Baza / Produkcja
Baza / Produkcja
Kino magiczne czy kino zaklęte, czyli co zrobić z filmem dla dzieci
W 14 numerze „Magazynu Filmowego SFP” pisaliśmy o producentach polskich filmów animowanych. Jednym z najważniejszych wątków artykułu była sytuacja animacji dla młodej i dziecięcej widowni. Temat ten wymaga rozwinięcia. Konferencja „Kids First!”, zorganizowana w listopadzie 2010 r. przez Media Desk, cieszyła się dużym zainteresowaniem środowiska filmowego. Czy oznacza to, że zaczynamy poważnie rozmawiać o kinie dla dzieci?

Disco robaczki grają w Europie

Na początek trochę danych liczbowych, przygotowanych przez firmę Boxoffice.pl na zamówienie serwisu Bazafilmowa.pl przed konferencją „Kids First!”. Od kilku lat liczba kinowych premier dla młodej widowni stale rośnie, przekraczając 30 rocznie. W ciągu ostatnich 5 lat ponad 90 filmów dla młodej widowni osiągnęło wynik powyżej 100 tys. widzów. Rekordzistami są oczywiście „Shreki” - trzecia część przyciągnęła do kin ponad 3 mln 300 tys. widzów, czwarta - 900 tys. mniej. Podobny wynik osiągnął „Madagaskar”; doskonale sprzedały się również dwie „Epoki lodowcowe” (jedna w 3D), na które kupiono po 2 mln biletów.
W znakomitej większości to filmy made in USA (ewentualnie koprodukcje USA/Wielka Brytania, jak np. seria o Harrym Potterze). Zdarzają się europejskie wyjątki: „Asterix na olimpiadzie”, wielka koprodukcja francusko-niemiecko-hiszpańsko-włosko-belgijska (uff…), na którą w 2008 roku poszło prawie 680 tys. Polaków, oraz skromne, ale pomysłowe duńsko-niemieckie „Disco robaczki” z 2010 r., ze znakomitym wynikiem 610 tys. widzów. 


200-300 tys. widzów to przedział, w którym pojawia się coraz więcej filmów europejskich. Jak niemiecki hit „7 krasnoludków – historia prawdziwa” (z wynikiem ponad 240 tys. widzów) czy francusko-niemiecko-luksemburska opowieść „Władcy smoków” (z okrągłą sumą 100 tys. widzów).


Polskie statystyki wyglądają na tym tle bardzo skromnie. Jeden z największych artystycznych i festiwalowych sukcesów polskiego kina, „Magiczne drzewo” Andrzeja Maleszki, film wybitny i doceniony najbardziej prestiżowymi europejskimi nagrodami, osiągnął wynik w okolicach 190 tys. widzów - co jest uważane za sukces, choć ma on o wiele większy potencjał frekwencyjny.


Podobnie ponuro przedstawia się sytuacja polskiego filmu dla dzieci w telewizji. Ewa Sobolewska, dyrektor TV Studia Filmów Animowanych w Poznaniu, producentka słynnego animowanego cyklu „Baśnie i Bajki Polskie” (hojnie nagradzanego,  często prezentowanego na zagranicznych festiwalach i sprzedanego do wielu krajów) mówi krótko: „Jedyny program, który jest odbierany w całej Polsce to Program 1 telewizji publicznej, gdzie ostatnio ograniczono programy dla dzieci i skrócono popularną Wieczorynkę. Polskie filmy są emitowane nie częściej niż raz w tygodniu”. Stacje komercyjne z reguły nie zawracają sobie głowy polską produkcją, tylko emitują wielkie hity lub sprawne amerykańskie kino familijne o tematyce współczesnej. Trochę lepiej sytuacja wygląda w kanałach tematycznych jak MiniMini czy ZigZap. Aleksandra Kurcz, zajmująca się w Canal zakupami programowymi, mówiła na konferencji „Kids First!”, że ich widownia, choć niewielka, bardzo dobrze reaguje na polskie kino, a nawet na filmy europejskie, np. duńskie i norweskie.  

Pęka cienka nić

Na pierwszy rzut oka wnioski są oczywiste. Nie możemy konkurować z produkcjami Disneya i Pixara, które nie dość, że są na świetnym poziomie technicznym, to towarzyszy im ogromny i kosztowny marketing, w tym merchandising – w każdej galerii handlowej można się „przewrócić” o wielkie reklamy filmu, a miniaturowe postacie z bajek dostaje się w pudełku z frytkami. „Budżety animacji są tak horrendalne, że widownia musi być bardzo szeroka: od dziadka po przedszkolaka. Na pewno nie są to więc filmy adresowane wyłącznie do dzieci. Czemu więc dzieci masowo je oglądają? Oczywiście z powodu masowej promocji, ale także z powodu lenistwa nas, dorosłych. Rodzice wolą zabrać dziecko na film, na którym sami będą się bawić, najczęściej lepiej niż dzieci” - twierdzi Andrzej Maleszka.
„Po zapaści, która nastąpiła w polskim filmie dla dzieci, jesteśmy jak rekonwalescent” - mówi Jerzy Moszkowicz, dyrektor Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu oraz Międzynarodowego Festiwalu Filmów Młodego Widza „Ale Kino!”. „Tradycja filmu dla młodej widowni została zerwana. Dzieła zniszczenia dopełniła likwidacja Teatru Telewizji dla dzieci, który de facto w swoich najlepszych latach produkował średniometrażowe filmy fabularne. Wkrótce zabrakło i tego. Zerwanie tradycji dotyczy nie tylko twórców, ale też widzów. Idąc do kina chcemy także zobaczyć samych siebie, dlatego ludzie tak lubią filmy ze swojego kraju. Ale musimy ich nieustannie zachęcać, budować obyczaj oglądania rodzimych produkcji” - dodaje Moszkowicz.
Różnie ocenia się potencjał rynku kina dla dzieci i młodzieży. Czy próba zaistnienia na rynku zdominowanym przez wielkie amerykańskie wytwórnie nie jest „kopaniem się z koniem” ? „Narodowe kino dziecięce jest w Europie w większości przypadków kinem niszowym, przynajmniej w stosunku do głównej fali komercyjnych produktów zza Wielkiej Wody” - twierdzi Moszkowicz. – „Jednak na przykład w Skandynawii produkuje się dużo filmów dla dzieci, a te ambitniejsze spośród nich całkiem nieźle sobie radzą na ekranach”.
Jedna uwaga: ta „niszowa” dystrybucja to całkiem spory rynek, na którym mieszczą się nie tylko kina arthousowe (bo jest ich mało), ale także jednosalowe kina tradycyjne o niższych cenach biletów, kina osiedlowe, sale w ośrodkach kultury, a także cała dystrybucja „festiwalowo-przeglądowa”. Ewa Sobolewska przywołuje przykład imprezy zorganizowanej na 30-lecie TV Studia Filmów Animowanych. Przegląd „Filmy warte Poznania” był planowany na ok. 30 pokazów, ale na skutek licznych próśb i zgłoszeń, ostatecznie odbyło się ich…175 (!), wiele poza granicami kraju! W 2004 r. Koło Realizatorów Filmów dla Dzieci i Młodzieży Stowarzyszenia Filmowców Polskich, pod nowym, prężnym dowództwem Andrzeja Jasiewicza, powołało program promocyjny „Polskie Kino Młodego Widza”, propagujący dorobek tego nurtu kina w Polsce i na świecie (dosłownie całym, bo np. też w Kenii czy w RPA). Program niezmiennie wzbudza bardzo duże zainteresowanie, tym bardziej, że - uwaga! - dociera do bardzo małych ośrodków, malutkich miasteczek, a nawet wsi, np. w Świętokrzyskiem i w Bieszczadach. Komplety na seansach są normą, a w popularyzacji programu pomaga otwartość nauczycieli i animatorów kultury. Skromna niegdyś „Gdynia Dzieciom” jest w tej chwili liczącą się sekcją FPFF, która w 2009 roku zgromadziła 9 tys. widzów i miała świetne recenzje.


Andrzej Maleszka ma nieco inne zdanie, choć wnioski końcowe są dość podobne: „O kinie dla młodej widowni mówi się u nas jak o czymś egzotycznym, niszowym. A w światowej produkcji to jeden z dominujących nurtów. Młodzi odbiorcy kina to około 30% światowej widowni. Do tej kategorii filmów zaliczają się największe hity filmowe. Nie tylko gigantyczne produkcje amerykańskie jak Harry Potter>, <Opowieści z Narnii> czy animacje, ale też liczne produkcje europejskie jak francuski <Mikołajek> czy wiele produkcji niemieckich. Powstaje też sporo znakomitych filmów rozmawiających z dzieckiem o jego sytuacji społecznej, często w bardzo nowatorski sposób. Np. w Polsce piękne filmy Doroty Kędzierzawskiej, choć one wykraczają poza gatunek kina adresowanego do dzieci”. I konkluduje: „W Polsce nie ma rynku produkcji filmu dla dzieci. Od wielu lat takich filmów powstaje bardzo mało”.

O królewnie zajlętej w żabę, seria: Baśnie i bajki polskie

Dzieci czekają na filmy

„Mamy świetnych twórców animacji, możemy robić doskonałe filmy w 3D. Polscy twórcy świadczą usługi dla innych krajów i są one na najwyższym poziomie” - przypomina Maciej Wojtyszko, scenarzysta i reżyser filmów dla dzieci oraz autor poczytnych powieści dla młodej widowni. „Polska animacja ma zdolność dystrybucji zagranicznej; nasze <Baśnie i Bajki Polskie> zostały sprzedane do ponad 40 krajów, a serial <Miniatury filmowe do muzyki klasycznej> - do ponad 50” - mówi Ewa Sobolewska – „Dwie pierwsze emisje <Baśni> w prime time’owej Wieczorynce zwracają koszty produkcji. Każda następna przynosi zysk. Produkcja animacji dla dzieci załamała się w połowie lat 90. Nie mogę zrozumieć, dlaczego telewizja publiczna w ramach, wpisanej w jej działalność misji, nie produkuje filmów i seriali dla dzieci. Jej zadaniem jest przecież kreowanie i promowanie wartościowej artystycznie produkcji polskiej dla wszystkich odbiorców, a wśród nich dzieci powinny być tym najważniejszym widzem. TVP nie stała się też partnerem PISF w rozwoju produkcji polskiej animacji. A są to dwie najważniejsze instytucje wpływające na rozwój rynku audiowizualnego w naszym kraju. We współczesnym świecie, zdominowanym przez media, dzieci niestety mniej czytają, więcej oglądają. Dlatego tak ważne jest, aby od najmłodszych lat miały możliwość kontaktu z wartościowymi filmami z własnego kręgu kulturowego”.


Polski Instytut Sztuki Filmowej od początku promował produkcję filmów dla dzieci, przyznając dodatkowe punkty i w bezpośrednich kontaktach zachęcając twórców i producentów do zajęcia się tą dziedziną kina. Dyrektor Agnieszka Odorowicz wydzieliła w końcu osobny priorytet na wsparcie filmów dla młodego widza, z którego skorzystali głównie producenci animacji. W 2010 r. dofinansowano 12 produkcji animowanych dla dzieci, w tym 2 serie. Przypomnijmy, że w sytuacji kompletnego wycofania się TVP z produkcji filmowej, PISF podjął się finansowania nie tylko filmów, ale także seriali. Co prawda w ubiegłym roku, na konferencji „Kids First!”, przedstawiciel TVP S.A. deklarował powrót do produkcji, ale brzmiało to nieco ogólnie i chyba mało kto przyjął te deklaracje za dobrą monetę.
W puli PISF-u, obok serii, są filmy i krótko-, i średnio-, i pełnometrażowe. A także koprodukcje międzynarodowe. Ciągle za mało spływa dobrych propozycji filmów aktorskich, podczas gdy animacje oceniane są bardzo wysoko.
Rzeczywiście, obecna produkcja filmów dla dzieci przedstawia się skromnie, ale jest bardziej zróżnicowana niż należałoby oczekiwać po liczbach. Podajmy kilka przykładów. Włodzimierz Matuszewski, szef Studia Miniatur Filmowych, stawia na serie animowane, obecnie produkując m.in. dofinansowane przez PISF serie „Hip-Hip i Hura” oraz „Mami Fatale” (tę ostatnią w koprodukcji z gdańskim studiem „Smacznego”). Nie poddaje się Studio Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej, realizując wraz z WFDiF film animowano-aktorski „Ojejku” oraz serię „Kuba i śruba”. Łódzki Se-Ma-For wdraża w życie m.in. ambitny, pełnometrażowy projekt Balbiny Bruszewskiej (autorki słynnej etiudy „Miasto płynie”) - międzynarodową koprodukcję „Serce w murze”. Dwa bardzo wysoko ocenione w PISF projekty realizuje łódzkie studio „Anima-pol”: „Na cztery łapy, czyli szkolne przygody Pimpusia Sadełko” Agnieszki Paszkiewicz oraz „Notatnik przyrodniczy” Janusza Martyna. Poznańskie TV Studio Filmów Animowanych kontynuuje prace nad dokończeniem cyklu „14 bajek z królestwa Lailonii”, według przypowieści filozoficznych Leszka Kołakowskiego. Bajkę „Jak szukaliśmy Lailonii” reżyseruje Jacek Adamczak. Studio stara się też o kontynuację serii „Baśnie i Bajki Polskie”. W chwili, gdy ukaże się ten numer „Magazynu Filmowego SFP”, na ekrany kin wejdzie ekranizacja popularnego komiksu wyprodukowana przez Paisa Film - „Jeż Jerzy” Wojtka Wawszczyka, Tomasza Leśniaka i Jakuba Tarkowskiego. Szansę na przyzwoity wynik finansowy ma również  film fabularny „Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa” Wiktora Skrzyneckiego, produkowana przez WFDiF ekranizacja powieści Rafała Kosika.


W studiu „Rabarbar” w fazie developmentu jest animowano-aktorski film „Sen, który odszedł”, realizowany na podstawie znanej książki Anny Onichimowskiej. Zdjęcia rozpoczną się dopiero za rok, a producenci na razie szukają środków na zamknięcie budżetu. Bardzo interesujący projekt przygotowuje debiutant Jacek Piotr Bławut. Syn znanego dokumentalisty przymierza się jeszcze w tym roku do realizacji filmu „Dzień czekolady”, którego scenariusz wygrał konkurs ScriptEeast. „<Dzień czekolady> odwołuje się do tradycji autorskiego kina dla dzieci, w pełni artystycznego” - mówi reżyser w wywiadzie dla PISF. – „Wierzę, że <Dniem czekolady> pokażę, że można robić dla dzieci kino w pełni artystyczne”.

Mała produkcja, wąska dystrybucja

 „Sądzę, że ograniczeniem dla rozwoju tego gatunku jest specyficzne myślenie o tym kinie przez twórców. Boją się infantylizmu. A ja uważam, że kino adresowane do młodej widowni jest chyba jedynym, gdzie podział na kino artystyczne i popularne nie ma specjalnego sensu” - mówi Andrzej Maleszka. – „Dzielenie siedmioletnich dzieciaków na elitę i masową widownię jest absurdem. Panuje też dziwaczne wyobrażenie, że skoro widz jest mniejszy, to mniejsza jest też ranga tego kina. To absurdalne myślenie wynika głównie z niewiedzy, co tak naprawdę powstaje w tym gatunku. Ale też z jakichś kulturowych zaszłości, z archaicznego myślenia o dziecku i jego sytuacji w nowoczesnym społeczeństwie. Niedawno byłem jurorem na festiwalu Japan Prize w Tokio. Na wręczeniu nagród był cesarz japoński i pięciu ministrów, bo w Japonii dziecko to centrum kosmosu, ktoś najważniejszy. W Polsce to się chyba nigdy nie zdarzy (nie tylko z powodu braku cesarza)”.
Oczywiście, można do znudzenia powtarzać, że potrzebne są pieniądze. Bo film dziecięcy, a zwłaszcza film fantasy, to wysokie technologie, konieczność nadążania za nowinkami technicznymi. „Nie produkując tego gatunku kina, nie zdobywamy doświadczeń w dziedzinach progresywnych technik produkcji filmowej. Kiedy trzeba wykonać trudny efekt mechaniczny czy komputerowy lub skomplikowaną inscenizację, to często odbywa się to metodą prób i błędów. Albo kończy się na telefonie do zaprzyjaźnionych ludzi w Stanach” - dodaje Andrzej Maleszka. I on, i Maciej Wojtyszko zgadzają się, że choć pomysł wydzielenia priorytetu PISF na filmy dziecięce jest dobry, to nie powinien być on przepustką dla tworzenia kina, gdzie dziecko będzie wyłącznie pretekstem albo wykonawcą, a nie adresatem.


„Ludzie nie chodzą na polskie filmy dla dzieci? Ale jak mają chodzić, jeśli ich nie ma” - mówi Jerzy Moszkowicz. – „Takich filmów jak <Magiczne drzewo> powinno powstawać 4-5 rocznie. A nie jedna fabuła na 2 lata i animacje, których nie ma gdzie obejrzeć”. Bo problem tak naprawdę leży we wszystkim: i w zbyt małej produkcji, i zbyt wąskiej dystrybucji.


Póki co nie mamy wielkiego wpływu na TVP, a PISF robi co może. Ale najważniejsze jest to, co możemy sami zrobić - czyli pisać więcej, lepiej i bardziej profesjonalnie. Za tym obstaje Maciej Wojtyszko. „Dobry scenariusz filmu dziecięcego to nie może być ani prostacka dydaktyka, ani wyłącznie atrakcje, ani wzorowanie się na filmach sprzed 40 czy 50 lat” - mówi reżyser. – „Potrzeby dzieci od 5 do 10 roku życia może częściowo zaspokoić produkcja światowa. Jednak byłoby dobrze , żeby dorastającym dzieciom, 11-15-latkom, zaoferować coś polskiego. Żeby w kinie odnalazły siebie i swój świat”.  Wojtyszko zwraca uwagę na to, że stare polskie filmy, nawet gdy trąciły propagandą, taki kawałek świata pokazywały. „Jeśli się tego wyrzekniemy, to dochowamy się pokoleń siedzących przed komputerem i zabijających kolejnych rycerzy Ninja” - dodaje. Andrzej Maleszka uważa, że „trzeba tworzyć filmy bliskie rzeczywistym potrzebom dzieci, trzeba rozumieć ich świat i punkt widzenia”. Jemu też brakuje filmów realistycznych, obyczajowych, współczesnych odpowiedników filmów np. Stanisława Jędryki, do dziś stawianych za wzór współczesnego kina obyczajowego dla dzieci. Ale Maleszka uważa, że najlepszym kluczem do dialogu z widzem dziecięcym są filmy łączące realizmem z fantastyką, bo właściwa proporcja między tymi dwoma światami jest kluczem do kontaktu z młodym widzem. Marzy też o „piekielnie trudnym” wyzwaniu, jakim jest dobra komedia dla dzieci.

Katalog pomysłów na kino dla dzieci

Kanwą dobrego scenariusza może być literatura dziecięca, która w Polsce jest na naprawdę wysokim poziomie. Maciej Wojtyszko wymienia jednym tchem: Grzegorz Kasdepke, Anna Onichimowska, Jarosław Mikołajewski, Joanna Olech, Liliana Bardijewska. Na znakomity pomysł wpadli organizatorzy konferencji „Kids First!”. W broszurze przygotowanej przez Media Desk Polska znajduje się subiektywna lista bestsellerów wydawniczych 2000-2010. Kryteria wyboru to popularność wśród czytelników, uznanie środowisk opiniotwórczych, „przydatność” adaptacyjna. Obok wspomnianych przez Wojtyszkę nazwisk, znajdziemy tam także książki m.in. Barbary Kosmowskiej, Marty Fox, Grzegorza Gortata, Jacka Dukaja, Grażyny Bąkiewicz, Beaty Ostrowickiej czy Romka Pawlaka. 


Może dobrym pomysłem jest zorganizowanie, na wzór „okrągłego stołu” literatów i filmowców, analogicznego spotkania ludzi piszących książki i realizujących filmy dla dzieci. Spotkanie takie miałoby większe szanse powodzenia - w twórcach literatury dziecięcej jest bowiem duża otwartość, pragmatyczność, chęć współpracy i więź z czytelnikiem, która może przekształcić się w więź z widzem. Perspektywa utworzenia duetów artystycznych w tym gatunku wydaje się bardziej realna niż w przypadku „dorosłej” literatury.


Kolejna droga to warsztaty, dokształcanie, specjalizacja zawodowa, co jest szczególnie ważne w sytuacji, kiedy szkoły filmowe traktują film dla dzieci po macoszemu. Frekwencja na listopadowej konferencji może być sygnałem, że oto nadchodzi zmiana myślenia. Oby.


Stwierdzenie, że dla europejskiego kina drogą do przekroczenia granic własnego kraju jest koprodukcja, brzmi już banalnie. Ale jest to szczególnie celne w przypadku filmu dla dzieci. „<Renifer Niko ratuje święta> to film fiński, zrobiony w koprodukcji z Danią, Niemcami i Irlandią, a jednocześnie przykład filmu zrobionego w oparciu o dobry scenariusz” - mówi Wojtyszko. Na ten film przyszło w Polsce ponad 400 tys. widzów!


Od wielu lat na rzecz rozwijania koprodukcji w filmach dla dzieci i młodzieży pracuje Andrzej Jasiewicz. To z jego inicjatywy i dzięki staraniom Koła Realizatorów Filmów dla Dzieci i Młodzieży rok po roku zacieśniają się kontakty z europejskimi filmowcami, m.in. z Włoch. Od kilku lat SFP i PISF, wraz z włoskimi partnerami instytucjonalnymi, takimi jak festiwal w Giffoni czy ministerstwa kultury oraz władzami regionu Kampania, przygotowują grunt pod generalną umowę koprodukcyjną, zwaną „Kartą Warszawską” . Współpraca ma dotyczyć zarówno ożywienia dystrybucji, jak i rozwinięcia wspólnej produkcji. Jerzy Moszkowicz widzi perspektywy koprodukcji z Niemcami, które mają rozwiniętą produkcję filmową (także dziecięcą), znakomicie wspartą przez regionalne fundusze filmowe. Z kolei Jacek Piotr Bławut taką szansę widzi w Skandynawii.


„Jest pewien istotny element, który może spowodować rozwój filmu dla młodej widowni w Polsce” - uważa Andrzej Maleszka. – „Jest to jedyny gatunek filmów z tej części Europy, który zrealizowany na światowym poziomie, ma szansę na prawdziwą międzynarodową dystrybucję. <Magiczne drzewo> jest przykładem na przełamanie barier i wejście polskiego filmu na uniwersalny rynek. Film zakupił Disney, a poza nim kilku poważnych dystrybutorów, między innymi z Indii (to rynek  z kilkusetmilionowa widownią!). Wersja telewizyjna <Magicznego drzewa> jest popularna w wielu telewizjach na świecie, np. w niemieckim ZDF czy japońskiej NHK. Bestsellerem stała się też powieść towarzysząca filmowi. To jest sygnał dla poważnych producentów, że można myśleć o tworzeniu tego gatunku kina w Polsce na rynek międzynarodowy. Oczywiście pod warunkiem, że film jest uniwersalny i ma wysoki poziom realizacyjny. Bo dzieci są widownią wyjątkowo surową”. 


„Uważam, że instytucje europejskie powinny dofinansowywać dubbing w filmach dla dzieci” - dodaje Maleszka. – „To otworzy możliwości dystrybucji w innych krajach europejskich”. Dlatego przydałby się tutaj nacisk na zmiany w kolejnej edycji programu Media - takie, dzięki którym można byłoby dofinansować sporządzenie innych wersji językowych.
Jakkolwiek środowisko filmowe ma ograniczony wpływ na sieci multipleksów i dystrybutorów, to z pewnością nie może zaniedbywać szansy w dystrybucji typu „B”. „Animatorzy kultury mają nieorganiczną potrzebę pokazywania polskich filmów” - mówi Ewa Sobolewska. - „Trzeba tę potrzebę wykorzystać dla promocji i popularyzacji rodzimej produkcji dla dzieci”. Wszystkie programy wspierające dystrybucję filmu dziecięcego, w tym SFP-owskie Polskie Kino Młodego Widza, muszą być rozwijane i odpowiednio dofinansowane. Jerzy Moszkowicz proponuje wprowadzanie rozwiązań dystrybucyjnych, przećwiczonych już np. w Szwecji i Niemczech, o których sporo mówili goście „Kids First!”: pomysły typu kino objazdowe, pokazy na życzenie, programy takie jak „Filmoteka Szkolna” w wersji dla najmłodszych oraz inicjatywy niszowe jak „Mały Gutek”, czyli regularna dystrybucja filmów dla młodej widowni w arthousowych kinach. Dlaczego w momencie, gdy w kinach grano „Magiczne drzewo” szkoły były - mówiąc oględnie - „mobilizowane”, by wysyłały dzieci na słabe amerykańskie animacje? „Przydałby się projekt, w ramach którego Ministerstwo Edukacji wspierałoby dobre polskie filmy dla dzieci. Z naciskiem na dobre” - proponuje Maleszka. Ministerstwo Edukacji spełniałoby swoją rolę edukacyjną ukierunkowując nauczycieli, kuszonych dzisiaj przez wielkich dystrybutorów atrakcyjnymi bonusami.

Przede wszystkim jednak musi powstawać więcej projektów, bo dobrych historii, zwłaszcza w dziecięcym filmie aktorskim, jest ciągle za mało. Środowisko filmowe przez wiele lat będzie odbudowywało pozycję filmu dla dzieci, walczyło lub negocjowało z TVP S.A., konsultowało i doskonaliło system ekspercki w PISF. „Pewnie potrzebny jest jakiś Aleksander Macedoński, który umie rozwiązywać węzły gordyjskie” - mówi Maciej Wojtyszko. Kogoś takiego zapewne się nie znajdzie. A stawka, jaką jest powrót do chwalebnej tradycji, jest bardzo wysoka.

Anna Wróblewska / Magazyn Filmowy SFP 1/2011   9 października 2011 17:32
Scroll