Baza / Produkcja
Baza / Produkcja
Pierwszy film po debiucie
„Film drugi” to pojęcie typowo branżowe. Bo tylko filmowcy wiedzą, jak wiele energii i wysiłku dzieli debiut od następnego obrazu reżysera. Takie myślenie obowiązuje nie tylko w Polsce. Ważne światowe festiwale tworzą sekcje konkursowe specjalnie dla filmów pierwszych i drugich. Także te w kraju, jak choćby Warszawski Festiwal Filmowy i Tofifest. Warunkiem uczestnictwa w różnego rodzaju warsztatach jest nieukończenie drugiego filmu. Jednak zrobienie dobrego, drugiego filmu okazuje się często znacznie trudniejsze niż udany debiut.
Debiut jest przygotowywany bardzo długo. Najpierw powstaje w głowie reżysera, jeszcze w czasie studiów. To esencja wszystkich przeżyć i treści, które chce wyrazić na ekranie. On lub scenarzysta dopracowują tekst latami. Rozmawiają o nim z przyjaciółmi. Konsultują z mentorami i wykładowcami. Tę intensywność, udaną lub chybioną, widać potem na ekranie. Następny film może zaskoczyć twórcę. Jeśli znajduje dobry temat, okazuje się, że ma znacznie mniej czasu na jego przetrawienie i wymyślenie sposobu, w jaki  przedstawi go na ekranie. Musi korzystać z okazji robienia filmu tu i teraz. Albo odwrotnie: tak długo czeka na następny film, że temat przestaje być aktualny, przede wszystkim dla niego. Ulatują gdzieś chemia i metafizyka. A przecież środowisko i publiczność mają jakieś oczekiwania. Tym większe, im bardziej spektakularny był sukces debiutu. Czasem czekają na bardzo podobny film. Nie jest łatwo odbić się od tego.

Sztandarowym przykładem jest tu Magdalena Piekorz. Jej „Pręgi” (2004) wywołały zachwyt jurorów w Gdyni (7 nagród, w tym Złote Lwy) i całego środowiska. Zrobiły też świetny wynik w kinach, znacznie lepszy niż się spodziewano (350 tys. widzów). Reżyserka idealnie trafiła w temat: film o współczesnych ludziach, pokazanych z ich własnego punktu widzenia, był publiczności bardzo potrzebny. Polska Akademia Filmowa obsypała film nominacjami do Orłów. Obraz otrzymał Złote Kaczki i Złotą Taśmę. Rozsławił nazwisko reżyserki i Marcina Koszałki, dla którego był to debiut jako autora zdjęć w pełnometrażowej fabule. Podobny współczesny temat, dotykający sporej części społeczeństwa (poczucie dokonania w życiu niewłaściwych wyborów i wynikające z tego wyobcowanie) poruszyła Magdalena Piekorz parę lat później w „Senności”. Zgromadzenie budżetu na produkcję okazało się trudniejsze niż w przypadku debiutu. Film podobał się co prawda publiczności festiwalu w Gdyni (Złoty Klakier 2008) i widzom Nowojorskiego Festiwalu Filmów Polskich, ale w kinach poszedł słabo. Nie otrzymał też żadnej istotnej nagrody.


"Senność" w reż. Magdaleny Piekorz, fot. SF TOR

Bardzo podobnie było z drugim filmem Dariusza Gajewskiego. Po spektakularnym, choć kwestionowanym przez część środowiska sukcesie debiutanckiej „Warszawy” (6 nagród w Gdyni’03, w tym Złote Lwy, Orzeł i 3 nominacje, Nagroda Publiczności w Tarnowie, wyróżnienia międzynarodowe) drugi film reżysera, „Lekcje pana Kuki”, nie odniósł sukcesu w kinach ani nie zdobył ważnych nagród na festiwalach. Dlaczego? Przecież temat był - podobnie jak w „Warszawie” - współczesny (obserwacja człowieka w nowym dla niego środowisku), nazwisko twórcy już znane. Może to kwestia oczekiwań: widz wyrabia sobie pogląd i chce, żeby drugi film reżysera był podobny do pierwszego. A może to po prostu kwestia przypadku, błąd dystrybucji?


"Lekcje Pana Kuki" w reż. Dariusza Gajewskiego, fot. Film Polski

Krajobraz polskiej kinematografii bardzo się zmienił przez ostatnich pięć lat, czyli od momentu powstania Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Najłatwiej zauważyć to patrząc na upływ czasu, jaki upływa od nakręcenia debiutu do drugiego filmu. Xawery Żuławski debiutancki „Chaos” robił wiele lat, między innymi z powodu braku środków. Ukończony dopiero w 2005 roku film był wydarzeniem przede wszystkim branżowo-środowiskowym. Jako film kinowy nie zaistniał w świadomości publicznej. A przecież reżysera nagrodzono za debiut w Gdyni i w Koszalinie. Wyprodukowana trzy lata później „Wojna polsko-ruska” na podstawie prozy Doroty Masłowskiej jest filmem nakręconym w znacznie krótszym czasie, a jednak, jak się wydaje, bardziej dojrzałym, spójnym artystycznie. Żuławski otrzymał za swój film wiele nagród, między innymi na festiwalach Era Nowe Horyzonty i Off Plus Camera oraz Paszport Polityki. Był to też jeden z najczęściej oglądanych filmów polskich w 2009 roku (442,590 tys. widzów). Z punktu widzenia widza i producenta najważniejsze jest jednak, że reżyser potwierdził swój wybór kina bardzo wizualnego, estetycznego i wyrażającego się poprzez energetyczny bunt. Mówi się przecież, że to, jaki jest reżyser, poznaje się dopiero po drugim filmie. On go stabilizuje i lokuje w którymś z rejonów kina. To kod, którym odtąd będzie się posługiwać widz.

W tym kontekście zasadne jest pytanie, czy do debiutów powinno się zaliczyć telewizyjne filmy wyprodukowane w ramach programu „Pokolenie 2000”, nazwanego tak, aby podkreślić wejście do kinematografii nowego rocznika twórców. Godzinne obrazy nie pasują do międzynarodowych i – dziś już także - polskich standardów debiutu pełnometrażowego (powinny trwać minimum 70 minut). Ale dziesięć lat temu Polska produkowała tak mało filmów, że w konkursie gdyńskim startowały i krótsze produkcje. Stąd tegoroczne „Erratum” Marka Lechkiego, które otrzymało w Gdyni nagrodę za debiut, stoi obok wielokrotnie nagradzanego wcześniej „Mojego miasta” (2002) tego samego reżysera, wyróżnionego koszalińskim Super Jantarem za debiut dekady. Podobnie nagrodzone na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych „Drzazgi” Macieja Pieprzycy są de facto jego drugim filmem po telewizyjnym „Inferno” (2001). Ci dwaj reżyserzy czekali kilka lat na pełnometrażowy debiut. Dwóch innych twórców z „Pokolenia 2000” nie zrealizowało jeszcze prawdziwego debiutu. Artur Urbański, autor nagrodzonej w Gdyni i Koszalinie „Bellissimy”, z konieczności skoncentrował się na pracy w teatrze. Duże zainteresowanie budzi dalsza kariera Iwony Siekierzyńskiej, twórczyni nagradzanych „Moich pieczonych kurczaków”, która od ośmiu lat nie zajmowała się żadnym projektem kinowym. „Do robienia filmów potrzebna jest stała koncentracja” – tłumaczy reżyserka. – „A ja przez ostatnie lata zaangażowałam się w inną niż film działalność, kontynuującą drugie studia, które ukończyłam. Moja uwaga skoncentrowała się na zagadnieniach psychologii. Idę więc w nieco innym kierunku niż reżyseria filmowa, ale kto wie, może kiedyś połączę te dwa zawody”.

Andrzej Jakimowski jest z kolei przykładem twórcy, który już od debiutu zajmuje się również produkcją swoich filmów. Taki wybór daje niezależność, szczególnie, kiedy świat przedstawiony w utworze jest wizją bardzo autorską. Jakimowski, lider klasyfikacji nagród polskich i międzynarodowych, pozostaje indywidualistą. I to podoba się krytyce i publiczności. Najważniejsze nagrody dla „Zmruż oczy”, a potem „Sztuczek” (w Gdyni, Koszalinie, Orły, Paszport „Polityki” i wyróżnienia międzynarodowe), a obok tego nagrody publiczności (m.in. we Wrześni, Kazimierzu i Koninie) dają mu mocną pozycję wśród autorów drugich filmów. „Sztuczki” były też pierwszym od lat polskim filmem, który obok światowej kariery festiwalowej, trafił też do regularnej dystrybucji kinowej za granicą. Konsekwencję Jakimowskiego w wyborze podejmowanych tematów i ekranowej stylistyce można uznać - podobnie jak w przypadku Magdaleny Piekorz i Dariusza Gajewskiego - za wyraz dojrzałości relacji z widzem. Każdy następny film staje się wtedy kolejną wypowiedzią autorską, za każdym razem trudniejszą, bo obciążoną świadomością i pewnymi nawykami twórcy, a zatem i ryzykiem wtórności.

Nietypowe, z punktu widzenia komunikacji z widzem, są ścieżki zawodowe Małgorzaty Szumowskiej i Łukasza Barczyka. Debiut Barczyka, „Patrzę na ciebie Marysiu” (1999), opowiedziany był językiem wizualnym stylizowanym na film amatorski. Kamera „nieporadnie” śledziła bohaterów, pokazując ich głównie w zbliżeniach. Życie pary bohaterów bardzo różniło się od wyborów ich rodziców. Film bardzo podobał się zwłaszcza młodej publiczności, zaczynającej dorosłe życie na przełomie tysiącleci. Był przedmiotem zażartych dyskusji. Barczykowi udało się trafić z przekazem do swojego pokolenia. Ale nie tylko. Otrzymał w Gdyni nagrodę za debiut i dwie nagrody na MFF w Mannheim. Drugi film reżysera, „Przemiany”, nakręcony cztery lata po debiucie, był chwalony za intensywność przekazu i wywalczył dla reżysera kilka nagród, m.in. na MFF w Turynie, ale nie odniósł już takiego sukcesu.

O Małgorzacie Szumowskiej mówiło się jeszcze przed jej pełnometrażowym debiutem. Wcześniejsze etiudy i filmy dokumentalne sprawiły, że obraz z 2000 roku był filmem bardzo oczekiwanym. Wyróżniony za wartości artystyczne na MFF w Salonikach „Szczęśliwy człowiek” przyniósł Szumowskiej także nominację do Europejskiej Nagrody Filmowej w kategorii: odkrycie roku. Podobnie zresztą jak jej drugi film, „Ono” (2004), dostrzeżony także na festiwalu „goEast” w Wiesbaden. Zrobione już w koprodukcji „Ono” jest odważnym obrazem, potwierdzającym opinię, że to drugi film określa reżysera jako twórcę. Wiedzą już o tym debiutujący twórcy i ta świadomość wpływa na dynamikę ich działań. Leszek Dawid pracuje jednocześnie nad dwoma filmami. Debiutancki obraz „Ki”, produkowany przez Skorpion Art, jest na etapie postprodukcji. Ale Dawid przygotowuje już drugi film. „Jesteś Bogiem” o zespole Paktofonika wyprodukuje Studio Filmowe „Kadr”.

Drugi film, nagrodzony w tym roku w Gdyni Srebrnymi Lwami „Chrzest”, pokazał też bardzo szybko Marcin Wrona. Jeszcze we wrześniu ub.r. mówiło się w Gdyni o jego debiucie pt. „Moja krew”. „Chrzest” to także film zrobiony u innego producenta. Czy to sposób na przełamanie trudności związanych z drugim filmem? „W moim przypadku udało się dość szybko, ale to kwestia kilku zbiegów okoliczności. Takich jak gotowy scenariusz, determinacja producenta (który skupił się wyłącznie na moim projekcie) i moja własna, a także to, że ''Chrzest'' nie jest historią skomplikowaną realizacyjnie” – mówi reżyser. – „Film jest oparty na czterech aktorach, których dobrze znałem i szybko znaleźliśmy wspólny język. Pracowaliśmy w grupie ufających sobie ludzi, przyjaciół. Z niskim budżetem, ale wierzyliśmy w tę historię. Myślę, że trudno robi się drugi, albo trzeci film. Wiele zależy od pierwszego, po którym można się zniechęcić bądź zmobilizować. Na pewno presja jest większa. Ale uważam, że trzeba iść własną drogą, dopóki są ludzie, których interesuje kino, jakie robisz”.

Takie podejście, bazujące nie tylko na zaprzyjaźnionych współpracownikach, ale i poleganiu na sobie, jest coraz częstsze. „Przy drugim filmie opieka artystyczna nie jest już instytucjonalnie wymagana, a ciągle potrzebuje się przecież pewnego rodzaju wsparcia” – mówi przygotowująca debiut Katarzyna Klimkiewicz, wiceprzewodnicząca Stowarzyszenia „Film 1,2”, nominowana niedawno do Nagrody EFA za krótkometrażowe „Hanoi-Warszawa”. – „Dlatego ważne jest, żeby wokół twórcy były osoby zaprzyjaźnione, które wspierają go od strony artystycznej”.

Środowisko czeka na drugi film Sławomira Fabickiego, autora „Z odzysku”, polskiego kandydata do Oscara za 2006 rok. Reżyser jest obecnie na etapie pracy nad paroma projektami. Po zdjęciach do drugiego filmu jest już natomiast Łukasz Palkowski, który w 2007 roku zadebiutował świetnie przyjętym przez publiczność „Rezerwatem”. Najbardziej oczekiwanym drugim filmem jest jednak z pewnością obraz Borysa Lankosza, twórcy „Rewersu”. Publiczność kinowa czeka też na następny film błyskotliwej kronikarki życia nastolatków, Katarzyny Rosłaniec. Krytycy są ciekawi nowego filmu Pawła Borowskiego, autora wysoko ocenionego „Zera”. Te produkcje uzupełnią obraz młodego pokolenia ciekawych twórców, którzy obecnie przygotowują swoje drugie filmy.

Dariusz Gajewski, Dyrektor Programowy Studia Munka przy SFP:
Teraz jest dużo łatwiej zrobić drugi film niż jeszcze parę lat temu. Dzięki powstaniu PISF skok jakościowy jest bardzo wyraźny. Mamy reguły działania, możliwości i nasza branża filmowa zaczyna się cywilizować. Dlatego polskie filmy są coraz lepsze artystycznie i technologicznie.

Kiedy kręciłem debiut, zdobycie czegokolwiek wymagało niewyobrażalnej szarpaniny. Miałem wrażenie, że robimy ten film z niczego. Ale „Warszawa“ otworzyła mi bardzo wiele drzwi. Zawdzięczam jej finansowanie następnego filmu. „Lekcje pana Kuki” robiłem już w kooprodukcji polsko-austryjackiej, z udziałem Eurimages.

Przy drugim filmie zawsze odczuwa się presję wynikającą z oczekiwań. Trzeba coś potwierdzić. Szczególnie po dużym, ale kontrowersyjnym sukcesie, jak mój. Ale myślę, że z każdym filmem ciężar wzrasta i trzeba nauczyć się zrzucać ten niepotrzebny bagaż z pleców. Dobrze by było umieć robić każdy film jak debiut.
Można udoskonalić swój warsztat filmowy, ale w ostatecznym rachunku bardziej liczy się intuicja i zdolność do podejmowania racjonalnego ryzyka.


Agnieszka Odorowicz, Dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej:
Nie chodzi o to, że powstawało dużo filmów drugich – powinny powstawać filmy dobre. Projekty muszą więc być dobrze przygotowane, a scenariusze dopracowane. To jedyna droga do powodzenia na międzynarodowych festiwalach i dotarcia do widza.

Filmy drugie traktowane są przez Instytut podobnie jak debiuty. Mają bardzo korzystne warunki ubiegania się o dotacje. Można wnioskować nawet o 90% budżetu filmu. Jesteśmy też zobowiązani przyznawać co najmniej 20% ze wszystkich środków w każdym priorytecie na debiuty, na każdym etapie: pisania scenariusza, developmentu i produkcji. Do tego obliguje PISF Ustawa o kinematografii.


Dlatego sytuacja, w której autor ciekawego debiutu latami czekał na następną szansę, jest już przeszłością. Widać to po dynamice naszej kinematografii: Marcin Wrona pokazał w Gdyni nagrodzony Srebrnymi Lwami „Chrzest” niecały rok po debiucie. Po „Chaosie” Xawery Żuławski szybko zrobił „Wojnę polsko-ruską”. Powstały oczekiwane filmy autorów „Pokolenia 2000”: Marka Lechkiego i Macieja Pieprzycy. Po fali świetnych debiutów reżyserskich w Gdyni z ostatniego roku, czeka nas niedługo wiele dobrych drugich filmów.

Aleksandra Różdżyńska / Magazyn Filmowy SFP 3/2010  30 września 2011 17:45
Scroll