Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Z młodymi producentkami Magdaleną Kamińską i Agatą Szymańską, w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 10/2015), rozmawia Ola Salwa. Oto fragment wywiadu, który w całości będzie można przeczytać na łamach pisma już 12 października.
Ola Salwa: Balapolis to fuzja dwóch waszych firm producenckich: Balabusta Magdaleny Kamińskiej i Filmpolis Agaty Szymańskiej. Nazwę ładnie dało się połączyć, a jak było z całą resztą?
Agata Szymańska: My się po prostu lubimy. I lubimy spędzać ze sobą czas.
Magdalena Kamińska: Tak.
A wizja kina, które chcecie produkować też jest wspólna?
M.K.: Spotykamy się w pół drogi.
A.S.: Zaczęło się od Adriana Panka.
M.K.: Trzy lata temu rozmawiałyśmy o tym, z kim w Polsce chciałybyśmy zrobić film. Jednomyślnie wybrałyśmy Adriana, zaproponowałyśmy mu współpracę jako duet, przyjął nas.
A.S.: Czekamy na wyniki sesji w PISF. Zdjęcia do „Wilkołaka” planujemy na wiosnę.
Wcześniej wyprodukowałyście „Walsera” Zbigniewa Libery oraz pracowałyście przy filmach Kuby Czekaja – będącego na etapie postprodukcji „Królewicza Olch” (jako kierowniczki produkcji, bo producentem tutaj jest Studio Munka) i "Baby Bump" (jako producentki), którego scenariusz zakwalifikował się do prestiżowego programu College Cinema na festiwalu w Wenecji, gdzie dostał grant 150 tys. euro na produkcję. Jak doszło do współpracy z Czekajem?
A.S.: Znamy się wszyscy ze szkoły filmowej w Katowicach. Wprawdzie nie robiliśmy wcześniej wspólnej etiudy, ale zawsze się lubiliśmy i wiedzieliśmy o sobie nawzajem, że jesteśmy ambitni i mamy podobne oczekiwania oraz wymagania względem filmu. Do tego nasze etiudy wyróżniały się i Kuba po prostu nam zaproponował, żebyśmy złożyli wspólnie aplikację do Wenecji. I co w tym wszystkim jest chyba najważniejsze, od tego momentu – my producentki – stoimy na równi z reżyserem.
M.K.: Od razu to powiedziano nam w College Cinema w Wenecji, że bycie producentem to nie jest praca na czyjś sukces. Tam też się walczy ze stereotypowym myśleniem, że producent to jest ktoś, kto załatwia pieniądze. Szczególnie, że tam pieniądze już były. W takim razie po co my jesteśmy? Byłam zdumiona tym, jak oni już przedstawiając sobie uczestników kierowali do reżysera przesłanie: „Bez nich ciebie nie ma, a ich bez ciebie”. Taka relacja partnerska była i jest dla nas uskrzydlająca.
A konieczność nakręcenia filmu za 600 tys. złotych w dziewięć miesięcy?
M.K.: Z perspektywy czasu widzę, że to było szaleństwo, wielka odpowiedzialność i ogromna mobilizacja.
A.S.: Wszystko się udało, dzięki tak zwanej „magii projektu”, czyli poza samym scenariuszem były to okoliczności: grant, krótki okres produkcji i gwarantowana premiera na festiwalu w Wenecji. Ale to nie są standardowe warunki pracy. Miałyśmy budżet ok. pół miliona złotych, co nas stawiało w sytuacji proszącego i dłużnika.
M.K.: Ekipa pracowała za godne, ale bardzo małe stawki.
A.S.: My z Kubą zrzekliśmy się honorariów na rzecz filmu.
M.K.: Myślę, że w takim systemie można pracować, jeśli się jest przygotowanym na tak mały budżet i krótki okres produkcji, bo jeśli miałby się on rozwlec do trzech lat, to jest to niemożliwe. I, co najważniejsze, scenariusz musi być realizowalny w takich warunkach. W przypadku "Baby Bump" nie widać, że to jest film zrobiony za pół miliona złotych, tak zwana production value jest dużo wyższa.
A.S.: Jest sporo lokacji, aktorów, świat ekranowy jest w pełni wykreowany. To nie jest mały realizm z dwoma aktorkami w pokoju.
M.K.: Potrzebna jest też ogromna dyscyplina.
Agata Szymańska: My się po prostu lubimy. I lubimy spędzać ze sobą czas.
Magdalena Kamińska: Tak.
A wizja kina, które chcecie produkować też jest wspólna?
M.K.: Spotykamy się w pół drogi.
A.S.: Zaczęło się od Adriana Panka.
M.K.: Trzy lata temu rozmawiałyśmy o tym, z kim w Polsce chciałybyśmy zrobić film. Jednomyślnie wybrałyśmy Adriana, zaproponowałyśmy mu współpracę jako duet, przyjął nas.
A.S.: Czekamy na wyniki sesji w PISF. Zdjęcia do „Wilkołaka” planujemy na wiosnę.
Wcześniej wyprodukowałyście „Walsera” Zbigniewa Libery oraz pracowałyście przy filmach Kuby Czekaja – będącego na etapie postprodukcji „Królewicza Olch” (jako kierowniczki produkcji, bo producentem tutaj jest Studio Munka) i "Baby Bump" (jako producentki), którego scenariusz zakwalifikował się do prestiżowego programu College Cinema na festiwalu w Wenecji, gdzie dostał grant 150 tys. euro na produkcję. Jak doszło do współpracy z Czekajem?
A.S.: Znamy się wszyscy ze szkoły filmowej w Katowicach. Wprawdzie nie robiliśmy wcześniej wspólnej etiudy, ale zawsze się lubiliśmy i wiedzieliśmy o sobie nawzajem, że jesteśmy ambitni i mamy podobne oczekiwania oraz wymagania względem filmu. Do tego nasze etiudy wyróżniały się i Kuba po prostu nam zaproponował, żebyśmy złożyli wspólnie aplikację do Wenecji. I co w tym wszystkim jest chyba najważniejsze, od tego momentu – my producentki – stoimy na równi z reżyserem.
M.K.: Od razu to powiedziano nam w College Cinema w Wenecji, że bycie producentem to nie jest praca na czyjś sukces. Tam też się walczy ze stereotypowym myśleniem, że producent to jest ktoś, kto załatwia pieniądze. Szczególnie, że tam pieniądze już były. W takim razie po co my jesteśmy? Byłam zdumiona tym, jak oni już przedstawiając sobie uczestników kierowali do reżysera przesłanie: „Bez nich ciebie nie ma, a ich bez ciebie”. Taka relacja partnerska była i jest dla nas uskrzydlająca.
A konieczność nakręcenia filmu za 600 tys. złotych w dziewięć miesięcy?
M.K.: Z perspektywy czasu widzę, że to było szaleństwo, wielka odpowiedzialność i ogromna mobilizacja.
A.S.: Wszystko się udało, dzięki tak zwanej „magii projektu”, czyli poza samym scenariuszem były to okoliczności: grant, krótki okres produkcji i gwarantowana premiera na festiwalu w Wenecji. Ale to nie są standardowe warunki pracy. Miałyśmy budżet ok. pół miliona złotych, co nas stawiało w sytuacji proszącego i dłużnika.
M.K.: Ekipa pracowała za godne, ale bardzo małe stawki.
A.S.: My z Kubą zrzekliśmy się honorariów na rzecz filmu.
M.K.: Myślę, że w takim systemie można pracować, jeśli się jest przygotowanym na tak mały budżet i krótki okres produkcji, bo jeśli miałby się on rozwlec do trzech lat, to jest to niemożliwe. I, co najważniejsze, scenariusz musi być realizowalny w takich warunkach. W przypadku "Baby Bump" nie widać, że to jest film zrobiony za pół miliona złotych, tak zwana production value jest dużo wyższa.
A.S.: Jest sporo lokacji, aktorów, świat ekranowy jest w pełni wykreowany. To nie jest mały realizm z dwoma aktorkami w pokoju.
M.K.: Potrzebna jest też ogromna dyscyplina.
Ola Salwa
Magazyn Filmowy
Ostatnia aktualizacja: 2.10.2015
fot. Łukasz Bąk
Mark Peploe gościem warsztatów ScripTeast
"Czerwony pająk" w kinach już w listopadzie
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024