Żegnamy
Go w miejscu szczególnym, opodal gmachu Sejmu Śląskiego, w pobliżu pomnika
Wojciecha Korfantego, którym się fascynował, i którego wizję Śląska, jako „perły
w koronie” Polski – pielęgnował.
Należał do pokolenia zranionego wojną. Do pokolenia, któremu nowe, powojenne stosunki społeczne umożliwiły pójść za głosem powołania i uzyskać szansę samorealizacji życiowej w środowisku sztuki, w środowisku wcześniej nieosiągalnym dla dzieci rodzin robotników śląskich.
W
Łodzi swój los związał z grupą ambitnej młodzieży artystycznej, która wydobyła
polski film z ciasnoty komercyjnych recept, a wypowiedź filmową podniosła do
rangi sztuki. Mimo ograniczeń cenzury, młodzi wizjonerzy wywalczyli osobistą
odpowiedzialność twórcy za dzieło, stwarzając sobie przestrzeń wzajemnej
rywalizacji, stając się przy tym wynalazcami, każdy na swój sposób, różnych
form języka filmowego. Na tym polu już pierwsze dokonania K. Kutza odznaczały
się konsekwencją, dojrzałością, własnym stylem i były szeroko komentowane.
Pokolenie Kutza stworzyło znaną w świecie polską szkołę filmową, w czym niemały
był udział Jego samego. Wcześnie znalazł się nie tylko wśród mistrzów zawodu
filmowego, ale wyraziście wszedł także do teatru, osiągnął szczyty w
realizacjach telewizyjnych.
Na
swej drodze dokonywał wyborów ważnych. Istotnych dla publiczności, do której
adresował utwory. W pracy cechował Go upór i pracowitość. To charakter Jego
rodaków. Tych z „piątej strony świata” jak określił poetycko swoją małą
ojczyznę – okolice Szopienic. Pragnął,
aby Jego aspiracje stały się i naszym, aktorów, udziałem. Mawiał „nie warto być
przeciętnym, przeciętność to nuda i dreptanie w miejscu”. Przestrzegał: „jeśli
chcesz się rozwijać, szukaj reżyserów ambitnych.” A o życiu uczył: „pamiętaj,
trzeba chcieć, nie rdzewieć ani sekundy”. Jego zawodowa rzetelność wyrobiła o
Nim wśród nas opinię reżysera, który wszystko zawczasu zaplanował i
przewidział. Od innych oczekując w zamian twórczej realizacji swych zamierzeń,
dlatego aktorzy chętnie powierzali Mu siebie, ponieważ dawał im poczucie
bezpieczeństwa w uruchamianiu intymnych kojarzeń i emocji. Jego intelektualne
horyzonty w wadzeniu się ze sprawami tego świata, w poszanowaniu człowieka
prostego, w fascynacji wielorakością wariantów objawiania się miłości pozwalały
Mu podpowiadać nam, aktorom świeże, odkrywcze motywacje do budowania i ról i
rozumieć coś więcej ponad schematy prawdy o ludziach. Nie cierpiąc banału uczył
nas głębi i dystansu jednocześnie. Jego poczucie humoru trzeźwiło wszelkie
sentymentalizmy czy dęte uniesienia. Radził: „opowiadaj o sobie w konkretnej
sytuacji, nie ilustruj, odpowiedzialność za ideę pozostaw reżyserowi”. Kutz
nigdy nie osądzał swoich bohaterów. Przyglądał im się z uwagą i
wyrozumiałością. Wikłając swych bohaterów we wzajemne zależności cieszył się
jak niebieski stwórca obserwując ich zmagania. Z życzliwością doceniał patos
ich egzystencji. Tę życzliwość do bohaterów literackich przelewał na nas –
wykonawców. Każdy z nas w kontakcie z Nim stawał się też materiałem do jego
prywatnej anegdoty o sobie. Czasem śmiesznej, zaprawionej z lekka złośliwością,
czasem sentymentalnej, na półprawdziwej, zawsze literackiej. Przyjaźniąc się z
nami podpuszczał, aby iść tropem odpowiedzialnego wątpienia. Żadna z postaci w
Jego reżyserii nie miała racji absolutnej, choć każda miała jednocześnie rację
świętą. Kutz poeta, jak mało kto rozumiał dramat racji. Był też filozofem,
nauczycielem, społecznikiem. Jego warsztat analiz reżyserskich owocował
wnikliwymi diagnozami naszego życia społecznego w polemikach w parlamencie, w
felietonach. Ci, którzy Go internowali w stanie wojennym bali się Jego słowa.
Pojęcia patriotyzmu, bohaterstwa, poświęcenia konfrontował ze zwykłym
człowiekiem i to miarą konkretu. Obcy był Mu egzaltowany polski romantyzm,
który nie dopuszcza do kalkulacji Czynu w kategorii ofiar. Paradoksalnie był o
tyle bliski romantykom, że bunt przeciw złu, walkę o dobro wyrażał w pojedynkę,
na własną miarę. Na forum publicznym był jednoosobowym stronnictwem, za którym
stał, jak przypuszczam, milion podobnie myślących obywateli.
Pomagał potrzebującym.
O
aktualnie rządzących Polską wypowiadał się z pasją pełną goryczy przeciwko ich
filozofii i czynom. Martwił się Polską. Zachęcał młodszych do brania za Polskę
odpowiedzialności. Kiedy niedawno podróżowaliśmy prezentując odnowione cyfrowo
wersje Jego najbardziej osobistych filmów tj. „Soli ziemi czarnej” i „Perły w
koronie” pytał mnie, czy młode pokolenie aktorskie potrafiłoby dziś stanąć
gremialnie w obronie demokracji tak, jak niegdyś ich starsi koledzy bronili „Solidarności”?
Pytał, czy pokolenie kina moralnego niepokoju (dzisiaj już około
siedemdziesiątki) może liczyć na tę kolejna już generację polskich artystów? Te
pytania, domagają się we mnie odpowiedzi. Budzą obawy o świadomość tych, za
których musimy czuć się odpowiedzialni w sztafecie pokoleń. Kazimierz pomagał
mi jako prezesowi Związku Artystów Scen Polskich. Mówił: „idź prostą drogą, nie
bój się”. Wiem, że trzeba umieć wyjaśnić dla jakich racji wznieca się bunt. Te
racje wynikają z d o ś w i a d c z e n i
a. I właśnie dlatego, Ty, buntujący się
Ty ostatni, Kaziu, mógłbyś im to wyjaśnić, ale właśnie Ciebie zabrakło i … P o k o l e n i a. Uczynimy, co w naszej mocy, aby mrok nie
zniszczył tego, co już między innymi dzięki Tobie udało się w Polsce osiągnąć.
Cześć Twej pamięci!