PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Albina Barańska, Wiesława Dembińska, Marek Nowicki, Włodzimierz Śliwiński, Tadeusz Wilkosz, Wiesław Zdort oraz Andrzej Wajda to laureaci ósmej edycji Nagród Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Te specjalne wyróżnienia przyznawane są przez Zarząd Stowarzyszenia filmowcom, których praca przyczyniła się w wyjątkowy sposób do rozwoju polskiej kinematografii.
Nagrody Stowarzyszenia Filmowców Polskich przyznawane są od 2007 roku. Ich powstaniu towarzyszyła obowiązująca do dziś idea, by statuetki trafiały w ręce nie tylko tych przedstawicieli filmowych zawodów, którzy stoją na pierwszej linii – reżyserów, operatorów – ale także tych, którzy pozostając nieco w cieniu, mają ogromny wpływ na ostateczny kształt dzieła filmowego - dźwiękowców, montażystów czy scenografów.


fot. Małgorzata Mikołajczyk/SFP

Zobacz pozostałe GALERIE
 

Wśród zdobywców Nagród SFP w poprzednich latach są m.in.: reżyser filmów animowanych Witold Giersz, montażystka Irena Choryńska, kierownik produkcji Zygmunt Król, reżyser Sylwester Chęciński, scenograf i kostiumolog Wiesława Chojkowska, operator dźwięku Halina Paszkowska czy Jerzy Płażewski – krytyk filmowy, historyk i teoretyk sztuki filmowej.



W tym roku statuetki wykonane przez Dorotę Dziekiewicz – Pilich otrzymali:

•    Albina Barańska – scenograf, dekorator wnętrz, kostiumograf
•    Wiesława Dembińska – operator dźwięku
•    Marek Nowicki – autor zdjęć filmowych, reżyser, scenarzysta
•    Włodzimierz Śliwiński – kierownik produkcji
•    Tadeusz Wilkosz – twórca filmów animowanych
•    Wiesław Zdort – autor zdjęć filmowych
•    Andrzej Wajda - reżyser, scenarzysta

Nagrodę w imieniu Albiny Barańskiej odebrał jej mąż Andrzej Barański.

Podczas gali Nagród SFP, połączonej ze spotkaniem wigilijnym, bawiło się ponad 1300 przedstawicieli polskiej kinematografii – twórców polskiego kina oraz osób decydujących o kształcie polskiego przemysłu audiowizualnego. Wszystkim najserdeczniejsze życzenia świąteczno-noworoczne złożył Jacek Bromski, prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich.

Gala Nagród Stowarzyszenia Filmowców Polskich odbyła się 17 grudnia 2014 roku w Hotelu Hilton w Warszawie.

Sylwetki nagrodzonych

Albina Barańska
Dekorator wnętrz, scenograf, kostiumograf
 

„Jesteśmy czarodziejami przedmiotu” – powiedziała o dekoratorach wnętrz. Sama słynie z tego, że z „gołych ścian” wyczarowuje różnymi przedmiotami, od mebli po drobiazgi, pomieszczenie, które wygląda na użytkowane od lat. I wiele mówiące o jego lokatorach.

Za przykład takiego wyczarowania niech posłuży „Horror w wesołych” bagniskach Andrzeja Barańskiego, męża artystki. Zdjęcia realizowano w pałacyku, który był przedtem w opłakanym stanie. „Allan Starski nie mógł wyjść z podziwu, że żonie udało się przeobrazić zdewastowany obiekt w miejsce zamieszkane i zadbane” – mówi reżyser.

„Horror w wesołych bagniskach” to drugi film, który przyniósł Albinie Barańskiej nagrodę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, obok „Kawalerskiego życia na obczyźnie”, również Andrzeja Barańskiego. „Wiernością w oddaniu wnętrz niemieckich z początku XX wieku w «Kawalerskim życiu na obczyźnie» zachwycał się Kazimierz Kutz” – podkreśla twórca także czternastu innych filmów, przy których pracował z żoną. „Niech cię odleci mara”; „Kobieta z prowincji”; „Dwa księżyce”; „Parę osób, mały czas” to tylko kilka z najlepszych. „Dzięki niezwykłej intuicji Albiny, wnętrze, którego dotknie swą ręką, nabiera życia i sprawia wrażenie, że to życie w nim trwa, że tętni. Przy czym w swojej pracy Albina zawsze bardzo szanuje koncepcje reżyserów i scenografów” – dodaje Andrzej Barański.

Choć nasza laureatka świetnie radziła sobie w kinie kreacyjnym, zyskując wielką przychylność Wojciecha Jerzego Hasa, który zaangażował ją do „Osobistego pamiętnika grzesznika przez niego samego spisanego” i „Niezwykłej podróży Baltazara Kobera”, reżyserzy cenili ją szczególnie za przywiązanie do realizmu. Stanisław Różewicz, sam wierny w swych filmach rzeczywistości, był zachwycony, kiedy Albina Barańska w „Świadectwie urodzenia” podniszczyła biały kołnierzyk sukienki kilkuletniej żydowskiej dziewczynki, ofiary nazizmu. „Powiedział mi, że małym zabiegiem opowiedziałam coś przejmującego o losie tego dziecka” – wyznała w wywiadzie.

Wyczulenie Albiny Barańskiej na rzeczywistość bierze się z jej dramatycznego dzieciństwa. Urodzona w Taganrogu w ZSRR, w rodzinie Rosjanki i Polaka, żyła w strachu przed terrorem stalinowskim, a po wywiezieniu w czasie wojny na roboty do Niemiec – przed hitlerowcami oraz bombami z alianckich samolotów.

Po wojnie, ukończywszy Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Łodzi, projektowała dywany. Potem pracowała w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej i tam, tworząc czołówki oraz scenografie do etiud studenckich, połknęła bakcyla kina. Pierwsze kroki w filmie profesjonalnym stawiała w 1960 roku na planie „Marysi i krasnoludków”, w reżyserii scenografa Jerzego Szeskiego i Konrada Paradowskiego. Pierwszym mistrzem Albiny Barańskiej stał się dekorator wnętrz Marek Iwaszkiewicz i to on odkrył w niej potencjał twórczy. Potencjał, który wykorzystała w projektach kostiumów do II serii telewizyjnego „Klubu profesora Tutki”, „Boksera” Juliana Dziedziny i „Karate po polsku” Wojciecha Wójcika, w swojej współpracy scenograficznej przy „Czterech pancernych i psie” czy „Janosiku”, w scenografii „Braciszka” Andrzeja Barańskiego oraz filmu Doroty Kędzierzawskiej „Pora umierać”, a głównie w dekoracji wnętrz do około siedemdziesięciu filmów i seriali. Są wśród nich dzieła Jerzego Antczaka („Chopin. Pragnienie miłości”), Ryszarda Bera („Lalka”), Feliksa Falka („Był jazz”), Jerzego Hoffmana („Ogniem i mieczem”), Janusza Morgensterna („Mniejsze niebo”), Marka Nowickiego i Jana Rybkowskiego („Kariera Nikodema Dyzmy”). Jest też kilka seriali z lat ostatnich. „Na Albinie Barańskiej zawsze mogłem polegać, to świetny fachowiec i wspaniała koleżanka, po prostu fantastyczna babka!” – stwierdza Jerzy Hoffman.

Albina Barańska ma wieloletni staż członkowski w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich.

(Także na podst. wywiadu Łukasza Maciejewskiego z Albiną Barańską w „Kwartalniku Filmowym”, nr 74 z 2011 roku.)
 
Wiesława Dembińska
Operator Dźwięku
 


Dorobek laureatki, nagromadzony podczas blisko 50 lat pracy twórczej, obejmuje ok. 150 filmów fabularnych i dokumentalnych. Są wśród nich dzieła Krzysztofa Kieślowskiego, Marcela Łozińskiego, Ludwika Perskiego, Stanisława Różewicza, Andrzeja Titkowa, Andrzeja Wajdy, Krzysztofa Zanussiego i wielu innych.

„Zawód operatora dźwięku dał mi wiele satysfakcji. Łączył muzykę, która jest moją pasją, z techniką i umożliwił mi poznanie fascynujących ludzi” – mówi Wiesława Dembińska, absolwentka Wydziału Reżyserii Dźwięku Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej (dziś: Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina) w Warszawie.

Karierę zawodową rozpoczęła w Wytwórni Filmów Dokumentalnych. Najpierw asystowała doświadczonym operatorom dźwięku: Bohdanowi Jankowskiemu, Halinie Paszkowskiej, Zbigniewowi Wolskiemu. Następnie zrealizowała dźwięk w tak głośnych dokumentach z lat 60., 70. i 80. ubiegłego wieku, jak: „Araby” Zbigniewa Raplewskiego, „Jazz in Poland” Janusza Majewskiego, „Hamlet x 5” Ludwika Perskiego, „Król” Marcela Łozińskiego, „Z punktu widzenia nocnego portiera” Krzysztofa Kieślowskiego (wspólnie z Michałem Żarneckim), „Takie miejsce” Andrzeja Titkowa, „Lider” Andrzeja Trzosa-Rastawieckiego.

Dokument Marii Kwiatkowskiej „Adam Karaś Film” przyniósł Dembińskiej nagrodę za dźwięk na Ogólnopolskim Festiwalu Filmów Krótkometrażowych w Krakowie w 1980 roku. „W Czternastu dniach. Prowokacji bydgoskiej” Grzegorza Eberhardta i Jacka Petryckiego, z 2008, wykorzystano nagrania dokonane przez Dembińską w 1981 roku.

Pracując w dokumencie, nasza laureatka przyswoiła sobie m.in. nagrywanie dialogów metodą stuprocentową, co bardzo przydało się jej w filmie fabularnym. „Zrealizowałem z panią Wiesławą Dembińską m.in. «Wszystko na sprzedaż», «Krajobraz po bitwie», «Brzezinę» i «Wesele». Cenię ją szczególnie za to, że świetnie rozumiała, iż wszelkie starania, aby nadać żywość dialogom w postsynchronach, nigdy nie dadzą dobrych rezultatów, a podstawą sukcesu realizacji dźwięku w filmie są nagrania stuprocentowe, gdyż tylko one oddają pełnię emocji przeżywanych przez aktorów na planie zdjęciowym” – mówi Andrzej Wajda.

Za dźwięk do „Krajobrazu po bitwie” Dembińska otrzymała nagrodę na Lubuskim Lecie Filmowym w Łagowie w 1971 roku. „Wesele” uważa za największą przygodę filmową swego życia. „Wspaniale było spotkać się z Wyspiańskim, Wajdą, Radwanem i Niemenem” – tłumaczy.

Przygodę z fabułą rozpoczęła od współpracy przy realizacji dźwięku w komediach „Jutro premiera” Janusza Morgensterna i „Smarkula” Leonarda Buczkowskiego, a jako samodzielny operator dźwięku zadebiutowała w 1966 roku „Barierą” Jerzego Skolimowskiego. Potem, obok siedmiu filmów Wajdy, było aż szesnaście Krzysztofa Zanussiego. „Za ścianą”, „Iluminacja”, „Barwy ochronne”, „Spirala”, „Kontrakt”, „Dotknięcie ręki” to najsłynniejsze z nich. „Pani Wiesława Dembińska była nie tylko wybitnym operatorem dźwięku, prawdziwą artystką w tym zawodzie. Przede wszystkim była i jest wyjątkową postacią. Obdarzona niezwykłym charakterem, łączy w sobie twardość z delikatnością, wielką dobroć i nieskazitelną uczciwość z dyskrecją i skromnością, co u artystów jest bardzo rzadkie” – mówi Krzysztof Zanussi.

W dorobku Wiesławy Dembińskiej są ponadto: „Dekalog osiem” Krzysztofa Kieślowskiego oraz trzy filmy Stanisława Różewicza: „Diabeł”, „Anioł w szafie” (nagroda za dźwięk na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 1987) i „Nocny gość” (wspólnie z Janem Czerwińskim). „Sukces realizacji dźwięku w filmie zależy od całej ekipy. Miałam szczęście pracować w świetnych ekipach. Mnóstwo zawdzięczam ludziom, którzy życzliwie spełniali moje prośby, np. wspaniałemu mikrofoniarzowi Kazimierzowi Kucharskiemu. A takich osób jak pan Kazimierz, gotowych do poświęceń, żebym dobrze nagrała dźwięk, było wiele” – mówi skromnie Wiesława Dembińska.

Marek Nowicki
Autor zdjęć filmowych, reżyser, scenarzysta



Laureat mówi, że jego życie to trzy wyspy z archipelagu Kino: twórczość filmowa, dydaktyka w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi oraz działalność w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich.

„ZUS wyliczył, że pracowałem 100 lat: 45 w kinematografii i 55 w Szkole” – śmieje się operator „Rejsu” Marka Piwowskiego, współtwórca „Chłopów” (zdjęcia) i „Kariery Nikodema Dyzmy” (zdjęcia, współreżyser, współscenarzysta) Jana Rybkowskiego, reżyser „Widziadła”.
Gwoli ścisłości, jako dyplomowany filmowiec pracował 43 lata – od 1959 roku, w którym ukończył Wydział Operatorski łódzkiej Szkoły Filmowej i był fotosistą „Tysiąca talarów” Stanisława Wohla, po rok 2002, kiedy to nakręcił film „Break Point”. Zajęcia ze studentami PWSFTviT rozpoczął 50 lat temu. Był prodziekanem Wydziału Operatorskiego oraz prorektorem uczelni. W 1985 roku otrzymał tytuł profesora.

Marek Nowicki jest członkiem założycielem Stowarzyszenia Filmowców Polskich. „Działalność w SFP to ważny rozdział w moim życiu. Widocznie cieszyłem się zaufaniem środowiska, skoro powierzyło mi ono w dwóch kadencjach przewodnictwo Koła Operatorów, w jednej – wiceprzewodnictwo Sekcji Filmu Fabularnego, a w końcu funkcję wiceprezesa Zarządu Głównego. Pełniłem ją w latach 1983-1987, praktycznie już w 1982 roku, kiedy SFP było zawieszone. Sądzę, że przyczyniłem się do przetrwania organizacji” – uważa laureat. 
Marek Nowicki urodził się w Warszawie w 1935 roku. Jako syn piętnowanego przez władze działacza PPS, do Szkoły Filmowej dostał się dopiero za trzecim razem. Był wtedy asystentem operatora w Polskiej Kronice Filmowej. Po studiach wdrażał się do zawodu u boku mistrzów kamery. „Trafiłem do Jahody, Lipmana, Stawickiego. Nauczyli mnie, co warto podpatrywać w rzeczywistości i przenosić na obraz filmowy” – mówi Nowicki.

Odważnie odrzucił propozycję zadebiutowania jako autor zdjęć „Spóźnionymi przechodniami” Rybkowskiego, z uwagi na słaby scenariusz. Zadebiutował w 1967 roku innym filmem tego reżysera – „Kiedy miłość była zbrodnią”. Tak narodziła się ich wieloletnia współpraca, której zawdzięczamy także „Gniazdo”, „Granicę” oraz serial „Rodzina Połanieckich”.

Serialem „Chłopi” Nowicki dowiódł, że potrafi zrobić tzw. piękne zdjęcia, po tym jak skrytykowano go za celowo niewymuskaną fotografię w „Rejsie” Piwowskiego. „Ależ ona miała przypominać brudny album rzeczywistości, obnażać świat zdegradowany!” – broni się artysta.

Po świetnych zdjęciach do Dyzmy, jako że był też współreżyserem tego serialu, nie zatrudniano go jako operatora, z obawy, że będzie ciążył ku reżyserii fotografowanych przez siebie filmów. W tej sytuacji Nowickiemu nie pozostawało nic innego, jak przerzucić się właśnie na reżyserię, a kamerę – co jest jego wielką zasługą dla kina polskiego – powierzyć debiutantom. I tak „Miłością z listy przebojów” rozpoczął karierę „Piotr Sobociński”, a „Spowiedzią dziecięcia wieku” – Dariusz Kuc.

Najgłośniejszym filmem z reżyserskiego dorobku Nowickiego jest jego debiut kinowy – nagrodzone na festiwalu „Młodzi i Film” w Koszalinie w 1984 „Widziadło”, adaptacja „Pałuby” Karola Irzykowskiego, ze zdjęciami Witolda Sobocińskiego. „Współpracę z Markiem Nowickim wspominam bardzo dobrze, miał skrystalizowaną wizję każdej postaci, a że jest reżyserem i operatorem, stworzył z Witoldem Sobocińskim film wyjątkowy wizualnie” – mówi aktorka Hanna Mikuć.

Obecnie Marek Nowicki wykłada realizację obrazu filmowego i telewizyjnego w Wyższej Szkole Technicznej w Katowicach. Jeszcze w tym roku zjeżdżał na nartach z najwyższego szczytu w Dolomitach i żeglował jachtem po Adriatyku.
 
Włodzimierz Śliwiński
Kierownik produkcji
 


Jeden z najlepszych kierowników produkcji w kinematografii polskiej po 1945 roku. Ma także wielkie zasługi jako były szef produkcji Zespołu Filmowego „Tor”. Członek założyciel i przez wiele lat aktywny działacz Stowarzyszenia Filmowców Polskich.

Rok 1950. Świeżo upieczony absolwent Szkoły Głównej Handlowej, pracownik Centrali Handlowej Przemysłu Odzieżowego w Łodzi, 25-letni Włodzimierz Śliwiński z Żyrardowa spotyka znajomego, który proponuje mu dwukrotnie wyższe zarobki w kinematografii. Po dwóch tygodniach nasz laureat zatrudnia się w Filmie Polskim, na stanowisku kasjera w ekipach zdjęciowych Wytwórni Filmów Fabularnych w Łodzi. Niemal natychmiast porzuca pracę, zniesmaczony zakrapianą imprezą na planie prestiżowej produkcji. O powrót prosi go dyrektor finansowy WFF, Wiktor Budzyński. Śliwiński wraca i trafia do ekipy „Warszawskiej premiery” (1950) Jana Rybkowskiego, pod skrzydła doświadczonego kierownika produkcji Zygmunta Szyndlera. W „Podhalu w ogniu” (1955) Jana Batorego i Henryka Hechtkopfa oraz w „Karierze Nikodema Dyzmy” (1956) Jana Rybkowskiego i Marka Nowickiego jest już kierownikiem zdjęć, by począwszy od „Trzech kobiet” Stanisława Różewicza (1956) stać się kierownikiem produkcji. Z tabeli w książce Tomasza Niezabitowskiego „Włodzimierz Śliwiński” (Łódź 2006) wynika, że funkcję tę pełnił podczas realizacji 21 filmów, m.in. „Wolnego miasta” (1958) i „Westerplatte” (1967) Różewicza oraz „Popiołów” (1965) Andrzeja Wajdy.

„Popioły” to 21 lokacji w kraju i za granicą, w tym 18 z budową dekoracji, 5 scen bitewnych, 120 osób w ekipie. O kompetencjach Śliwińskiego świadczy fakt, że nie tylko nie przekroczył planowanego budżetu tej superprodukcji, ale jeszcze zaoszczędził pół miliona złotych. „Bo moją dewizą było dobre gospodarowanie. A to oznaczało: działaj zdecydowanie, przez telefon mów krótko, jedź samochodem służbowym tylko tam, gdzie musisz. Pracowałem z odpowiedzialnymi reżyserami, którzy akceptowali moją gospodarność. Różewicz wręcz uzależnił realizację «Westerplatte» od tego, czy uda się przenieść mnie do tego filmu z innego, przy którym wtedy pracowałem. Udało się” – mówi Śliwiński.

Produkcją „Romantycznych” (1970) Różewicza przyszły laureat Nagrody SFP kierował, będąc już szefem produkcji „Toru”. Za jego kadencji (1967-1979) powstało w Zespole m.in. szereg wybitnych debiutów: „Struktura kryształu” Krzysztofa Zanussiego, „Rejs” Marka Piwowskiego, „Ocalenie” Edwarda Żebrowskiego, „Blizna” Krzysztofa Kieślowskiego, „Zmory” Wojciech Marczewskiego, „Aria dla atlety” Filipa Bajona.

Kiedy przechodził na stanowisko zastępcy dyrektora Telewizyjnej Wytwórni Filmowej „Poltel” (potem był jeszcze głównym konsultantem ds. produkcji filmów telewizyjnych w TVP), reżyserzy z „Toru” i kierownik literacki Zespołu, Witold Zalewski, napisali do niego: „Wykazał Pan przez te wszystkie lata naszej wspólnej działalności rzadką cechę: wolę stawiania wymagań sobie i swoim partnerom, żeby to, co się robi, robić jak najlepiej”. W tym samym liście prosili go, żeby „zawsze uważał «Tor» za swój własny, macierzysty Zespół”.

Dziś o Włodzimierzu Śliwińskim tak mówi Roman Sawka, dziekan Wydziału Organizacji Sztuki Filmowej w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi: „To wybitny kierownik produkcji, wspaniały, szlachetny człowiek, przyjazny i życzliwy środowisku filmowemu. Dla społeczności akademickiej stanowi niedościgniony wzorzec”.

A sam Włodzimierz Śliwiński, który ponadto nadzorował produkcję 120 odcinków seriali telewizyjnych, podjął próbę uporządkowania środków inscenizacyjnych kinematografii, uczestniczył od początku w pracach prowadzących do powstania SFP i zasiadał w jego Komisji Rewizyjnej, a także w ministerialnej komisji kategoryzacji pracowników kinematografii, w taki oto sposób podsumowuje karierę: „38 lat mojej pracy w filmie uczyniło moje życie ciekawym, wzbogaciło mnie o wspaniałe przyjaźnie, które trudno przecenić”.

Tadeusz Wilkosz
Twórca filmów animowanych



Mistrz filmu lalkowego – reżyser, scenarzysta, autor opracowań plastycznych, scenograf. Zrealizował ulubione seriale dziecięcej widowni, z których „Przygody misia Colargola” miały w polskiej telewizji co najmniej 20 emisji. Podbiły też serca Francuzów.

Rok 1953. Korytarzem Wyższej Szkoły Przemysłu Artystycznego w Pradze kroczą nowi studenci Wydziału Grafiki Użytkowej – Leonard Pulchny i Tadeusz Wilkosz. Szukają pracowni artystycznej, w której chcieliby studiować. Na końcu korytarza zatrzymują się przed Pracownią Filmu Animowanego. „Nie ma takiej w Polsce, a tu dalej jest już tylko ściana, wchodzimy!” – mówi Pulchny. Weszli i zostali.

W ten sposób Wilkosz, krakowianin, rocznik 1934, syn witrażysty, któremu asystował w pracowni od najmłodszych lat, odkrył swoje powołanie: animację filmową. „Nie poszedłem w stronę filmu rysunkowego, tworzonego wówczas na celuloidach, bo tu oprawa plastyczna wymagała pracy wielu rąk, a ja chciałem kreować nią sam. Tę możliwość dawał film lalkowy, który z tego względu stał się moim wyborem” – tłumaczy.

W 1957 roku wrócił do Polski. Związał się z łódzką wytwórnią, nazwaną wkrótce Studiem Małych Form Filmowych Se-Ma-For. Po asystenturze u Teresy Badzian i Janiny Hartwig zadebiutował „Mysimi figlami” (1959). Wzorując się na animacji czeskiej, przy której nasza wydała mu się niemrawa, uboga dramaturgicznie, zdynamizował ruchy postaci i akcję, za co pochwalił go recenzent tygodnika „Film”. W recenzji z drugiego filmu laureata, „Nie drażnić lwa” (1960), napisano, że znani realizatorzy filmów lalkowych, Zenon Wasilewski i Edward Sturlis, mają odtąd w Wilkoszu konkurenta.

„W 1967 roku zrobiłem film «Worek», o worku, który wszystko pochłaniał. Tytułowy worek w oryginale nie był całkowicie czerwony, ale takim uczyniła go taśma ORWO. Władza dopatrzyła się w nim metafory komunizmu i film, za który dostałem Nagrodę Ewangelicką na festiwalu w Mannheim, odłożyła na półkę, ” – wspomina Wilkosz.

W latach 1968-1974 pracował nad serialem „Przygody misia Colargola”, w którym, na życzenie francuskiego współscenarzysty, Alberta Barillé, ssaki były kukiełkowe, a ptaki – rysunkowe. „To ja nadałem misiowi wyraz plastyczny, zaś opracowany przeze mnie system zbiorowej realizacji umożliwił nakręcenie w siedem lat 53 odcinków” – mówi Wilkosz.

Z wielce popularnego serialu, nagrodzonego Grand Prix Złotą Kurką na Międzynarodowym Festiwalu Filmów dla Dzieci i Młodzieży w Paryżu, powstał pierwszy polski kinowy, pełnometrażowy film animowany, „Colargol na Dzikim Zachodzie” (1976), a po nim dwa dalsze – „Colargol zdobywcą kosmosu” (1978) oraz „Colargol i cudowna walizka” (1979).

Wersję kinową – „Niezwykłe przygody pluszowych misiów” (1990) – miał także serial „Trzy misie” (1982-1986), zrealizowany z austriackim koproducentem „Pszczółki Mai”, który po obejrzeniu odcinka pilotażowego powiedział: „Tadeus ist genius”.

Przyklasnęliby mu producenci Jadwiga Wendorff i Zbigniew Żmudzki. „Wilkosz jest jednym z najlepszych reżyserów filmów animowanych dla dzieci. Jego filmy mają zrozumiałą, konsekwentną fabułę, dzięki czemu się nie starzeją” – mówi Żmudzki. „Są pełne radości i emocji, bo Wilkosz ma niezwykłe wyczucie kina dla najmłodszych” – dodaje Wendorff.

Słowa producentów znajdują też potwierdzenie w serialu „Mały pingwin Pik-Pok” (1989-1992), opartym na książce Adama Bahdaja, w filmie lalkowo-aktorskim „Mamo, czy kury potrafią mówić?” (1997; sekwencje aktorskie – Krystyna Krupska-Wysocka) czy w „Tajemnicy kwiatu paproci” (2004).

Tadeusz Wilkosz prezentuje na wystawach pokaźną kolekcję swoich lalek filmowych. W Legnicy prowadzi warsztaty plastyczne dla dzieci i młodzieży. Od 1970 roku należy do SFP. W każdej kadencji zasiadał w Zarządzie Sekcji Filmu Animowanego, a dwukrotnie – w Zarządzie Głównym.
 
Wiesław Zdort
Autor zdjęć filmowych



W dorobku twórczym ma około 60 filmów, wśród nich dzieła Jerzego Kawalerowicza, Krzysztofa Kieślowskiego i Andrzeja Wajdy. Z Kazimierzem Kutzem, Henrykiem Klubą i Barbarą Sass tworzył przez wiele lat znakomite duety reżysersko-operatorskie.

Duet Kutz-Zdort, któremu polskie kino zawdzięcza dziesięć znanych filmów, w tym rewelacyjną kolorystycznie „Sól ziemi czarnej”, otrzymał nagrodę na festiwalu operatorów Camerimage 2005 w Łodzi. Zdjęcia do „Soli…” i czarno-białego filmu „Słońce wschodzi raz na dzień” – jednego z sześciu, jakie przyniosła współpraca Zdorta z Klubą – nagrodzono na Lubuskim Lecie Filmowym w Łagowie. „Pokuszenie” – dziesiąty z trzynastu fotografowanych przez Zdorta filmów jego żony, Barbary Sass, zdobył nagrodę za zdjęcia (barwne) na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

Wiesław Zdort urodził się w 1931 roku w Warszawie. Do studiowania sztuki operatorskiej w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej w Łodzi zachęciły go arcydzieła kina – „Hamlet” Laurence’a Oliviera i „Niepotrzebni mogą odejść” Carola Reeda. „Wtedy zrozumiałem, jak bardzo obraz filmowy, zwłaszcza niezwykłe oświetlenie, pomaga w zrozumieniu treści. Samemu będąc potem operatorem, uznawałem światło i jego barwę za najbardziej twórcze narzędzia mojej profesji” – mówi Zdort.

Studia ukończył w 1956 roku. Rozkwitała wtedy polska szkoła filmowa. Dołączył do Zespołu Filmowego „Kadr”, w którym się narodziła. Pierwsze kroki w zawodzie operatora stawiał, uczestnicząc w realizacji jej arcydzieł, m.in. „Eroiki” Andrzeja Munka oraz „Popiołu i diamentu” Andrzeja Wajdy (współpraca operatorska), a także „Pociągu” Jerzego Kawalerowicza (operator kamery). Jako autor zdjęć zadebiutował w 1961 roku „Tarpanami” Kutza, ale już wcześniej był operatorem II ekipy „Orła” Leonarda Buczkowskiego.

Od „Tarpanów” do ostatniego filmu ze zdjęciami Zdorta, „W imieniu diabła” Barbary Sass, minęło 50 lat! W tym czasie artysta współpracował z blisko dwudziestoma reżyserami. „Z wieloma z nich chciałem pracować, gdyż zaciekawili mnie swoją twórczością. Marzyłem o zrobieniu filmu z Krzysztofem Kieślowskim i to marzenie spełniło się w „Dekalogu jeden”. Decydując się na zrobienie zdjęć do filmu, robię to z chęci przeżycia artystycznej przygody, w którą może zamienić się spotkanie z reżyserem i innymi członkami ekipy” – zwierza się Zdort.

Z Buczkowskim spotkał się ponownie na planie „Smarkuli” i pierwszego barwnego filmu w swojej karierze – „Marysi i Napoleona”. Z Wajdą – przy telewizyjnym „Przekładańcu”, z Kawalerowiczem – przy „Faraonie” (twórcza współpraca operatorska z autorem zdjęć Jerzym Wójcikiem; ten film również Zdortowi przyniósł w 1966 roku zespołową Nagrodę Państwową I stopnia) i „Jeńcu Europy”. Janusz Majewski powierzył mu kamerę w „Zazdrości i medycynie”, Stanisław Bareja – w „Brunecie wieczorową porą”. Współpraca Zdorta z Barbarą Sass, obok antystalinowskiego „Pokuszenia”, które jest arcydziełem obojga, przyniosła też inne głośne filmy: „Bez miłości”, „Krzyk”, „Tylko strach” (TV) czy wspomniany „W imieniu diabła”.

Zdort wspierał kunsztem debiutantów: Henryka Klubę w „Chudym i innych”, Wojciecha Solarza w „Molu”, Janusza Kondratiuka w „Głowach pełnych gwiazd”, Wojciecha Marczewskiego w „Zmorach”. Kazimierz Kutz nakręcił ze Zdortem nie tylko piękną „Sól ziemi czarnej”, ale też np. inne świetne filmy śląskie, wśród nich „Paciorki jednego różańca”, „Zawróconego” (TV) i „Śmierć jak kromkę chleba”. Wybitny reżyser podkreśla pasję i determinację operatora. „Zdort od świtu do nocy pracował nad tym, żeby pejzaż śląski w «Soli ziemi czarnej», filmie opowiadanym kolorem, podporządkować naszej wizji” – mówi Kutz.

Zdort wykłada sztukę operatorską w łódzkiej PWSFTviT. W 1995 roku nadano mu tytuł profesora. Do Stowarzyszenia Filmowców Polskich należy od początku istnienia organizacji.

Andrzej Wajda
Reżyser, scenarzysta



Laureat Oscara za całokształt twórczości, Andrzej Wajda, mówi, że Nagroda Stowarzyszenia Filmowców Polskich jest mu szczególnie bliska, gdyż bliskie jest mu samo Stowarzyszenie, które zawsze walczyło o silną pozycję polskiego kina.

Stowarzyszenie Filmowców Polskich powstało w 1966 roku. Pierwszym prezesem został Jerzy Kawalerowicz. „Już wcześniej, jako szef zespołu «Kadr», bronił naszych filmów, które przeważnie były nie po myśli władzy, przed jej zakusami. Walczył o nie także, będąc prezesem SFP” – mówi Andrzej Wajda.

Po Marcu ‘68 nad kinematografią zebrały się chmury. Rozwiązano większość względnie autonomicznych zespołów filmowych. Nowe nadzorowali aparatczycy. Po Grudniu ‘70 początkowo klimat wokół kina się polepszał. „Namówiłem odsuniętych kierowników zespołów na próbę ich odzyskania. Powiodła się, m.in. dlatego, że poparło ją SFP. W 1972 roku powstał zespół «X», kierowany przeze mnie, który skupiał głównie przyszłych twórców kina moralnego niepokoju. Po dwóch latach narodził się Festiwal Polskich Filmów Fabularnych. Jego edycje i towarzyszące im fora SFP odegrały ważną rolę w konsolidacji środowiska” – uważa Andrzej Wajda.

Na festiwalu w 1977 roku „Człowiek z marmuru” Wajdy został pominięty w werdykcie jury. „Dostałem za to Nagrodę Dziennikarzy: cegłę, na której podpisali się także przedstawiciele prasy partyjnej. Wszyscy sygnatariusze ryzykowali konsekwencjami. Dlatego ta nagroda jest dla mnie najcenniejszą ze wszystkich, jakie otrzymałem za filmy” – mówi reżyser.

W 1978 roku Andrzej Wajda został prezesem SFP. „Na zjeździe, który z wyboru delegatów powierzył mi tę funkcję, w uznaniu zasług Jerzego Kawalerowicza uczyniliśmy go Prezesem Honorowym. Natomiast moja rola była trudna, bo nie miałem bliższych kontaktów z władzą, a teraz to ja musiałem z nią walczyć o filmy kolegów. Było o co się bić, bo rozkwitało kino moralnego niepokoju. Kiedy nadszedł Sierpień ‘80 roku, SFP spowodowało, że kamery towarzyszyły historycznym wydarzeniom w Stoczni Gdańskiej. Dzięki temu powstały ważne filmy dokumentalne „Robotnicy ‘80” i „Sierpień” – podkreśla Wajda.

W stanie wojennym SFP zostało zawieszone. Na wznowienie działalności władza zgodziła się w 1983 roku, po tym, jak Andrzej Wajda, w międzyczasie pozbawiony Zespołu „X”, podał się do dymisji. „Uznałem, że ważniejsze jest istnienie naszej organizacji, niż to, żebym jej przewodniczył. Bez SFP dokończenie realizacji filmów politycznych, którą przerwał stan wojenny, w tym szykanowanego «Przesłuchania» Ryszarda Bugajskiego, byłoby niemożliwe. To ja przekonałem Janusza Majewskiego do przejęcia ode mnie pałeczki. Nie poszedłem na zjazd, by nie sprawiać wrażenia, że wywieram nacisk na delegatów. Majewski został prezesem i radził sobie w trudnych czasach. Po nim, na progu wolnej Polski, i gdy ta, w 1989 roku, stała się faktem, nowych dróg szukali prezesi Jan Kidawa-Błoński i Jerzy Domaradzki. Popieram działalność obecnego prezesa Jacka Bromskiego, która od początku zmierzała m.in. do poprawy sytuacji materialnej weteranów polskiego kina. Na jego ręce kieruję podziękowanie za Nagrodę Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Jest dla mnie tym cenniejsza, że obserwowałem pracę Jerzego Kawalerowicza w SFP i sam dołożyłem swoją cegiełkę, więc wiem, jak wiele SFP znaczy dla naszego środowiska, a tym samym, jak dużą wagę ma przyznawana przez nie doroczna Nagroda”.

Andrzej Wajda, wybitny reżyser filmowy i teatralny, współtwórca polskiej szkoły filmowej. W 2000 roku otrzymał Oscara za całokształt twórczości. Cztery filmy artysty: „Ziemia obiecana”, „Panny z Wilka”, „Człowiek z żelaza” i „Katyń” nominowano do Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Laureat Złotej Palmy w Cannes, Cezara, Polskiej Nagrody Filmowej – Orła i wielu innych nagród, zrealizował też m.in. tak głośne filmy, jak: „Pokolenie” (debiut), „Kanał”, „Popiół i diament”, „Niewinni czarodzieje”, „Popioły”, „Wszystko na sprzedaż”, „Brzezina”, „Wesele”, „Człowiek z marmuru”, „Pan Tadeusz”, „Wałęsa. Człowiek z nadziei”.
Andrzej Bukowiecki, GW, MZ
SFP
Ostatnia aktualizacja:  20.12.2014
fot. Kuźnia Zdjęć/SFP
"Arena" nagrodzona w Rosji
"Ida" z nagrodą Parlamentu Europejskiego
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll