu identyfikuje się zawodowo jako producent. W dodatku jako producent, który nie zajmuje się tylko budżetami i formalnościami, ale angażuje się w realizację całościowo – od pomysłu do popremierowej eksploatacji”. O kwestii producenta kreatywnego… za chwilę.
Niegdyś na kierunki organizacji produkcji zgłaszać się mogli tylko absolwenci ekonomii bądź prawa. Dziś na rynku edukacyjnym takich ograniczeń nie ma, a wśród wchodzących do zawodu producentów są także absolwenci lub studenci filmoznawstwa, socjologii, kierunków biznesowych. „Szkoła filmowa jest potrzebna – tu dorasta się z kolegami, z którymi potem będzie się pracowało” –  przekonuje jednak Kamińska. W ten sposób poznała Kubę Czekaja. W ten sposób Włodarski rozpoczął współpracę z von Hornem. „Dzięki filmoznawstwu pogłębiłam swoją wiedzę o kinie, do której teraz mogę się swobodnie odwoływać. W czasie studiów zaczęłam też poznawać branżę. Teraz kończę prawo – bardzo w tym zawodzie potrzebne. Każde studia mają to do siebie, że wyjmiesz z nich tyle, ile włożysz” – swoimi doświadczeniami dzieli się Szymańska.

Jak się uczyć, to na świecie i w praktyce
Wszyscy bez wyjątku zgodnie przyznają, że najlepszą szkołą zawodu pozostaje praktyka, chociaż bardzo pomocne są również różnego rodzaju kursy, „laby”, szczególnie te poza Polską. Dla młodych to nie tylko miejsce nauki, spotkania profesjonalistów z olbrzymim doświadczeniem, ale i nawiązania nowych kontaktów, partnerów produkcyjnych, poznania realiów i oczekiwań produkcyjnych innych krajów. „Tego typu kursy pokazały mi ogrom i różnorodność problemów oraz tematów, z którymi w codziennej pracy mierzy się producent” – przyznaje Szymańska. „Niektóre z rad, które na nich usłyszałam, ciągle przyświecają mi w pracy. Duncan Kenworthy, którego poznałam w trakcie dwutygodniowego programu British Council Creative Entrepreneurs w Wielkiej Brytanii, poroadził mi, żebym zawsze upewniała się, że ja i reżyser robimy ten sam film. Na EAVE, szkoleniu, które uważam za obowiązkowe dla wszystkich, którzy poważnie myślą o tym zawodzie, musiałam odpowiedzieć sobie na wiele kluczowych dla mojej przyszłości pytań. Praktyczne wskazówki, które stamtąd wyniosłam są bezcenne. EAVE to też swoista grupa wsparcia, dająca poczucie, że nie jesteś sam ze swoimi zawodowymi problemami”.

„Może dzięki tym kursom dziś jestem bardziej otwarty na współpracę międzynarodową" – zastanawia się Włodarski. – „Na EAVE uwierzyłem, że nie muszę czekać z debiutem producenckim do pięćdziesiątki. Wyjątkowym szkoleniem na początku mojej drogi był kurs Passion to Market, organizowany przez łódzką Szkołę Filmową, londyńską The National Film and Television School oraz paryską La Fémis. Tu dowiedziałem się jak wyjść z pomysłem na rynek. Takie programy konfrontują wyobrażenia o zawodzie z rzeczywistością. Doświadczeni tutorzy obalają różne mity. W szkole filmowej nie zawsze wszystko jest tak szczerze, momentami wręcz brutalnie prezentowane”.

Każdego roku pojawiają się nowe inicjatywy, rodzime i światowe, obejmujące różnego rodzaju problematykę – od ogólnych kursów producenckich po szkolenia pitchingowe. Programów odpowiadających indywidualnym potrzebom najlepiej szukać poprzez biuro Kreatywnej Europy (najlepszym źródłem wyjściowym jest broszura „Training and Networks”). Warto pamiętać, że polska branża oferuje młodym duże wsparcie w tej kwestii – z jednej strony wiele do zaoferowania mają tu same szkoły filmowe (dla studentów), z drugiej – (dla osób już aktywnych zawodowo) przede wszystkim Fundacja Polskie Centrum Audiowizualne. Producenci pragnący podnosić swoje kwalifikacje (szkolenia, kursy, warsztaty) mogą ubiegać się o dofinansowanie z działającego od połowy 2007 roku Programu Operacyjnego „Profesjonalizacja indywidualna”. Nabór trwa przez cały rok, a komisja oceniająca zbiera się mniej więcej raz na dwa tygodnie. W roku 2014 rozpatrzono 209 wniosków. Pula środków na program wyniosła wówczas 461 000 zł. „W przeważającej mierze rozpatrujemy zgłoszenia dotyczące szkoleń zagranicznych – na temat koprodukcji, prawa obowiązującego w kinematografiach innych państw, międzynarodowych prezentacji pitchingowych, rozwoju projektu” – mówi Ewa Borguńska, prezes Zarządu Fundacji.

Producent kreatywny czy, po prostu, producent?
W rozmowie młodzi przytaczają znane w środowisku żarty: „Chcesz być dobrym producentem, wyjdź bogato za mąż” albo „Jak zostać bogatym producentem? Najpierw trzeba być bardzo bogatym”. Mity o producencie z cygarem i walizką pieniędzy, który siedzi za swoim wielkim, dębowym biurkiem i nawet nie pojawia się na planie ciągle pokutują i to nie tylko w powszechnym obiegu, ale i w branży. Tak jak i te o producentach, którzy wchodzą w kolejne projekty tylko po to, by zaksięgować swoje honorarium i zapomnieć o sprawie. Wydaje się jednak, że takie przypadki należą do wyjątków i do przeszłości. Jeżeli jest coś, co łączy młode pokolenie producentów, to na pewno wyjątkowe zaangażowanie. Często kojarzy się ich z modnym hasłem „producenta kreatywnego”.

„Ten przymiotnik jest moim zdaniem zbędny, wręcz przeszkadza mi” – stwierdza Włodarski. – „Wierzę, że każdy producent jest kreatywny. Reżyser, operator nie potrzebują tego określenia. Nie jestem przykładem producenta kreatywnego, tylko producenta zaangażowanego. Wchodzę w projekt na okres jego powstania i późniejszego życia. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że przy takim podejściu do zawodu wyprodukuję ograniczoną liczbę filmów pod swoim nazwiskiem”. „Zrobię w życiu bardzo mało filmów, ale będą to te, które zrobić naprawdę chcę, które wzbudzą moją pasję. Chciałabym w dodatku, żeby były to filmy, które będą coś znaczyły dla publiczności niezależnie od tego, pod jaką szerokością geograficzną będzie się je oglądać” – dodaje Szymańska. – „Praca tylko po to, żeby zaistnieć w napisach początkowych mnie nie interesuje".

„Poprzez to, że angażujemy się w filmy na lata, mamy wrażenie, że są to również nasze dzieci. Wpływa na to również fakt, że wybieramy projekty, kierując się własnymi fascynacjami i nasz wybór pokazuje, co sami chcemy powiedzieć. Filmy, które produkuję są również moją wizytówką” – uzupełnia Włodarski. – „Nie jestem osobą, która tylko zabezpiecza budżet i dystrybucję. Chcę i mam wpływ na to, jak film wygląda, jak kształtuje się jego realizacja, ekipa, obsada. To dla mnie rzeczy oczywiste. Tymczasem często bardzo niesprawiedliwie sprowadza się nas do bezmózgich kontrolerów finansowania”.

„Producent kreatywny nie musi mieć swojego ogromnego wkładu w sam scenariusz czy zastępować reżysera w reżyserowaniu – to błędne myślenie” – dodaje Magdalena Kamińska. – „Kreatywność w tym zawodzie polega na umiejętności dobrania środków do danej sytuacji. Kreatywnie można podejść do sposobów finansowania, do pewnych decyzji, także artystycznych. Kreatywność rodzi się też w kontakcie z reżyserem i ekipą. Szalenie ważne jest, żeby nie budować barier, tylko by je niwelować”.

Zaangażowanie w artystyczny kształt filmu nie oznacza, że młodzi zapominają, że producent to też zawód, praca. „Chcemy zarabiać na życiu filmu, na jego dystrybucji, również w nowych kanałach – takich, jak internet. Zależy nam, by filmy podróżowały po świecie, docierały do widowni” – mówi Szymańska. – „Film to dzieło sztuki, ale również produkt – sposób na wydanie i zarobienie pieniędzy. Jesteśmy częścią przemysłu filmowego i pod koniec dnia zgadzać się musi nie tylko rachunek artystyczny, ale i ekonomiczny – na tym chyba polega to nowe myślenie”.

Możliwości
Rynek jest konkurencyjny, trudny, kapryśny, ryzykowny – to oczywistości, których nikomu nie trzeba udowadniać. Nie każda z małych firm producenckich da radę się na nim utrzymać. Niemniej, dzisiejsze możliwości są bez porównania większe niż te sprzed dziesięciu lat. Młodzi z pomysłami mają drzwi, do których mogą pukać – by rozwijać się zawodowo, by rozwijać swoje projekty. „Gdy zaczynałam pracę dziesięć lat temu, programów wspierających młodych nie było, a przynajmniej o nich nie wiedziałam” – wspomina Kamińska. – „Nie było systemu wspierającego producentów. Można powiedzieć, że wtedy dokonywała się naturalna selekcja. Wielu zrezygnowało”. Wejście do Unii Europejskiej, Ustawa o Kinematografii, powołanie PISF – to wszystko procentuje także w kinie, także w przypadku producentów. Możliwości pojawiają się też w szkołach filmowych i w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. Trudno nie wspomnieć tu o Studiu Munka, nastawionym na debiuty.

Tutaj – do programów „30 Minut”, „Pierwszy Dokument” i „Młoda Animacja” swoje projekty – scenariusze (z odpowiednią dokumentacją) mogą zgłaszać reżyserzy, nie producenci. Oni pojawiają się dopiero w momencie, gdy zapada decyzja o skierowaniu filmu do realizacji. Czasami reżyserzy przyprowadzają ludzi, z którymi już pracowali. Czasami wybór producenta wykonawczego zapada inną drogą. „Studio Munka z pewnością jest otwarte dla młodych producentów. Nie można temu w żaden sposób zaprzeczyć, kiedy widzi się listę firm, które jako producent wykonawczy / koproducent współpracowały czy nadal współpracują ze Studiem” – mówi Liwia Mądzik, kierownik Programów dla Młodych Twórców w Studiu. – „Na początku działalności Działu dla Młodych Twórców (kiedy jeszcze formalnie Studio Munka nie istniało) częściej pracowaliśmy z większymi producentami, jak np. Studio Filmowe „Tor” czy Opus Film. Teraz to głównie firmy prowadzone przez osoby stojące dopiero na początku swojej producenckiej drogi. Choć oczywiście nie jest to zasadą”.
„Na pewno bardzo ciekawe jest obserwowanie rozwoju zawodowego młodych producentów” – kontynuuje Mądzik. „Blisko dziesięć lat temu pamiętam ludzi tuż po szkole, którzy np. w filmach z programu »30 Minut« byli drugimi kierownikami produkcji czy asystentami kierownika produkcji, w pewnym momencie wracali do nas jako producenci wykonawczy, a teraz są już po debiucie pełnometrażowym – jako samodzielni producenci. Studio Munka jest zatem świetnym pomostem pomiędzy szkołą filmową a pełnometrażowym debiutem, nie tylko dla reżyserów i scenarzystów, ale i dla młodych producentów”.

Oczekiwania
Młodzi doskonale zdają sobie sprawę, że są beneficjentami systemu, nawet jeżeli nie wszystkie z ich projektów otrzymują dotację. Niemniej, jak to młodzi, zawsze chcą więcej. Bacznie obserwują programy instytutów filmowych w innych krajach. Dostrzegają rozwiązania, które – ich zdaniem – można zaimplementować na naszym gruncie. Bez wyjątku, wszyscy głęboko wierzą, że im większe będą inwestycje w debiuty, młodych, niezależnych producentów i reżyserów, scenarzystów, tym mocniejsze będzie nasze kino. Jakie mają więc postulaty?

Przede wszystkim chcieliby większej swobody i zaufania ze strony gremiów przyznających dotacje. „Weryfikacja jest potrzebna, ale myślę, że powinno się obdarzać nas większym zaufaniem” – mówi Joanna Szymańska. „Liczymy na zmiany w programach operacyjnych. Walczymy o to, by debiut nie był traktowany jako program specjalnej troski – by przyznający dotację nie martwili się o to, że trzeba nas cały czas trzymać za rękę. Zdajemy sobie sprawę z tego, jaka jest stawka i jesteśmy przekonani, że potrafimy sobie świetnie z debiutem poradzić” – przypomina Magdalena Kamińska.

Szymańska z kolei jest jedną z osób, które zwracają uwagę na brak programów większego ryzyka, programów dla produkcji mikrobudżetowych (milion-dwa miliony złotych), przede wszystkim zaś koprodukcji mniejszościowych. „Tego typu realizacje pozwalają rozwijać się firmom, które z czasem – tak, jak Opus Film – będą mogły coraz więcej inwestować w rodzime produkcje” – przekonuje producentka. Mariusz Włodarski podkreśla natomiast potrzebę poszerzania programów dla krótkich metraży – poza Studiem Munka oraz szkołami filmowymi – skierowanych właśnie na małe i średnie firmy producenckie. „Niektóre pomysły i reżyserzy potrzebują sprawdzenia i każdy producent, powinien mieć możliwość zrobienia takiej małej formy pod swoim szyldem z reżyserem, z którym będzie chciał robić pełny metraż” – mówi.

Wśród innych bolączek i wyzwań młodzi wymieniają kwestie związane z regulacjami prawnymi dotyczącymi statusu producenta, jasnymi definicjami i kryteriami. Tak jak i całe środowisko filmowe, zwracają uwagę na konieczność wdrożenia ulg podatkowych – obecnie fiskalnie przegrywamy w Europie ze wszystkimi – apelują. Podkreślają wagę funduszy regionalnych i widzą ich dalszy rozwój. „Każda wartościowa energia idąca od dołu wymaga wsparcia z góry” – zaznacza Szymańska.
Młodzi zwracają też uwagę na zbyt niską świadomość prawną w branży – potrzebę zaangażowania w procesy preprodukcyjne wyspecjalizowanych w sprawach filmu prawników, wspierających wszystkie zaangażowane strony. „Rzetelne umowy są bardzo ważne. Im lepsze, tym więcej miejsca pozostawiają na skupienie się na elementach kreatywnych. Ciągle jest u nas za dużo ukochanego przez polską strefę filmową niedomówienia: Jakoś się dogadamy, jakoś to będzie” – sugeruje Szymańska.

Nowej dyrektor PISF Magdalenie Sroce młodzi na pewno będą starali się przedstawić i pokazać swoje możliwości. Będą również proponowali – razem z Krajową Izbą Producentów Audiowizualnych – swoje postulaty. „Nie będą to rewolucyjne hasła” – zastrzega Magdalena Kamińska. „Będziemy zapewne lobbować za zmianami w pewnych zapisach, w priorytetach” – komentuje Małgorzata Domin. – „Chcemy, by funkcja producenta bardziej zaistniała – brakuje nas np. w komisjach eksperckich, wśród ich liderów”.

Z całą pewnością nowe pokolenie producentów chce się zjednoczyć ze starszymi w walce o lepsze traktowanie filmu dla dzieci i młodzieży. Domin, która niedawno przedstawiła widzom obraz Klub Włóczykijów i tajemnica dziadka Hieronima spotkała się tu z bardzo dużymi trudnościami. „Gdy zaczynaliśmy, byłam przekonana, że łatwo zbierzemy fundusze” – wspomina. „Życie przekonało nas, jak trudny był to debiut. Po drodze długo spotykały nas niepowodzenia. Prywatni inwestorzy nie wierzyli, że można zrobić dobre polskie kino dla dzieci. Pierwsze wsparcie przyszło dopiero z »Silesii Film« – z listy rezerwowej. Do tej pory myślę, że bez tej dotacji Klub… by nie powstał. PISF włączył się dopiero, gdy film był niemal gotowy, choć dzięki niemu domknęliśmy budżet. Trudno przebić się do świadomości decydentów i inwestorów, że takie kino jest nam bardzo potrzebne. Konieczne są odgórne dyrektywy i programy, odrębne alokacje finansowe, komisje eksperckie specjalizujące się w tej dziedzinie kina, co powinno przełożyć się na regularne premiery tego typu. Rozmowy ciągle w tym temacie trwają, zresztą nie tylko z PISF, ale i TVP. Jako członkini KIPA będę o to walczyć”. Producentka planuje dwie kolejne tego typu realizacje. Nad filmem dla młodych widzów – ekranizacją komiksu „Łauma” Karola „KRL” Kalinowskiego z Pawłem Borowskim pracuje Mariusz Włodarski. „Będzie to koprodukcja – budżetu w Polsce nie domkniemy. Mamy już partnera z Belgii, szukamy kolejnego. Budżet to około 12-15 milionów złotych” – ujawnia producent, który prawa do pierwowzoru nabył już w 2009 roku. „Przestaliśmy filmowo edukować dzieci. Jeżeli to się nie zmieni, stracimy tych i przyszłych widzów”.

Młodzi twardo stąpają po ziemi. Nie są marzycielami, idealistami, którzy bujają w obłokach. Ta profesja na to nie pozwala – przed każdym, kto się jej podejmie stawia bardzo wysokie wymagania – zarówno jeżeli chodzi o wiedzę, jak i charakter. Konieczna jest tu żelazna konsekwencja i upór, wiara w to, że da się pokonać ograniczenia i trudności. „Sami sobie potrafimy tworzyć ograniczenia – dotyczy to nie tylko zawodu producenta. Jeżeli jednak chcesz do czegoś dojść, coś zrealizować, to – tak naprawdę – nie będzie przeszkód. Nie można się poddawać. Nie można patrzeć na siebie jak na ofiary. Zawsze trzeba pamiętać, że wychodząc z projektem w świat, już ma się coś do zaoferowania, jakąś drogę za sobą. Z drugiej strony są partnerzy, którzy twojego projektu szukają. Czasami tylko więcej czasu i poświęcenia wymaga ich znalezienie” – mówi Włodarski. „Producent jest pierwszym »gatekeeperem« projektu, scenariusza i tego, jak jest on rozwijany. Nie wszyscy twórcy to rozumieją. Choć coraz więcej to dostrzega”.

Czy tak faktycznie jest? To już zapewne temat na odrębny artykuł. Trochę jednak zasmuca fakt, że na zorganizowane przez Sekcję Młodych Producentów KIPA spotkanie „Po co reżyserowi producent?” reżyserów przyszło bodaj dwóch. Sprawdźcie młodych, dajcie im szansę!

Dagmara Romanowska / Magazyn Filmowy SFP, 51/2015  30 lipca 2016 08:13
Scroll