Koreański „Jesus Hospital” zainaugurował konkurs główny jubileuszowej, 20. edycji festiwalu Plus Camerimage. Zaczęło się co prawda od lekkiego falstartu, ale kolejne projekcje sprawiły, że później było już tylko lepiej.
O Złotą Żabę powalczy w tym roku piętnaście filmów z całego świata, a o końcowym rozdaniu zdecyduje międzynarodowe jury, na którego czele stoi - co ciekawe - nie operator a reżyser, Joel Schumacher. Organizatorzy zadbali o to, by zarówno jurorzy jak i widzowie nie mogli narzekać na monotonię, bowiem konkursowa selekcja stanowi pewnego rodzaju przekrój przez współczesną światową produkcję. Od wysokobudżetowego blockbustera ("Atlas chmur") przez amerykańskie kino środka („Bestie z południowych krain”) po europejskie i nie tylko kino autorskie („Holy Motors”). Polską kinematografię w konkursie głównym reprezentują: "Obława" Marcina Krzyształowicza oraz „Mój rower” Piotra Trzaskalskiego.
John Goodman i Ben Affleck w filmie "Operacja Argo". Fot. Warner Bros.
Bez wątpienia wydarzeniem pierwszego pełnego dnia festiwalu był wieczorny pokaz „Operacji Argo” w reżyserii Bena Afflecka. Sala bydgoskiej Opery Novej zapełniła się do ostatniego miejsca, a widzów – choć nie ze sceny, a ze srebrnego ekranu w krótkim nagraniu - pozdrowił sam amerykański gwiazdor. Niestety, zabrakło także głównego „aktora” wieczoru, autora zdjęć do filmu, Rodrigo Prieto, który Plus Camerimage z pewnością wspomina wyjątkowo dobrze, bowiem dwukrotnie odbierał już tu nagrody (w 2000 roku triumfował jego „Amores perros”, a cztery lata później za „Aleksandra” otrzymał Srebrną Żabę). Mimo tego, po projekcji mało kto wychodził z sali zawiedziony. "Operacja Argo" okazała się bowiem skrojonym według najlepszych miar thrillerem politycznym, a sam Affleck, kolejny raz po „Gdzie jesteś, Amando” (2007) udowodnił, że jest nie tylko niezłym aktorem, ale i utalentowanym reżyserem.
Film, do którego scenariusz napisał Chris Terrio, oparty jest na faktach i opowiada o jednej z bardziej spektakularnych akcji amerykańskiego wywiadu. Kiedy to w 1980 roku, niejaki Tony Mendez, specjalista od szpiegowskich operacji specjalnych, wywiózł z ogarniętego falą rewolucji Teheranu sześciu pracowników amerykańskiej ambasady. I o ile już same te wydarzenia wydają się być niezłym materiałem na film, o tyle przykrywka, jaka w rzeczywistości posłużyła Mendezowi do wykonania zadania, gwarantowała nieunikniony mariaż dramatycznej historii z kinem. Wszystko bowiem odbyło się z cichą pomocą Hollywood, gdyż cały koncept szpiegowskiej operacji zasadzał się na zmyślonej produkcji podrzędnego filmu science fiction. Plenery wybierane miały być właśnie w Iranie, a kamuflaż Mendeza zakładał, że na kilka tygodni wcieli się on w rolę jednego z producentów.
Affleck bardzo szybko nie pozostawia złudzeń, że interesuje go tylko jeden, amerykański punkt widzenia. Sporo tu zatem uproszczeń, propagandowego tonu, co jednak w żaden sposób nie przekłada się na odbiór filmu. To, co w innych okolicznościach mogłoby wzbudzać irytację, w „Operacji Argo” podane jest z taką warsztatową sprawnością, że można skwitować to jedynie machnięciem ręką i powrócić do pełnej napięcia fabuły. Na drugim planie dzieło Afflecka jest pyszną satyrą na Hollywood (znakomite kreacje Johna Goodmana oraz Alana Arkina jako starych hollywoodzkich wyjadaczy) i nawet jeśli jest to produkcja skrojona pod duże studio, trzeba przyznać, że gdzie jak gdzie, ale w Fabryce Snów potrafią się z siebie śmiać. A jeśli też taki dystans do siebie wykażą filmowcy z festiwalowego jury, to kto wie czy Rodrigo Prieto nie będzie musiał zrobić miejsca na półce dla kolejnej nagrody.