Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
KSIĄŻKI FILMOWE
Shawn Levy
Wydawnictwo Dolnośląskie
Wrocław, 2013
stron: 436
Był tak ślicznym chłopczykiem – opowiadała
Theresa Newman, matka Paula, pewnemu dziennikarzowi w 1959 roku – że w
jakimś sensie wręcz szkoda było marnować aż tyle urody na chłopca. Ale
nie tylko uroda była wielkim atutem artysty.
Kiedy
zdobył już rozgłos w Hollywood, był jednym z niewielu aktorów, którzy
godzili się zagrać drugoplanową rolę, wpędzając w zdumienie agentów.
„Chcę się przekonać, czy bycie gwiazdą filmową nie pogorszyło mojego
warsztatu aktorskiego” – mówił. Nigdy nie rezygnował ze swych aspiracji
artystycznych, dlatego sam „wykupił” się z wytwórni Warner Bros. za
jedyne... pół miliona dolarów (kiedy kwota ta była dla niego pewnym
wysiłkiem finansowym). Tak zyskał pewną niezależność w podejmowaniu
decyzji obsadowych. Jeśli nadmiernie rozmyślał o swojej gwiazdorskiej
pozycji, to tylko dlatego, że rozkwit kariery przechodził jego
najśmielsze wyobrażenia. „Głęboko tkwiąca w Paulu przez całe życie
pokora względem własnych osiągnięć nie była grą, ale cennym spadkiem po
ojcu, zapobiegliwym przedsiębiorcy i właścicielu znanego marketu
sportowego w Cleveland” – pisze Shanon Levy w biografii Paula Newmana.
Aktor mimo gigantycznego sukcesu próbował udawać zwyczajnego faceta:
nosił byle jakie ubrania, jeździł volkswagenem garbusem (z silnikiem
porsche), a na szyi miał zawieszony otwieracz do butelek (przydatny do
otwierania piwa, którego wypijał codziennie ogromne ilości). „Człowiek
nie docenia, czym jest anonimowość, póki jej nie straci” – powiedział w
jednym z wywiadów. I dodał: „Jestem samotnikiem i zawsze jestem po
prostu prywatną osobą”. Nie ulegało wątpliwości, że nie odpowiada mu
zamieszanie wokół niego. Dlatego zaczął nosić ciemne okulary –
wewnątrz, na zewnątrz, w dzień i w nocy. Ten fakt – jak pisze Levy – sam
w sobie stał się tematem, ponieważ przygodni gapie i intruzi, których
tak unikał, chcieli zobaczyć zwłaszcza jego niebieskie oczy. Okulary
jednak dodawały ludziom tupetu, bezceremonialnie prosili go o pokazanie
oczu. Najbardziej natarczywym fanom tłumaczył, że „jeśli ściągnie
okulary, to spadną mu... spodnie”, a dziennikarzom, że na jego nagrobku
będzie napis, iż zmarł, poniósłszy życiową klęskę, gdyż jego oczy
zrobiły się piwne. Irytował się tą fascynacją jego oczami. „Jeśli można
się obyć tylko błękitnymi oczętami, to jakie znaczenie mają umiejętności
zawodowe?” – pytał. A przecież przebył trudną drogę, zdobywając
umiejętności warsztatowe, był wszechstronnie wykształconym aktorem i
reżyserem (Kenyon College i Yale), posługującym się Metodą (jak nazywano
w Ameryce styl gry według zasad Stanisławskiego). Zgłębiał ją w słynnym Actors Studio założonym przez Elię Kazana i Lee Strasberga.
Dostał się tam niejako kuchennymi drzwiami, dzięki fartowi, ale było to
przełomowe wydarzenie dla jego przyszłej kariery. „To Actors Studio,
czy im się to podoba, czy nie, ma albo zasługę, albo winę w tym, kim
jestem jako aktor” – powtarzał przez całe życie.
Dzięki
Metodzie Newman precyzyjnie i systematycznie przygotowywał się do ról,
starał się zawsze o czas na próby przed ujęciami filmowymi. I tak,
kiedy miał zagrać kapitana amerykańskiej armii na wojnie koreańskiej, po
otrzymaniu scenariusza filmu potrafił wystosować trzystronicowy
elaborat, zadając reżyserowi szereg pytań o emocje i stan umysłu
bohatera. Kiedy grał w obrazie „Między linami ringu” (1956),
trenował w manhattańskiej drużynie bokserskiej – Stillman’s Gym, czyli
tam, gdzie ćwiczyła grana przez niego postać (amerykańskiego przestępcy
włoskiego pochodzenia, który został zawodowym mistrzem bokserskim wagi
średniej). Kiedy występował w „Bilardziście” (1961), ulepszał swą grę w bilard, w „Paryskim bluesie” (1961), z muzyką Duke’a Ellingtona,
występował dopiero po nauczeniu się gry na puzonie. Przygotowując się
do roli „prymitywa”, jechał do Meksyku, aby znaleźć inspiracje. „Akcent
podłapaliśmy od sprzedawcy zupy, a brzmienie głosu od boya hotelowego
dzięki mucho cerveza” – opowiadał. Być może właśnie z tego podejścia
Newmana do pracy pochodził magnetyzm jego postaci ekranowych, z
wyjątkiem roli Basila w „Srebrnym kielichu” (1954), koszmarnym obrazie, w którym występował – jak sam określił – w koktajlowej sukni.
Skąd
o tym wszystkim wie Shawn Levy, autor biografii aktora, amerykański
krytyk filmowy (redaktor „American Film” i „Box Office”, współpracownik
„The New York Timesa”) i pisarz, skoro – jak przyznaje – nigdy nie
rozmawiał ze swoim bohaterem. Pisanie książki zajęło mu cztery lata, a
już w 2005 roku rozpoczął starania o spotkanie z Newmanem i jego żoną
Joanne. Niewiele osób robiło mu nadzieję, bowiem Newmanowie w dniu
siedemdziesiątych urodzin Paula (1995) wydali oświadczenie, w którym
ogłosili, że nie będą „przyjmować już więcej żadnych zaszczytów”. Levy,
niezrażony tym, gromadził materiały do publikacji: rozmawiał z kolegami
aktora, znajomymi, współpracownikami, wertował wcześniejsze publikacje i
biografie ludzi, z którymi Newman pracował, oglądał filmy i widowiska
teatralne, słuchał nagrań, korzystał z zasobów archiwów i bibliotek,
jeździł tropem swego bohatera do Nowego Jorku i Los Angeles, Cleveland i
Gambier w Ohio. Przez cały okres pisania książki korzystał ze zbioru
bezpośrednich wypowiedzi Newmana, które jak wspomina w podziękowaniach
książki – „pełniły dla mnie funkcję mapy i kamertonu”. Coś jednak mówiło
Levy’emu, że nie będzie mu dane spotkać się z Newmanem – pogłoski o
jego nowotworowej chorobie płuc sprawdziły się, aktor zmarł 28 września
2008 roku (w wieku 83 lat) w swym domu w Connecticut. Biografia
Levy’ego składa się z sześciu części ujętych w 27 rozdziałów, opatrzona
jest przypisami, bibliografią i licznymi zdjęciami, także ze zbiorów
własnych autora. Niestety, rzetelna praca autora książki nie porywa w
czytaniu. Przedstawia w miarę chronologicznie przebieg kariery aktora,
reżysera i producenta, a nawet sięga do dzieciństwa artysty spędzonego w
bogatym Shaker Heights na przedmieściach Cleveland.
Paul
Newman wystąpił w 50 filmach, a pierwszego honorowego Oscara otrzymał
za całokształt twórczości dopiero w 1986 roku (żartował, że Akademia
bała się, że na ceremonię mogą go wnieść na noszach, z powodu jego
starości), za rolę dla najlepszego aktora pierwszoplanowego w „Kolorze pieniędzy” dostał drugą statuetkę rok później (1987), miał na swym koncie aż osiem
nominacji do tej nagrody. W pamięci kinomanów zapisał się najbardziej
dwoma filmami, które odniosły również ogromne sukcesy kasowe: „Butch Cassidy i Sundance Kid” (1969) – zarobił 102 miliony dolarów (do dziś jest w czołówce dwudziestu najbardziej kasowych hitów), a „Żądło” (1973) – 156 milionów. Sukces Newman dzielił ze wschodzącą wówczas gwiazdą – Robertem Redfordem,
z którym szybko na planie tych obrazów znaleźli wspólny język. Obydwaj
gardzili obłudą Hollywood, dzielili upodobanie do szybkich samochodów i
motocykli, a także nie stronili od alkoholu, którym obficie raczyli się
poza planem. Stanowili dobraną parę, co widać było na ekranie, z którego
aż iskrzyło: buddie movie, czyli film kumpelski, robił furorę, tym
bardziej że mówiono w nim o męskiej przyjaźni. Spółkę Newman–Redford
porównywano do duetu Clarka Gable i Spencera Tracy’ego
sprzed lat. Stary Lis, bo tak w wieku dojrzałym mawiał sam o sobie
Newman, uwielbiał męskie hobby: łowił ryby, biegał, lubił jazdę na
rowerze i szybkie samochody, ścigał się na torze (miał kolekcję
motocykli i skuter). Wyścigi samochodowe zdominowały jego inne pasje –
udało mu się zdobyć w zawodowych 24-godzinnych wyścigach w Le Mans
drugie miejsce. Był to nie lada wyczyn, gdyż Newman jechał – nie znając
terenu – z prędkością 320 km/godz. Miał wówczas 54 lata. Aktor nie tylko
się bawił, a „pieniądze mocno leżały mu na sercu” i od dzieciństwa
umiał je zarabiać. Kiedy był małym chłopcem, mimo że ojcu dobrze się
powodziło – na swoją baseballową rękawicę musiał zapracować, potem
chodząc na castingi, obnośnie sprzedawał encyklopedie. Dlatego w
dorosłym życiu znał wartość zarabianych milionów, z którymi się
szczodrze dzielił. Najpierw sporo wydawał na działalność polityczną
(znalazł się na słynnej liście Colsona odtajnionej w 1973 roku, a
sporządzonej na tajne życzenie Nixona, jako jego przeciwnik) i utworzył
No Such Foundation, z której łożył na grupy walczące o prawa
obywatelskie, liberalny think tank, Centrum Badań Instytucji
Demokratycznych w Stanach. Opowiadał się przeciw wojnie w Wietnamie,
wyścigowi zbrojeń, za ekologią i ruchami farmerskimi, oficjalnie
występował w ONZ. Pod koniec życia zatoczył koło rodzinnej aktywności –
dzięki surówce selerowej à la Newman stworzył ze swym przyjacielem A.E. Hotchnerem markę produktów spożywczych bez konserwantów „Newman’s Own”. Zyski ze
sprzedaży firmowych dressingów i innych produktów (m.in. domowej
lemoniady) przeznaczył całkowicie na działalność charytatywną – budowę
wiosek dla dzieci chorujących na raka. Obozy Hole in the Wall
przypominały nie szpital, ale świat podobny do obrazu dawnego Dzikiego
Zachodu, gdzie walczyli dzielni kowboje (we wnętrzu drewnianych domów
mieściły się sale kliniczne, które obsługiwał personel medyczny na
najwyższym poziomie). Od 1993 roku w ciągu dwudziestu lat działania
rozmaite obozy gościły sto dwadzieścia tysięcy dzieci z trzydziestu
jeden amerykańskich stanów oraz z 28 krajów, w tym także z ówczesnego
Związku Radzieckiego, z którego do Ashford przyjechało ośmioro dzieci
chorujących po katastrofie jądrowej w Czarnobylu. Tuż przed śmiercią
Newman wizytował obóz w Ashford – nawet w odosobnieniu cieszył się, że
słyszy śmiech dzieci.
Biografia
takiego gwiazdora nie może obyć się bez wątku życia prywatnego – Shawn
Levy traktuje ten temat z powagą i bez sensacji o tym pisze. Czytelnik
może się dowiedzieć, z pewnym zdumieniem, ponieważ Newmana stawiano za
wzór życia małżeńskiego (spędził z jedną kobietą ponad czterdzieści lat,
co w Hollywood jest ewenementem), że aktor, zanim się ożenił w 1958
roku z Joanne Woodward (wybitną aktorką, laureatką Oscara), miał już żonę, Jackie Witte,
z którą począł trójkę dzieci, w tym jedynego syna Scotta (ten zmarł z
przedawkowania leków). Miał w sumie sześcioro dzieci z obydwu małżeństw.
Książka
Levy’ego to solidne kompendium drobiazgowej wiedzy o Paulu Newmanie.
Jej autor ukazał swego bohatera w wielu rolach, dokumentując solidnie
niuanse jego różnorodnej aktywności. Mimo ogromu pracy i szacunku dla
faktów książka, choć solidna, nie porywa, bo – nie oddaje temperatury
bycia i temperamentu aktora, jest jakby drewniana, bez życia. Po prostu,
podaje fakty. Szkoda, że kolejne rozdziały nie mają tytułów, tylko
numery. Mimo bogatej zawartości dokumentalnej nie ujmują z żarem tego,
co się w tak barwnym życiu Newmana naprawdę zdarzyło. Chyba że to celowy
zamysł – by pokazać, że tak naprawdę aktor był przeciętnym, zwyczajnym
człowiekiem?
Ewa Kozakiewicz
opis redakcji
25.05.2013
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024