Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
KSIĄŻKI FILMOWE
Andrzej Gwóźdź
Oficyna Wydawnicza ATUT
Wrocław, 2013
stron: 210
„Jest film, nie ma filmu. Koniec bajki”.
Spokojnie, to tylko tytuł. Profesor Andrzej Gwóźdź, „najważniejszy
filmoznawca na Śląsku”, jak prowokacyjnie pisze o nim Kazimierz Kutz,
wydał zbiór swoich felietonów.
Teksty
ukazywały się w latach 2001-2011 na łamach kwartalnika „Opcje”, a
prowokowane były, jak wyjaśnia autor, wysoką temperaturą wokół jakiegoś
zjawiska filmowego lub okołofilmowego. „Nie lubię muzeów filmowych...
ale namiętnie do nich chodzę” – autoironicznie mówi Gwóźdź,
zabierając nas na refleksyjny spacer z historią kina w tle. Autor –
spacerowicz, o którym można zaśpiewać, jak w popularnej piosence: „Mam
ręce w kieszeniach, a kieszenie jak ocean/Powoli chodzę i rozglądam
się”, nieśpiesznie oprowadza nas po ulicach Berlina, Szanghaju, Lille,
ale przede wszystkim po Górnym Śląsku.
Kino
może być celem tych spacerów, ale i pretekstem do zapuszczenia się w
jakąś mniej znaną uliczkę. Ciekawe, że na migotliwy zbiór felietonów
Gwoździa można patrzeć z różnych perspektyw. Kazimierz Kutz w
przedmowie nazywa autora „latarnikiem, który oświetla drogę mniej znanym
wehikułom na polsko-niemieckich wertepach”. „Pan Andrzej tropi
śląskość, gdzie się da”, z satysfakcją podkreśla reżyser. A ja,
skrzywiona zawodowo na punkcie upowszechniania kultury filmowej,
wyczytuję z tych dziesięciu lat najnowszą historię kina. Odnajduję w
nich Magdę Piekorz na planie „Pręg” i „Senności”, zamknięcie kina Kosmos, a następnie otwarcie w tym samym budynku Centrum Filmowego Kosmos; nagrodę Bauera dla Wajdy na Berlinale, Oscara dla „Piotrusia i wilka” i premierę „Ediego”.
Ze wzruszeniem wsłuchuję się w echa dawnych i niedawnych sporów i
dyskusji: o fatalnej kondycji polskiego kina na początku XXI wieku, o
wystawieniu „Quo vadis” do Oscara, o „Kodzie da Vinci” i
manipulacji widzem. Widocznie każdy ma takiego Gwoździa, jakiego sobie
wymyśli. Te krótkie rozdziały, jakby stworzone do przeczytania w
autobusie lub metrze, pozornie są lekkie, stworzone z
literacko-filmowego puchu. Ale to wrażenie, w gruncie rzeczy z autora
wyziera profesor nauk humanistycznych, którym jest w istocie.
Nienachalny erudyta, inteligent w każdym calu, który nawiązuje z widzem
dialog świadomy, choć dyskretny.
W
czasach, kiedy kulturę języka pisanego skutecznie zabija testomania,
książkę Andrzeja Gwoździa pochłania się z wielkim smakiem. Kiedy pisze o
Leni Riefenstahl, że „zdobyła niemal wszystkie szczyty w
Dolomitach, należała do prekursorek ‘free climbing’, jeździła wyczynowo
na nartach, a w filmach bohatersko zwisała na oblodzonych graniach i
kołysała się na drabinie przerzuconej ponad górskimi czeluściami, zawsze
bez tricków i dublerek”, to ja widzę oczami wyobraźni tę zwisającą
postać zafascynowanej tężyzną fizyczną reżyserki. Obserwując umieranie
starych kin, notuje: „(...) kina umierają śmiercią paskudną,
śmietnikową, pozostawiając w architekturze miast rany, które nie tak
łatwo zabliźnić, bo ci, co je budowali, wszystko dokładnie przemyśleli.
Tworzą się na ich miejscach liszaje wymoszczone błotem i żwirem, zwane
parkingami”. A ja widzę zdewastowany neon Relaksu, dół po Skarpie i
straszący dzisiaj warszawiaków budynek dawnego kina Klub przy Trasie
Łazienkowskiej.
Gwóźdź świadomie
wybiera tematy unurzane w codzienności europejskiego inteligenta.
Przyznaje się do tego: „Zawsze zresztą miałem skłonności do zajmowania
się nie tym, co największe, świetne, ale średnie, marne, niezdarne. Bo w
zwykłości znajduję więcej klimatów niż w przebłyskach geniuszu. (…)
kino interesuje mnie raczej jako błąd genetyczny w rozwoju kultury, coś,
co się pojawiło, ale wcale pojawić nie musiało. Bardziej jako owa
kostka bulionowa firmy Maggie, która zrewolucjonizowała kuchnię pod
koniec XIX stulecia, niż solidnie przyrządzone – także dzięki niej –
menu. Bo jadłospisy się zmieniają, a bulion pozostał i więcej w nim
naszej kultury jadła niż w stenogramach zarządu firmy, który debatował
nad jego wielkością i wyglądem”. Z przyprawą Gwoździa kino smakuje jakby
lepiej, pełniej. Czy nie taka jest rola piśmiennictwa filmowego?
Anna Wróblewska
opis redakcji
19.05.2013
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024