Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
„To niesłychane, że reżyser tak realistycznego filmu, jak „Krzyż Walecznych”, kręci potem coś, pod czym mógłby się podpisać każdy zdegenerowany Francuz” – miał powiedzieć prof. Aleksander Jackiewicz, skądinąd wybitny znawca kina, na kolaudacji drugiego filmu Kazimierza Kutza – "Nikt nie woła", z roku 1960. Cyfrową rekonstrukcję tego arcydzieła obejrzeliśmy na 37. Gdynia Film Festival w sekcji „Czysta klasyka”. Kazimierz Kutz opowiedział o kulisach jego powstania.
Profesor Jackiewicz zareagował zgorszeniem na śmiałą (jak na tamte czasy) warstwę erotyczną rozgrywającej się tuż po wojnie opowieści o młodym akowcu Bożku (Henryk Boukołowski), który – w przeciwieństwie do Maćka Chełmickiego z „Popiołu i diamentu” – nie zabił komunisty i w obawie przed konsekwencjami niewykonania rozkazu schronił się w miasteczku na Ziemiach Odzyskanych. Tu Bożek spotyka repatriantkę Lucynę (Zofia Marcinkowska). Rodzi się między nimi trudne uczucie, podsycane zazdrością o Bożka innych kobiet z miasteczka ( które „zagrała” Bystrzyca Kłodzka). "Nikt nie woła" jest swobodną adaptacją powieści Józefa Hena, którą cenzura w PRL trzymała pod kluczem jeszcze wiele lat po skierowaniu do rozpowszechniania, notabene wąskiego, filmu „Nikt nie woła”. Usunięto z niego – nie tylko wskutek absurdalnej uwagi Jackiewicza – lwią część erotyki. Przez ćwierćwiecze nie wypuszczano go za granicę. Gdyby nie ten idiotyczny zakaz, udział polskiej kinematografii w tworzeniu nowej fali i kina intelektualnego – a do tych znaczących nurtów zbliżało się swą stylistyką i atmosferą "Nikt nie woła", przypominając po trosze wczesne filmy Antonioniego – byłby znacznie lepiej znany w świecie.
"Nikt nie woła", fot. KinoRP
Kameralne, psychologiczne studium Kutza spotkało się też z groźnym zarzutem formalizmu. Objął on nawet muzykę debiutującego tu w kinie Wojciecha Kilara. Jej również nie ominęły cenzorskie nożyce. Przed gdyńskim pokazem rekonstrukcji cyfrowej Kazimierz Kutz tłumaczył obecność erotyki w "Nikt nie woła" przeświadczeniem – nie tylko swoim, ale powszechnym, podzielanym m.in. przez Stendhala – że pierwsza miłość (a takowa łączy Bożka z Lucyną), powiązana z inicjacją seksualną, odgrywa kluczową rolę w ludzkim życiu. Zwłaszcza w życiu kogoś takiego, jak Bożek, kto walczył na wojnie i musiał zabijać.
Kutz mówił też, że w czasie realizacji "Nikt nie woła" zarówno on, jak i autor zdjęć Jerzy Wójcik mieli około trzydziestu lat, czyli byli w wieku młodzieńczego buntu przeciw zastanym konwencjom artystycznym. W ich filmie – tłumaczył – odejście od schematów polegało na zaaplikowaniu polskiemu kinu nowego języka. O ile we wcześniejszych filmach, nawet szkoły polskiej, narracja opierała się na rozwoju fabuły i dialogach, o tyle "Nikt nie woła" opowiadało obrazem, oddziaływało na widza swym wyrazem plastycznym. „Ten film wszedł jednak do kanonu światowego kina, toteż sądzę, że nie zmarnowaliśmy państwowych pieniędzy przeznaczonych na jego realizację” – powiedział w Gdyni Kazimierz Kutz. "Nikt nie woła" – dodał – nauczyło mnie też, że jeśli chce się zrobić w życiu coś naprawdę znaczącego, trzeba być bardzo odważnym”.
"Nikt nie woła", fot. KinoRP
Kino RP, odpowiedzialne za rekonstrukcje cyfrowe powojennych filmów polskich, przystępując do prac nad "Nikt nie woła", znajdowało się w szczęśliwym położeniu, gdyż nadzór artystyczny nad nimi można było powierzyć samemu reżyserowi i wspomnianemu już Jerzemu Wójcikowi. W rezultacie powstała jedna z najpiękniejszych dotychczasowych rekonstrukcji. Wydobyła wszystkie plastyczne niuanse czarno-białych zdjęć Wójcika – nowatorskich w tamtej epoce, gdyż zrobionych przy miękkim, rozproszonym świetle, znacznie naturalniejszym od preferowanego wcześniej „twardego” światła kierunkowego. Bezcieniowe „świecenie” we wspaniałym dziele Kutza wtopiło bohaterów w szarzyznę miasteczka, uwypuklając ich zagubienie i samotność.
Profesor Jackiewicz zareagował zgorszeniem na śmiałą (jak na tamte czasy) warstwę erotyczną rozgrywającej się tuż po wojnie opowieści o młodym akowcu Bożku (Henryk Boukołowski), który – w przeciwieństwie do Maćka Chełmickiego z „Popiołu i diamentu” – nie zabił komunisty i w obawie przed konsekwencjami niewykonania rozkazu schronił się w miasteczku na Ziemiach Odzyskanych. Tu Bożek spotyka repatriantkę Lucynę (Zofia Marcinkowska). Rodzi się między nimi trudne uczucie, podsycane zazdrością o Bożka innych kobiet z miasteczka ( które „zagrała” Bystrzyca Kłodzka). "Nikt nie woła" jest swobodną adaptacją powieści Józefa Hena, którą cenzura w PRL trzymała pod kluczem jeszcze wiele lat po skierowaniu do rozpowszechniania, notabene wąskiego, filmu „Nikt nie woła”. Usunięto z niego – nie tylko wskutek absurdalnej uwagi Jackiewicza – lwią część erotyki. Przez ćwierćwiecze nie wypuszczano go za granicę. Gdyby nie ten idiotyczny zakaz, udział polskiej kinematografii w tworzeniu nowej fali i kina intelektualnego – a do tych znaczących nurtów zbliżało się swą stylistyką i atmosferą "Nikt nie woła", przypominając po trosze wczesne filmy Antonioniego – byłby znacznie lepiej znany w świecie.
Kameralne, psychologiczne studium Kutza spotkało się też z groźnym zarzutem formalizmu. Objął on nawet muzykę debiutującego tu w kinie Wojciecha Kilara. Jej również nie ominęły cenzorskie nożyce. Przed gdyńskim pokazem rekonstrukcji cyfrowej Kazimierz Kutz tłumaczył obecność erotyki w "Nikt nie woła" przeświadczeniem – nie tylko swoim, ale powszechnym, podzielanym m.in. przez Stendhala – że pierwsza miłość (a takowa łączy Bożka z Lucyną), powiązana z inicjacją seksualną, odgrywa kluczową rolę w ludzkim życiu. Zwłaszcza w życiu kogoś takiego, jak Bożek, kto walczył na wojnie i musiał zabijać.
Kutz mówił też, że w czasie realizacji "Nikt nie woła" zarówno on, jak i autor zdjęć Jerzy Wójcik mieli około trzydziestu lat, czyli byli w wieku młodzieńczego buntu przeciw zastanym konwencjom artystycznym. W ich filmie – tłumaczył – odejście od schematów polegało na zaaplikowaniu polskiemu kinu nowego języka. O ile we wcześniejszych filmach, nawet szkoły polskiej, narracja opierała się na rozwoju fabuły i dialogach, o tyle "Nikt nie woła" opowiadało obrazem, oddziaływało na widza swym wyrazem plastycznym. „Ten film wszedł jednak do kanonu światowego kina, toteż sądzę, że nie zmarnowaliśmy państwowych pieniędzy przeznaczonych na jego realizację” – powiedział w Gdyni Kazimierz Kutz. "Nikt nie woła" – dodał – nauczyło mnie też, że jeśli chce się zrobić w życiu coś naprawdę znaczącego, trzeba być bardzo odważnym”.
"Nikt nie woła", fot. KinoRP
Kino RP, odpowiedzialne za rekonstrukcje cyfrowe powojennych filmów polskich, przystępując do prac nad "Nikt nie woła", znajdowało się w szczęśliwym położeniu, gdyż nadzór artystyczny nad nimi można było powierzyć samemu reżyserowi i wspomnianemu już Jerzemu Wójcikowi. W rezultacie powstała jedna z najpiękniejszych dotychczasowych rekonstrukcji. Wydobyła wszystkie plastyczne niuanse czarno-białych zdjęć Wójcika – nowatorskich w tamtej epoce, gdyż zrobionych przy miękkim, rozproszonym świetle, znacznie naturalniejszym od preferowanego wcześniej „twardego” światła kierunkowego. Bezcieniowe „świecenie” we wspaniałym dziele Kutza wtopiło bohaterów w szarzyznę miasteczka, uwypuklając ich zagubienie i samotność.
Andrzej Bukowiecki
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 20.06.2012
Gdynia: spotkanie z Witoldem Sobocińskim
Gdynia: Perełka Janusza Majewskiego
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024