PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  20.12.2013
Z Michałem Oleszczykiem, rekomendowanym na stanowisko dyrektora artystycznego festiwalu w Gdyni, rozmawia Katarzyna Skorupska
Portal Filmowy: Od kilku dni bardzo o Tobie głośno, dlatego chcielibyśmy wiedzieć więcej o Tobie. Kim jesteś?

Michał Oleszczyk: Jestem doktorem filmoznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, przez trzy lata byłem wykładowcą tej uczelni. Obecnie kończę prowadzenie zajęć w Instytucie Artes Liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Jestem krytykiem filmowym, tłumaczem i organizatorem festiwalowym. Moje doświadczenie w tym zakresie to przede wszystkim krakowska Off Plus Camera: w sumie trzy edycje Festiwalu z przerwą na doktorat. Zaczynałem jako główny dyrektor artystyczny i  organizowałem pierwszą edycję, a po przerwie wróciłem jako współprogramer z Anną Trzebiatowską i Szymonem Miszczakiem. Oprócz tego współorganizowałem pokazy polskiego kina w Irish Film Institute w Dublinie, a obecnie współtworzę z Agatą Drogowską bardzo prężnie działające Polish Filmmakers NYC w Nowym Jorku. Najbardziej identyfikuję się z rolą krytyka: otrzymałem Nagrodę im. K. Mętraka, Nagrodę Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i Nagrodę za Blog Roku dla „Ostatniego fotela po prawej stronie”. Mam na swoim koncie jedną książkę autorską i około dwadzieścia, których jestem współautorem. Poświęcone są one kinu polskiemu i międzynarodowemu. Piszę w dwóch językach i stale współpracuję z dużymi portalami w USA, gdzie także studiowałem.

PF: Jakim kinem się interesujesz? Z jednej strony zajmowałeś się na przykład czarnym kinem amerykańskim, a z drugiej sięgasz często do klasyki filmowej.

MO: Jestem wszystkożerny. Historia kina jest dla mnie niezwykle ważna i to na pewno znajdzie odzwierciedlenie w mojej pracy jako dyrektora artystycznego. Najogólniej rzecz biorąc, jestem przeciwnikiem zawężających rozmów  o kinie, które wtłaczają je w banalne i nic nieznaczące opozycje. Nie znoszę popularnego w Polsce dzielenia kina na „komercyjne” i „artystyczne”. To jest podział głęboko zakorzeniony w specyficznym elitaryzmie ery komunistycznej. Marzy mi się taka filmowa Polska, w której kategorie te zostają zapomniane. Film, który odnosi ogromny sukces komercyjny, może być jednocześnie arcydziełem pod względem artystycznym. Tu nie ma sprzeczności. Kino autorskie – to pojęcie jest mi bliższe – może być równie dochodowe jak każde inne, albo równie stratne. Filmy Quentina Tarantino są zarazem absolutnie autorskie i całkowicie „komercyjne”. Kino jest biznesem od swych najwcześniejszych początków i nigdy się od tego aspektu nie wyzwoli. Wielcy wizjonerzy kina to byli najczęściej ludzie, którzy potrafili nawigować obydwa te oceany: swojej wrażliwości z jednej i biznesu z drugiej strony. Hitchcock kręcił same filmy gatunkowe, które zarabiały krocie – i uważam go za najwybitniejszego twórcę w historii kina. Posługiwał się gatunkiem w sposób niezwykle  rozpoznawalny, a jednoczenie rozwijał swoje tematyczne obsesje związane z naturą dobra i zła.


Michał Oleszczyk, fot. Dagmara Biernacka.

PF: W historii światowego kina wymieniłeś Hitchcocka. Kogo chciałbyś wspomnieć z polskich twórców?


MO: Dla mnie najwybitniejszym polskim reżyserem był Andrzej Munk, który nadal jest mimo wszystko niedoceniony nad Wisłą. Łączył absolutne mistrzostwo warsztatu i narracji (podporządkowując je własnej wrażliwości) z żywym zainteresowaniem kwestiami polskiej historii i tożsamości. To również najbardziej dynamicznie zmieniający się twórca, jakiego wydała nasza kinematografia: każdy kolejny film był siedmiomilowym krokiem, od niechlubnej propagandy do alpejskich wyżyn „Pasażerki”. Gdyby nie tragiczna śmierć , jego kariera rozwijałaby się dalej w trudnych do przewidzenia kierunkach. Munk jest dla mnie najważniejszym punktem odniesienia, ale mogę wymienić też szereg innych twórców, których kocham: Lecha Majewskiego, Jerzego Skolimowskiego, Andrzeja Wajdę, Andrzeja Żuławskiego, Wojciecha Wiszniewskiego…  Tego ostatniego uważam za jednego z największych geniuszy w historii kina w ogóle. Był zarazem uniwersalny i totalnie hermetyczny w swej polskości; blisko mu pod tym względem do Paradżanowa. Pokazywałem filmy Wiszniewskiego Amerykanom, którzy nie mieli dostępu do ich znaczeń  narodowo-kulturowych, ale ze względu na porażającą formę wizualną i tak byli zafascynowani. Tłumaczyłem im polskie konteksty, a oni z kolei mówili mi ciekawe rzeczy, których ja nie widziałem patrząc poprzez swój „polski filtr”. To tylko przykład dialogu – a przecież Gdynia może być właśnie miejscem, w którym objaśniamy polskie kino światu, a świat też mówi nam coś o polskim kinie. W istocie, dzięki Michałowi Chacińskiemu Gdynia już tym miejscem się stała – a może nim być jeszcze bardziej.

PF: Jak postrzegasz obecność zagranicznych gości na Festiwalu?

MO: Odpowiem pytaniem: jeśli nie w Gdyni, to gdzie mamy wypracowywać sobie ambasadorów polskiego kina? Gdzie mamy pokazać nasze kino wpływowym zagranicznym krytykom, producentom i filmowcom w taki sposób, żeby mieli całościowy o nim pogląd i żeby potem na kolejnych festiwalach o naszym kinie mówili? Nie ma innego miejsca. Musimy kontynuować to, co zaczął Michał Chaciński, żeby Gdynia to coraz bardziej było miejsce, w którym zagranica dowiaduje się o tym, co my tu nad Wisłą robimy. Polskie kino nadal ma kompleks prowincjonalności i to trzeba przełamywać. Z drugiej strony, nie fetyszyzuję bynajmniej tej zagranicznej obecności. Chcę zapraszać tylko takich ludzi, którzy za pomocą wpływów, wiedzy i kontaktów mogą  w aktywny sposób rozpowszechniać wiadomość o tym, że w Gdyni i  w Polsce dzieje się coś dobrego. Mam szerokie kontakty zagraniczne, zaistniałem tam jako autor – jestem jednym krytykiem z tej części Europy, którego recenzje odnotowywane były na portalu MetaCritic.com. Działam też organizator pokazów polskiego kina – obecnie głównie w Nowym Jorku, w ramach Polish Filmmakers NYC. Z kolei media społecznościowe, które są dla mnie i mojego pokolenia absolutnie naturalną formą komunikacji, okazują się w tym wszystkim pomocne.

PF: W jakim stopniu Festiwal w Gdyni  powinien być dedykowany branży filmowej?

MO: Na tym etapie jeszcze nie mogę mówić o szczegółach, ale na pewno chciałbym, żeby podczas Festiwalu wciąż odbywały się warsztaty na najwyższym możliwym poziomie. Chciałbym przekłuć pancerz, który prowadzi w naszym kraju do hodowania pokoleń frustratów, pytających raz po raz, dlaczego mimo swego geniuszu i czterdziestki na karku nie dostali jeszcze Złotej Palmy. Ci sami ludzie (często obdarzeni wielkim talentem i wrażliwością!) często nie potrafią się komunikować na rynku filmowym; nie umieją mówić sensownie o filmach, które sami zrobili! Polscy reżyserzy podczas zagranicznych sesji Q&A często nie są w stanie wyjaśnić swoich własnych decyzji artystycznych. Muszą się nauczyć mówić o własnym dziele, zamiast powtarzać kliszę (którą – przysięgam – słyszałem tuziny razy), zgodnie z którą „przyszedł na plan nasz operator Janek i tak się ta scena nam sama nakręciła”. Tymczasem na świecie jest standardem, że reżyser wyjaśnia swoje zamiary i swój warsztat szczegółowo: i to od etapu pitchingu aż po spotkania Q&A po seansie. To nie są trudne umiejętności i chciałbym, żeby w Gdyni odbyły się warsztaty właśnie z tego rodzaju komunikacji. Ostatnio miałem przyjemność prowadzić nowojorskie Q&A po filmie „Zaślepiona” Kasi Klimkiewicz, niezwykle utalentowanej reżyserki i osoby wielkiej pokory jednocześnie. Sama opowiedziała o pewnych decyzjach podczas produkcji, na które nie miała wpływu i które były dla niej problematyczne, a z perspektywy czasu postrzega nawet jako nietrafione. Jednocześnie świetnie mówiła o każdym aspekcie ukończonego filmu. Byłem zdumiony. To był bodaj pierwszy w mojej karierze dziennikarskiej przypadek polskiego twórcy, który potrafił dyskutować swój film w taki sposób.  Jest to niewątpliwie związane z jej doświadczeniem pracy w Wielkiej Brytanii, która była również lekcją pokory i umiejętności komunikowania. Są też inne chwalebne wyjątki: podziwiałem odwagę Łukasza Barczyka, który zrobił wykład o własnym „Italiani”, arcyciekawie wyjaśniając swą filozofię twórczą i zarazem wystawiający się na kpiny mniej wyrafinowanych kolegów, uznających zgodnie że „Łukasz wydziwia”.

PF: Czy w Gdyni będą się odbywać pitchingi?

MO: Nie potrafię na to jeszcze precyzyjnie odpowiedzieć, ale obecność branży – a zwłaszcza producentów, których polscy reżyserzy często wciąż nie doceniają – jest dla mnie kluczowa.  Podchodzę do całego swego zadania bardzo pragmatycznie. Nie mam nawet jeszcze podpisanej przez Ministra nominacji! Jeśli podpis się pojawi, zabieram się do roboty. Na pewno chcę ten aspekt rozwijać, ale najpierw spotkam się z ludźmi, których szanuję i którzy mają gigantyczną wiedzę na ten temat i którzy jak na przykład Jan Naszewski działają na rynku międzynarodowym. Chcę się z nimi spotkać i porozmawiać – i mnóstwo się nauczyć. Wówczas będę mógł planować konkretne rozwiązania.

PF: Co oznacza dla Ciebie często używane sformułowanie, że Gdynia to festiwal narodowy? Jakie miejsce mają na nim polonica?

MO
: Działalność PISF-u bardzo zmieniła sytuację rynku filmowego. Obserwujemy napływ twórców, którzy (jak Paweł Pawlikowski czy Urszula Antoniak) wracają do Polski. Jest coraz lepiej, pojawia się  coraz więcej możliwości rozwijania projektów. Ale to wiemy my, Polacy – natomiast trzeba to jeszcze zakomunikować na zewnątrz i to w taki sposób, żeby wytworzyć ferment, ruch. Bo zarówno kapitalizm, w którego moc niezachwianie wierzę, jak i kultura jako taka, nie opierają się na stagnacji – są jej antytezą. To ma nie tylko aspekt artystyczny czy autorski, ale także narodowy właśnie. Prezentacja kultury narodowej w danym roku temu przecież służy.

PF: Odpowiada Ci obecna formuła konkursowa czy wolałbyś raczej przegląd?

MO: Michał Chaciński rozwiązał tę kwestię i zrobił to świetnie. Nie może być tak, że do konkursu wchodzą wszystkie filmy z danego roku, bo to jest absurd. Nie można na równi pokazywać filmów w oczywisty sposób nieudanych z perłami, a potem mówić: widzu, wybierz sobie sam. Selekcja się trochę zmieni. Rola Rady programowej będzie większa, a rola dyrektora artystycznego nie tak dominująca. Selekcja musi być, ale ten aspekt przeglądowy też jest ważny. Pokazujemy coś, co z samego założenia ma być reprezentatywne.

PF: Na ile Twoje doświadczenie pracy w Off Plus Camera wpłynie na kształt Festiwalu w Gdyni?

MO: Krakowski festiwal to była dla mnie ogromna, bezcenna szkoła. Szymonowi Miszczakowi zawdzięczam, że mogłem w ogóle wejść w świat festiwalowy. Tam się nauczyłem roli programera – ale trzeba pamiętać, że Off Plus Camera to zupełnie inny festiwal. Aspekt przeglądowy w Konkursie Głównym nie jest tak bardzo istotny, natomiast już w Polskim – tak.  Oba festiwale nie są wobec siebie konkurencyjne, są raczej są zbieżne, a Off Plus Camera już wykonała ogromną  pracę dla wizerunku polskiego kina poprzez zapraszanych gości i przyznane nagrody (w tym roku Konkurs Główny wygrała w końcu „Obława”).
PZ
SFP
Ostatnia aktualizacja:  9.03.2014
Zobacz również
Joanna Moro i Iwan Wyrypajew z dyplomami szefów dyplomacji
Ogólnopolska premiera "Pod Mocnym Aniołem"
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll