Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Janusz Głowacki
Świat Książki
Warszawa, 2013
stron: 240
„Pełen paradoksów. Zaskakujący” – mówi do Oriany
Fallaci jej tłumacz, tuż przed wejściem do mieszkania Lecha Wałęsy,
gdzie włoska dziennikarka ma przeprowadzić wywiad. To scena z filmu
„Wałęsa. Człowiek z nadziei” w reżyserii Andrzeja Wajdy według
scenariusza Janusza Głowackiego. Wywiad Oriany Fallaci z Lechem Wałęsą
pełni rodzaj klamry filmu, który miał różne zmieniające się w czasie
produkcji koncepcje. O tych nieustających zmianach pisze Janusz Głowacki
w swojej książce.
Przy czym myliłby się ktoś, kto by myślał, że autor książki żali się na Andrzeja Wajdę. Książka przekazuje fascynację Janusza Głowackiego charyzmatyczną postacią Wałęsy, którego uczynki autor tropi i rozwija
na potrzeby filmu, ale też wymyśla hipotetyczne sytuacje, które nigdy
się nie zdarzyły, ale mogłyby się wydarzyć. Głowacki pisze, że jego
scenariusz nie miał być pomnikiem ani kapliczką. Wajda deklarował
podczas pierwszego spotkania ze scenarzystą, że chce zrobić film
artystyczny, i on pragnął zgłębić naturę przywódcy strajku w Stoczni.
Tyle że dążenia obydwu panów nie zbiegały się w czasie współpracy – na
koniec jej autor scenariusza nie rozmawiał już z reżyserem, tylko słał
listy... Ale konfliktu de facto nie było, bo Głowacki nie wycofał swego
nazwiska z czołówki filmu...
„Na
planie filmu byłem tylko jeden raz” – ogłasza Głowacki w książce i to
można uznać za „skarżenie się na Wajdę”. Pisze właściwie beznamiętnie
tylko o faktach. „Ten scenariusz pisałem prawie trzy lata, od 2010.
Zapisałem parę setek stron, obejrzałem tyle wersji montażowych, że już
mylą mi się sceny, które weszły do filmu, z tymi, które nie weszły, i
te, które napisałem, z tymi, które chciałem napisać. Ostatnie dopisałem w
kwietniu 2013 roku. Ale w lipcu dowiedziałem się, że są jeszcze jakieś
dokrętki. A jakie, nie wiem. (...) Zanim się pomysł z Fallaci (którą miała zagrać Monica Bellucci, a wystąpiła Maria Rosaria Omaggio)
na coś w rodzaju klamry pojawił, miałem jeszcze parę” – wyjawił
Głowacki w książce. We wprowadzeniu wyjaśnia, że aż dwadzieścia scen,
które napisał i parę według niego dobrych pomysłów nie weszło. „A ja
niektóre lubię, czyli jak mają zginąć na zawsze, to je lepiej zapiszę” –
oznajmia Głowacki.
Czytając książkę,
też trudno się połapać, które pomysły weszły, a które nie (nawet jak
się film świeżo oglądnęło), bo utkana ona jest z cytatów prawdziwego
scenariusza i hipotetycznych jego fragmentów, a na dodatek pisarz
ubarwił to smacznymi anegdotami z prawdziwego życia w PRL-u. Całość
rzucona jest jeszcze na tło aktualnych wydarzeń politycznych, w czasie
których scenariusz powstawał – a więc przypada na czas tragedii
smoleńskiej i akcji z krzyżem pod Pałacem Prezydenckim.
Wskutek
czego robi się śmieszno i straszno. A i przeżycia scenarzysty stały
się nie hipotetyczne, ale realne, co opisuje. „Prezes PIS- u cieszył się
niedawno, że słowo ‘zdrajca’ wraca do polskiego języka. Byłby tą sceną
wzruszony. Bo grupa, którą przyprowadził wielkolud, otoczyła mnie,
skandując ‘Zdrajca’, a równocześnie próbowali ustalić, kto ja w ogóle
jestem i jak się nazywam. Zacząłem wycofywać się w stronę hotelu
Bristol, a kiedy już dopadłem drzwi, wielkolud zakrzyknął za mną ‘Idź
tam pić za te pieniądze, które ci płacą!’” Co posłusznie zrobiłem.
W
ogóle rola narodu polskiego w książce Głowackiego przewija się stale.
Bo jeśli pisze on o Wałęsie, to jego parkingowego interesuje głównie
wątek współpracownika SB. „Panie, był on Bolkiem czy nie?” A
Głowackiego przy pisaniu scenariusza interesują odniesienia do
literackich dramatów, sięga do Szekspira. Przytacza sztukę „Juliusz
Cezar” i opisuje reakcję tłumu, to, co krzyczą obywatele: „Mordować,
spalić dom Brutusa, niech zdrajca nie ujdzie żywy!”...
Raz
to jest za poważne, zbyt patetyczne, innym razem jego pomysły są za
trywialne i niektóre sytuacje potrzebują „ocieplenia”, jak wymaga
reżyser. Tym bardziej że pojawiają się nowe elementy i okoliczności – Danuta Wałęsowa pisze książkę „Marzenia i tajemnice”... Dlatego Głowacki wymyśla scenę
(nie trzeba dodawać, że nie weszła), jak to Lech Wałęsa siedzi
zapomniany na lotnisku, a jedynym zainteresowanym jest amerykański
dziennikarz, który też ma za sobą lata świetności i nie pracuje już dla
„Prime Time News”. Z jego 1,5-godzinnego wywiadu stacja telewizyjna chce
tylko... cztery minuty, za to kiedy na lotnisku pojawia się małżonka
bohatera – Danuta, tłum dziennikarzy w blasku fleszy otacza ją murem...
Lech Wałęsa powiedział kiedyś „przyszłem” – i ktoś go poprawił, że się nie mówi „przyszłem”, tylko przyszedłem, a on odpowiedział podobno na to: „Nieważne, przyszłem czy przyszedłem, ważne, że doszłem... albo doszedłem”.
Lech Wałęsa powiedział kiedyś „przyszłem” – i ktoś go poprawił, że się nie mówi „przyszłem”, tylko przyszedłem, a on odpowiedział podobno na to: „Nieważne, przyszłem czy przyszedłem, ważne, że doszłem... albo doszedłem”.
„Przyszłem ...” Janusza
Głowackiego to fascynująca książka o charyzmatycznym człowieku, który
dał się porwać historii i dalej wbrew pozorom jest w jej nurcie. Nie
jest to tylko opowieść o samym Wałęsie – Głowacki kreśli cienką kreską, z
ironią i humorem, zbiorowy portret nas, Polaków, dystansując się od
bieżącej sytuacji politycznej, nigdy o niej nie zapominając. Chciałoby się rzec po wałęsowsku: „Zdrowie wasze w gardła nasze”...
Ewa Kozakiewicz
opis redakcji
7.03.2014
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024