Anna Wróblewska: Dwa lata temu na konferencji w Szkole Filmowej w Łodzi mówiłeś, że kino nadal jest i pozostaje najważniejszym polem eksploatacji filmu. Nie zmieniłeś zdania? Mam wrażenie, że wszyscy dookoła oglądają filmy w sieci.
Sławomir Salamon: W internecie wciąż pojawiają są nowe usługi i możliwości, co zmienia perspektywę widza. Dzięki temu coraz więcej ludzi ogląda obrazy fabularne na ekranie komputera. Natomiast branża kinowa widzi rynek inaczej. Zainwestowane pieniądze trzeba jakoś odzyskać. Producenci wiedzą, że w tym zakresie kino jest wciąż najpewniejsze. Inne pola eksploatacji, jak np. VOD czy DVD nie są w stanie zwrócić nakładów na produkcję filmu.
Kino utrzymuje więc przemysł filmowy w płynności finansowej.
W tym sensie kino jest cały czas ważne.
Jednocześnie wiele alternatywnych pól eksploatacji rozwija się i poszerza krąg
swoich odbiorców. Ten proces zachodzi wolno, ale jest nieubłagalny. Jeszcze pięć
lat temu filmy wyświetlaliśmy w kinie na taśmie 35 milimetrów. Dzisiaj to już
historia. Wszystkie kina pracują na kopiach cyfrowych. Trudno przewidzieć, co
stanie się za dziesięć czy dwadzieścia lat. Jednak na tę chwilę kino pozostaje
głównym silnikiem finansowym w sektorze produkcji filmów fabularnych. Do tego
frekwencja w kinie wzrasta. W tym roku w Polsce przekroczymy 50 milionów
widzów, w zeszłym odnotowaliśmy 44 miliony.
Sławomir Salamon, fot. archiwum Filmforum
Raptem dziesięć lat temu frekwencja per capita w Polsce wynosiła 0,64 (niewiele ponad „pół” Polaka na rok).
Nie jesteśmy w tej tendencji osamotnieni. W większości krajów europejskich ta wartość wzrasta. Ale należy się zastanowić się, jakie tytuły odnoszą teraz sukcesy w kinach. Spójrzmy na ranking dziesięciu filmów, które w 2016 roku odnotowały najwyższą frekwencję (rozmawiamy w połowie grudnia – przyp. A.W.). Pięć z nich to obrazy polskie: dwie części „Pitbulla”, „Planeta Singli”, „Wołyń” i „7 rzeczy, których nie wiecie o facetach”. Aż pięć filmów rodzimych osiągnęło powyżej miliona widzów. Nasz Top 10 składa się więc po pierwsze z tytułów polskich, a oprócz tego z produkcji dla dzieci czy familijnych, jak „Epoka Lodowcowa”, „Zwierzogród”, „Gwiezdne wojny” a także „Bridget Jones”.
Jest duża różnica między „Bridget Jones” a pozostałymi tytułami. Na filmy dla dzieci rodzice chodzą z przymusu, prawda?
Tak,
ale przyjrzyj się dalszej części tej listy.
„Angry Birds”, „Legion samobójców”, „Deadpool”, „Gdzie jest Dory?”, „Fantastyczne
zwierzęta i jak je znaleźć”, „Alwin i wiewiórki” czy „Iluzja 2”. Zachodzi tu
pewna prawidłowość, niewidoczna na pierwszy rzut oka. Wśród 20 najbardziej
popularnych filmów jest tylko jeden z tzw. niezależnej dystrybucji, czyli „Iluzja
2”. Wszystkie pozostałe to albo obrazy polskie albo dystrybuowane przez wielkie
studia. Oznacza to, że kino jest w dużym stopniu zależne od amerykańskich
tytułów wyprodukowanych w dużych wytwórniach, czyli w tzw. Wielkiej Szóstce.
Żaden niezależny dystrybutor nie będzie miał w swojej ofercie blockbustera.
Ja bym je raczej nazwał dużymi produkcjami, które stają się blockbusterami poprzez ogromną kampanię reklamową, która trafia do wszystkich i wszędzie.
Globalna kampania skierowana do globalnej widowni.
Tymczasem istnieje jeszcze inna widownia, starsza, która chce oglądać filmy z dobrymi aktorami (np. z Meryl Streep), a do tego z solidnie opowiedzianą historią i poruszające istotny temat. Takie obrazy są najczęściej realizowane właśnie przez producentów niezależnych i nie są dystrybuowane przez te duże studia. Jak widać po polskim box office’ie z 2016 roku, jest tych filmów coraz mniej. „Śmietanka towarzyska” czy „Przełęcz ocalonych” trafiły dopiero do piątej dziesiątki. Moje pokolenie przyzwyczaiło się do produkcji z tzw. mainstreamu, filmów środka, w których grał Al Pacino, Dustin Hoffman czy Robert de Niro. Powstaje ich coraz mniej i odnoszą coraz mniejsze sukcesy finansowe. Wielkie studia amerykańskie nie chcą ryzykować. Natomiast niezależni, amerykańscy producenci nie są w stanie na nich zarobić. Wracając do pytania o pozostałe pola eksploatacji, oczywiście, że film mógłby startować równocześnie w kinie i w internecie. Niestety, od rozpoczęcia dystrybucji w sieci, natychmiast zostaje on spiratowany. Nawet, jeżeli internauci ponoszą jakieś opłaty, to one nie trafiają do twórców czy do dystrybutorów.